sobota, 28 września 2019

O hipokryzji (okiem) myśliwego

Od 1.01.2020 zapraszam na moją nową stronę Slowasawazne.pl

Ostatnio zrecenzowałam wydanie specjalne Tygodnika Powszechnego poświęcone zwierzętom. Zebrano tam artykuły i wywiady opublikowane w tym czasopiśmie w ciągu ostatnich dwóch dekad. Dziś omówię jeden z tych tekstów, wywiad z człowiekiem, który napisał książkę o hipokryzji wobec zwierząt będąc zarazem założycielem azylu dla ptaków, nieweganinem i myśliwym. 

Za Wikipedią, Andrzej Kruszewicz, autor książki „Hipokryzja. Nasze relacje ze zwierzętami”, to polski ornitolog, podróżnik, założyciel i szef Azylu dla Ptaków w warszawskim zoo, dyrektor warszawskiego zoo, z wykształcenia lekarz weterynarii, autor i tłumacz wielu publikacji z zakresu ornitologii, i wreszcie założyciel i honorowy członek Stołecznego Towarzystwa Ochrony Ptaków. Jak już wspomniałam, Kruszewicz nie stroni od produktów odzwierzęcych, jest myśliwym (choć obecnie nie poluje) i nauczycielem przyszłych myśliwych. 

Przyznam, że hipokryzja interesuje mnie żywo od czasu, kiedy dostrzegłam ją u siebie i zaczęłam się z nią zmagać. Przyglądam się jej też u innych. Z dużym zdziwieniem przyjęłam więc informację, że książkę o hipokryzji w stosunku do zwierząt napisał ktoś taki jak Andrzej Kruszewicz. Czyżby książka ta była spowiedzią grzesznika? A jeśli tak, to czy jest tam postanowienie poprawy? Nie skusiłam się dotąd na tę pozycję, bo recenzje sugerowały raczej mentorski charakter utworu i  uznanie ze strony myśliwych.  Swoją drogą wydawca jego książki – Oficyna wydawnicza Oikos – wita nas na swojej stronie internetowej okładką miesięcznika „Brać Łowiecka”.

Przejdźmy do wywiadu. Jak Kruszewicz rozumie hipokryzję?

Cytat 1
Kto jest hipokrytą?
AK: W relacjach ze zwierzętami wszyscy wykazujemy się hipokryzją. Z różnych powodów i na różne sposoby.
Bo jeśli ktoś deklaruje szlachetną postawę wobec zwierząt, jak wegetarianizm, ale nie sprawdza, skąd bierze się mleko, które pije, to jest nie w porządku. Podobnie z kupowaniem produktów na oleju palmowym.
Albo śliwek w środku zimy, które pochodzą z Paragwaju. 

Cytat 2
Co jest źródłem tej hipokryzji? Dieta? Urbanizacja? Dobrobyt?
AK: Dobrobyt psychiczny. Świadomie zamiatamy pewne sprawy pod dywan, żeby ich nie widzieć. Proszę zwrócić uwagę jak pakowane jest mięso w supermarkecie. Ono nie może przypominać zwierzęcia.
Kilka lat temu wybuchła afera, gdy jedna z sieci sprzedawała w całości zafoliowane prosiaki. Całą świnkę sprzedawali, no skandal. A gdyby nie miała główki, albo wcześniej podzielono ją na pół, to byłoby w porządku? To jest hipokryzja. Jemy mięso, ale celowo unikamy stwierdzenia, że to jest zwierzę, które trzeba zabić. I ktoś musi to zrobić.
(…)
Zabicie zwierzęcia jest zawsze aktem przemocy, którym się chwalić nie należy. Natomiast z całą pewnością zabicie zwierzęcia dzikiego w jego naturalnym środowisku jest łagodniejszą formą zdobycia pożywienia niż hodowanie go poprzez dręczenie, a potem wożenie do rzeźni na ubój, gdzie czeka w kolejce na śmierć. 

Z pewnością hipokryzja towarzyszy nam wszystkim w różnych aspektach życia i nie jest to żadne odkrycie. Jednak mówienie, że hipokryzja dotyczy każdego jest nie tylko truizmem, ale także prostym sposobem na rozmycie tematu. To tak jakby dyskusję o kradzieży rozpocząć od stwierdzenia, że „każdemu przecież zdarzyło się kiedyś coś ukraść, prawda?” albo na początku dyskusji o rasizmie rzucić: „Kto z nas nie ma żadnych uprzedzeń, niech pierwszy rzuci kamieniem”. Wszyscy poczują się trochę winni i stwierdzą, że w zasadzie z ostrą krytyką zjawiska należy się powstrzymać, bo za chwilę im także zostanie coś wytknięte. 

Wydaje się, że Kruszewicz stosuje właśnie tę taktykę. Wytyka hipokryzję wszystkim. Winni są konsumenci spokojnie kupujący mięso w markecie, i oburzający się dopiero wtedy, gdy forma sprzedawanego mięsa zbyt dosłownie przypomina im, że stoi za tym zabicie zwierzęcia. Winni są też wegetarianie, którzy w podobnym spokoju kupują mleko nie życząc sobie wytykania, co stoi za jego produkcją (nie wiem dlaczego Kruszewicz pomija jajka).  Kruszewicz zakreśla krąg winy szeroko, bo wspomina też olej palmowy, a nawet zakupy sprowadzanych z daleka owoców (nie rozumiem odniesienia do zwierząt w przypadku tego ostatniego). Doprawdy imponujące horyzonty myślowe. Można skonstatować, że pewnie niczego nie pominął. 

Kruszewicz szykuje dla nas ciekawą konkluzję: na bohaterów walczących z hipokryzją wyrastają w jego opowieści myśliwi, którzy samodzielnie, bez oglądania się za kimś, kto by ich wyręczył, bez zamykania oczu i zamiatania sprawy pod dywan stosują przemoc, by zabić zwierzę i pozyskać jego mięso. Co więcej, Kruszewicz podkreśla, że myślistwo jest w sumie najmniej przemocowym sposobem zdobycia mięsa, biorąc pod uwagę fakt, że zwierzę do chwili śmierci nie jest dręczone przez człowieka. Czy można się dziwić, że książka spodobała się myśliwym? 

Mam duży problem z takim podejściem, choć zgadzam się, że za spokojnym kupowaniem mięsa i mleka (a także jajek) stoi społecznie akceptowana forma hipokryzji i że zwierzę zabite w lesie cierpiało mniej niż to poddane hodowli, transportowi i ubojowi. Skąd mój problem? Bo myślę, że konstruktywna rozmowa o hipokryzji w stosunku do zwierząt powinna skupiać się na redukowaniu tejże hipokryzji poprzez podnoszenie standardów zachowania, zachęcanie, byśmy równali w górę, ku szlachetnym aspiracjom.  

Jeśli zamierzamy redukować hipokryzję wytwarzającą się na przykład wokół powierzchownie rozumianej poprawności politycznej, to chcemy zachęcać ludzi, by rzeczywiście zachowywali się lepiej, by w relacjach międzyludzkich było coraz więcej wzajemnego szacunku i coraz mniej seksizmu, rasizmu i innych form dyskryminacji. Niczym konstruktywnym nie jest natomiast redukowanie hipokryzji poprzez zachęcanie ludzi do równania w dół – odcięcia się od szlachetnych aspiracji i powrót do grubiańskiego i krzywdzącego seksizmu czy rasizmu realizowanego bez wstydu i poczucia winy.

Kruszewicz przyjmuje strategię równania w dół. Maluje obraz społeczeństwa pełnego hipokryzji nie po to, by szukać recepty na eliminowanie krzywdzenia zwierząt, lecz by pochwalić tych, którzy bezwstydnie dopuszczają się niepożądanego społecznie zachowania właśnie za to, że robią to bez wstydu i poczucia winy. Ma jakąś propozycję? Tak, zachęca do ograniczania jedzenia mięsa, pozyskiwania go z gospodarstw ekologicznych lub od myśliwych. Mam wątpliwości co do autentyczności jego troski o zwierzęta, bo zadziwia mnie sposób, w jaki odpowiada na zadane mu w wywiadzie niezwykle ważne pytanie: 

Czyli nie unikniemy roli morderców zwierząt?
AK: Ludzie mają często silną potrzebę czucia się lepszymi od innych. Ruch wegetariański czy wegański jest bardzo młody. Dzisiejsi weganie wychowali się na ogół na mięsie, ich rodzice jedzą mięso, jest ono wszechobecne. A taki weganin czy wegetarianin często próbuje zaglądać innym do garnka, ferować wyroki. Nie je i poucza innych. Nie jesz mięsa, w porządku, to twoja decyzja. Kojarzy pan na pewno smak umami, niedawno opisany.
Słynny piąty smak.
AK:Jest związany z mięsem, to właściwie smak mięsa. 3,5 proc. ludzkości go nie odczuwa, mięso jest dla nich bez smaku. Jeśil ktoś taki zostaje wegetarianinem – to zrozumiałe. Ale jeśli ta sama osoba, poucza innych w kwestii mięsa, to tak, jakby eunuch zalecał wszystkim wstrzemięźliwość seksualną.

Trudno sobie wyobrazić bardziej istotne pytanie niż to, czy możemy zrzucić ze swoich barków brzemię zabijania zwierząt. Choć dla większości ludzi zabicie zwierzęcia jest łatwiejsze do przyjęcia niż zabicie człowieka, wciąż nie przyjmujemy tego łatwo, stąd przecież bierze się potrzeba hipokryzji. Nikt jedzący ciasto marchewkowe nie odczuwa dyskomfortu na wzmiankę o wyrwaniu z ziemi marchewki. Jedząc kotleta schabowego większość woli nie słuchać wzmianek o rzeźni. I Kruszewicz otrzymując tak kapitalne pytanie odpowiada klucząc. Tym samym autor „Hipokryzji” zamiata sprawę pod dywan.

Oczywiście nie oczekuję od niego zdolności jasnowidza. Nikt z nas nie jest w stanie przewidzieć przyszłości ludzkości. Niemniej przydałoby się przynajmniej przedstawienie dostępnych ludziom opcji. Autor książki o hipokryzji twierdzący, że jakoś zależy mu na losie zwierząt, jest to winien zarówno zwierzętom jak i swoim czytelnikom. Nie przyjmuję za dobrą monetę ewentualnej niewiedzy. Pisząc na ten temat trzeba takie podstawowe rzeczy wiedzieć. Skoro nie mówi tego Kruszewicz, powiem to ja: jeśli chcemy unikać roli morderców, mamy do wyboru dużo więcej niż ograniczanie mięsa, a to jest jedyna możliwość jaka na dzień dzisiejszy przychodzi Kruszewiczowi do głowy, lub przechodzi przez gardło. Kruszewicz zamiata pod dywan opcję, która jest odpowiednim wyborem dla tych, którzy nie chcą ani kontynuować swojego udziału w krzywdzie zwierząt, ani być hipokrytami, którzy tylko udają, że im na zwierzętach zależy. Takim odpowiednim wyborem jest weganizm, którego definicję przytaczam za  za The Vegan Society:

Weganizm to filozofia i sposób życia, który stara się wykluczyć - w stopniu w jakim jest to możliwe i wykonalne - wszystkie formy eksploatacji i okrucieństwa wobec zwierząt w związku z produkcją żywności, ubrań czy w jakimkolwiek innym celu; co za tym idzie weganizm promuje rozwój i wykorzystywanie alternatyw wolnych od składników odzwierzęcych i niezwiązanych ze zwierzętami, które są korzystne dla ludzi, zwierząt i środowiska.


Dlaczego Kruszewicz o tym nie wspomina? Dlaczego marnuje czas czytelników podśmiechując się z wegetarian i wegan zamiast z miejsca omówić weganizm? Dlaczego krytykowanie jedzenia zwierząt i produktów odzwierzęcych sprowadza do kwestii „zaglądania do cudzego garnka”. Przecież zna różnicę między wyciągnięciem z ziemi korzenia marchewki a zabiciem świni, dzika, kury, krowy czy jelenia. Sam potwierdził, że zabicie zwierzęcia to akt przemocy. Czy uważałby również, że krytykowanie międzyludzkiej przemocy domowej można sprowadzać do „zaglądania do cudzej sypialni”? Dlaczego raz zwierzęta liczą się dla niego do tego stopnia, że podejmuje się napisania całej książki o hipokryzji w nie uderzającej i nawet zaleca jedzenie mniej mięsa (choć dziwnym trafem „zapomina” o ograniczeniu mleka i jaj), a innym razem zwierzęta nie liczą się wcale, kiedy ważniejsze okazują się preferencje amatorów umami? Co ciekawe, smak umami nie występuje tylko w mięsie. Mają go też niektóre produkty roślinne, takie jak suszone pomidory, oliwki czy sos sojowy - to informacja na marginesie i małe zdziwienie, że Kruszewicz tego nie wie. Ale nawet gdyby rzeczywiście tylko mięso miało smak umami, to – jak zauważono – umami jest dopiero piątym smakiem, wciąż mamy do dyspozycji cztery pozostałe i nieskończone wręcz możliwości żonglowania nimi w obrębie kuchni roślinnej. Teza, że kuchnia bez mięsa to kuchnia bez smaku jest więc z gruntu fałszywa i świadczyć może co najwyżej o braku wyobraźni.

Mięso nie jest naturalną potrzebą człowieka, a chyba to zdaje się sugerować Kruszewicz porównując zdolność do smakowania mięsa do seksualności, a jedzenie mięsa do uprawiania seksu. Wbrew temu co twierdzi autor „Hipokryzji” codzienne jedzenie mięsa ma bardzo krótką historię – na Zachodzie rozpoczętą dopiero po II wojnie światowej. Jest to historia krótsza niż niejedzenie mięsa na Wschodzie. Wcześniej dla większości ludzi jedzenie mięsa, w przeciwieństwie do uprawiania seksu, było doświadczeniem sporadycznym. 

Wracając do weganizmu – jest to świetne rozwiązanie, praktykowane przez miliony ludzi na całym świecie, wychodzące daleko poza samą dietę roślinną, bazujące równocześnie na mocnym kontakcie z rzeczywistością (podkreślające, że robimy to co możliwe i wykonalne) i wyrażające troskę o przyszłość angażując nas do pracy nad lepszymi rozwiązaniami w każdej dziedzinie życia. Dietę roślinną wspiera nauka. Największa na świecie organizacja dietetyków – amerykańska Academy of Nutrition and Dietetics, co parę lat wydaje stanowisko na temat diet wegetariańskich i roślinnych i na podstawie analizy rosnącej liczby badań i potwierdza, że dobrze zaplanowana dieta roślinna jest odpowiednia na każdym etapie życia. Dlaczego, do cholery, Kruszewicz o tym nie wspomina? Globalne odejście od produkcji zwierzęcej byłoby też korzystne dla środowiska, a więc także dla ludzi i dzikich zwierząt. Dlaczego w kontekście środowiska Kruszewicz mówi tylko o wegetarianizmie, do którego jak sądzi będziemy kiedyś tam zmuszeni?

Niesmaczne i niepokojące skojarzenia z seksem Kruszewicz ma nie tylko w kontekście jedzenia mięsa.

Zabrałby Pan dziecko na polowanie?
AK: Ja mam dorosłe dzieci, to inna sytuacja. Kilka lat temu wziąłem syna. Poszliśmy do lasu, siedliśmy na skraju łąki, obserwowaliśmy jakiegoś zająca, kozła. Podobało mu się, że mamy ze sobą broń. Ale nie był przy żadnym strzale, ani tym bardziej przy patroszeniu. Wracając do pytania, 18-latka na polowanie bym zabrał, kazał stanąć gdzieś z tyłu. A jak to powinno wyglądać prawnie? Może 16 lat to dobry wiek? Jeśli nie karzemy 16-latków za seks, to czemu zabraniać im udziału w polowaniach? 

Czy to porównanie nie wskazuje przypadkiem, że zabijanie zwierząt kojarzy się Kruszewiczowi jako coś przyjemnego, choć zarezerwowanego dla dorosłych? Skoro już musiał użyć jakiegoś porównania (udając, że mięso to konieczność), mógł choćby odnieść się do takiej rzeczy jak praca - zmuszanie do niej dzieci jest karalne.  O polowaniu mówi też, że „samo polowanie to duży wysiłek fizyczny, który nawet lubię, ale nie mam na to czasu.” W sumie, w świetle takich wypowiedzi, nie powinno mnie dziwić pominięcie weganizmu. Po co weganizm komuś, kto mimo deklaracji, że krzywda zwierząt nie jest mu obojętna, w zasadzie deklaruje, że smak umami jest ważniejszy a zabijanie sprawia przyjemność. Zastanawiam się też, po co komuś takiemu książka o hipokryzji w odniesieniu do zwierząt? Chyba że posłużyła jako wielka miotła do zamiecenia własnych śmieci pod dywan.

Czytaj dalej:

  • Recenzja specjalnego wydania Tygodnika Powszechnego o zwierzętach (link
  • Inne teksty na tym blogu związane z tematem myślistwa (link, link, link)


niedziela, 8 września 2019

Zwierzenia zwierząt w Tygodniku Powszechnym - recenzja

Od 1.01.2020 zapraszam na moją nową stronę Slowasawazne.pl

Parę tygodni temu w punkcie z gazetami mój wzrok przyciągnęła wściekle zielona okładka specjalnego wydania Tygodnika Powszechnego. Cały numer o zwierzętach! W ślad za ekscytacją podążyły zaraz próby poskromienia moich, oczywiście prowegańskich oczekiwań. Choć nadzieję doceniam jako dobrą siłę napędową życia i działania, to myślę też, że trzeba cały czas czuć ziemię pod stopami, a ta, po której stąpam wciąż zaludniona jest przez idee i praktykę nieprzyjazną zwierzętom. 

W ostatnich latach w Polsce coraz więcej pisze się o zwierzętach w kontekście etycznych aspektów ludzko-zwierzęcych relacji i na temat umysłów zwierząt – ich zdolności do myślenia, przeżywania emocji i cierpienia. To dobrze. Mam w domu numer antropologicznych Kontekstów poświęcony zwierzętom - „Żywoty zwierząt”  z 2009 roku (okładka z małpą) czy numer katolickiego Znaku z 2013 roku, gdzie tematem przewodnim były zwierzęta – „Prawo do zabijania” (okładka z prosięciem trzymanym na rękach w opiekuńczym geście). Z pewnością coraz więcej (choć wciąż bardzo mało) jest oznak analizowania dotychczas nienaruszalnej (świeckiej czy religijnej) hierarchii ziemskich bytów, na której szczycie bezwzględne rządy sprawuje człowiek, jednak jeszcze rzadziej przekłada się to na postulaty szacunku wobec zwierząt. Dotyczy to szczególnie tych zwierząt, których eksploatację uczymy się traktować jak oczywistą i przezroczystą od dziecka. Dostęp do jajek, mleka, mięsa, skóry i wełny traktujemy prawie jak podstawowe prawa człowieka mocno protestując, gdy ktoś postuluje choćby ograniczenie mięsa.

Choć nie żyjemy już w paradygmacie zwierzęcia – maszyny (no prawie), to jednak wymyśliliśmy inny paradygmat, który pozwala nam łączyć dobre samopoczucie (etyczne) z podążaniem za dokonaniami nauki (tak, wiem, że niektóre zwierzęta czują ból) i z nieprzerwaną eksploatacją zwierząt (stała podaż jaj, nabiału i mięsa). Tym wygodnym paradygmatem jest podejście dobrostanowe. Angielski filozof Jeremy Bentham z jednej strony wyszedł przed szereg w XVIII wieku postulując, że cierpienie liczy się niezależnie od gatunku, z drugiej zaś wrócił do szeregu nie postulując zaprzestania zabijania zwierząt dla jedzenia. Mówił tylko, że zwierzętom należy oszczędzić niepotrzebnego cierpienia. Jeśli jednak nie podważa się całej machiny eksploatacji, to „niepotrzebne cierpienie” jest tylko tym, co można pominąć bez zatrzymywania wdrożonych już ścieżek wykorzystywania i zabijania zwierząt. Na tym właśnie polega podejście dobrostanowe, które nie podważa eksploatacji zwierząt, lecz tylko ją reguluje. Zamiarem regulacji jest eliminacja „niepotrzebnego cierpienia”. 

Tak więc biorąc do ręki kolejną pozycję na temat zwierząt, przyglądam się jej właśnie pod tym kątem – na ile obecne i pochwalane jest w niej podejście dobrostanowe (nic nowego) i na ile i w jakim kierunku wychodzi się poza ten paradygmat, choć oczywiście patrzę też na inne kwestie.

Moją małą recenzję tego numeru podzieliłam na aspekty w moim odczuciu pozytywne, ciekawe, czy negatywne. Omówiłam też parę rzeczy, które są przedstawione błędnie oraz takie, których mi brakuje. Niektóre tematy znajdują się w dwóch przeciwstawnych kategoriach, bo jak to w życiu – wielowymiarowość i złożoność jak najbardziej się zdarza.

Co pozytywnego?
Po pierwsze, z zadowoleniem przyjmuję fakt, że postępowy polski tygodnik katolicki poświęcił wydanie specjalne zwierzętom. To ważny sygnał dla czytelników i czytelniczek pisma. Czasopism traktujących zwierzęta jako hobby nie brakuje. To wydanie specjalne nie wpisuje się w ten trend. Zamiast tego porusza filozoficzne i etyczne aspekty relacji ludzko-zwierzęcych.

Po drugie, w różnych artykułach tego numeru, dyskutowana jest pozycja człowieka na Ziemi, wśród zwierząt. Jest to jak na tygodnik katolicki przystało namysł teologiczny (człowiek i reszta Stworzenia, apel księdza Stanisława Musiała o nową, szanującą zwierzęta teologię XXI wieku), ale też bardziej ogólnie filozoficzny (jesteśmy i ludźmi i zwierzętami – przekonuje profesor prawa i filozof Bartosz Brożek), z mocną wkładką ewolucjonistyczną (ciekawy wywiad z Fransem de Waalem) i literacką (Olga Tokarczuk).

Po trzecie, dobrze, że znalazło się miejsce dla przynajmniej jednego artykułu dotyczącego weganizmu („Barykada z warzyw” Macieja Jakubowiaka), a także dla wyrazistego, popularnego dziennikarza i katolika Szymona Hołowni, który dosadnie krytykuje wiele negatywnych aspektów polskiego katolicyzmu, a temat zwierząt interesuje go do tego stopnia, że napisał o nich książkę (przyznam, że jeszcze nie czytałam). 

 Po czwarte, cieszę się, że miałam okazję przeczytać pełne szacunku i uważności dla zwierząt teksty księdza Stanisława Musiała – o jego znajomości z kotką Kasjopeją, dzięki której zawaliła się mu „piramidalna konstrukcja świata” z człowiekiem na wierzchołku i smutna konstatacja o miejscu zwierząt w ludzkim świecie „Także zwierzęta będą nas sądzić”.

Co ciekawego?
Nie wątpię, że z poznawczego punktu widzenia, spośród artykułów i wywiadów a także polecanych przez Adama Pluszkę (a dostępnych na polskim rynku) książek, każdy znajdzie coś ciekawego dla siebie. 

Mnie bardzo zaciekawiła propozycja bycia uważnym towarzyszem konia (niejako odwrócenie ról tradycyjnie przypisanych w jeździectwie) autorstwa Doroty Kozińskiej. Równocześnie dodam, że nie jestem zwolenniczką jeździectwa w żadnej postaci. 

Podobał mi się też artykuł o orientacji w przestrzeni, która jest związana z tworzeniem map w głowie „Myślę, więc wiem, gdzie jestem”. Warto przeczytać artykuł o używaniu narzędzi przez zwierzęta „Narzędzia, spółka zoo”, a także wywiad z filozofem i nurkiem Peterem Godfreyem-Smithem o świadomości i inteligencji poza światem kręgowców „Obca inteligencja” (artykuł poświęcony ośmiornicom).



Co negatywnego?
Negatywne są rzeczy, których w zasadzie się spodziewałam. Problem eksploatacji zwierząt jest chyba największym dylematem, z jakim mamy do czynienia współcześnie, a został potraktowany niewspółmiernie do swojej wagi. Poświęcono mu tylko cztery z blisko pięćdziesięciu artykułów numeru. Część tę nazwano „Dylematem mięsożercy”, czym w arbitralny sposób ograniczono zakres tej eksploatacji, a przecież w równie bezwzględny, często brutalny i zawsze zakończony zabijaniem sposób traktuje się zwierzęta hodowane dla mleka i jaj. Jedynie artykuł Macieja Jakubowiaka traktuje o weganizmie. 

Ponadto, zarówno w tej części jak i w całym numerze dominuje jednak paradygmat dobrostanowy, w którym prawo człowieka do zabijania zwierząt pozostaje niezakwestionowane; omawia się więc tylko sposoby ograniczania cierpienia. Ten paradygmat wyznacza ramy myślenia, sposób i treść zadawanych pytań i obszar, w jakim szukamy odpowiedzi. W tym paradygmacie role są rozdane: człowiek jest czasem hodowcą a przede wszystkim konsumentem zwierząt, zwierzęta zaś czującym ale jednak żywcem rzeźnym. Pytamy tylko o to jak eksploatować zwierzęta – jak zmieniać prawo, jakie poprawiać warunki chowu, jakie formy hodowli są najlepsze, jak ma funkcjonować rzeźnia, ile mięsa jeść, ile powinno kosztować mięso, nabiał, jaja. 

Poza horyzontem naszych rozmyślań pozostaje kluczowa kwestia, udowodniona przez medycynę i dietetyków, co do której istnieje konsensus: że odpowiednio zaplanowana dieta roślinna jest odpowiednia na każdym etapie życia. Poza horyzontem pozostaje więc wniosek, że istnieją warunki, w których eksploatacja zwierząt nie jest konieczna i nie musimy stale pytać i głowić się nad tym JAK eksploatować zwierzęta, bo najpierw powinniśmy zawsze pytać CZY to jest konieczne. Paradygmat dobrostanowy pozwala trzymać się z daleka od pytania „CZY” i pochyla się, często bardzo drobiazgowo, nad pytaniem JAK. Ze zdumieniem przeczytałam właśnie w części „Dylemat mięsożercy” wywiad z Andrzejem Kruszewiczem, który nie zawracając sobie głowy pytaniem CZY, oskarża ludzi jedzących mięso z marketu o hipokryzję (zamiatanie sprawy pod dywan), wegan o potrzebę czucia się lepszymi (choć przyznaje, że wegetarianizm to jedyna szansa dla planety) i chyba najbardziej szacunkiem darzy myśliwych, którzy zabijają sami dla pozyskania mięsa (a czy hipokryzją nie jest „zapomnieć” dodać, że mięso nie jest potrzebne do życia?). 

Niepokojąca i moim zdaniem potencjalnie szkodliwa kwestia to wypowiedź na temat przeżywania bólu przez zwierzęta w wywiadzie z Zenonem Kruczyńskim – jakoby zwierzęta były w bólu rozluźnione i doznawały ulgi w bólu dzięki wyciu. Szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie rozluźnionego w bólu psa, któremu ktoś stanął na łapie. A wycie, krzyk jest przede wszystkim reakcją na ból, któremu należałoby zaradzić, szczególnie jeśli jesteśmy opiekunami zwierzęcia.  

Co się nie zgadza?
Jest parę większych i parę drobnych kwestii. W artykule „Pierwsi spośród równych” Tomasz Targański przypisuje pierwszeństwo (chronologiczne) „destrukcji dominujących w świecie zachodnim schematów mówienia i myślenia o zwierzętach” filozofowi Peterowi Singerowi mówiąc o napisanej przez Singera w 1975 roku książce „Wyzwolenie zwierząt”. Dodaje też, że książka ta „stała się pierwszym ważnym głosem w walce o prawa zwierząt”. Myślę, że nikt nie ujmuje Singerowi jego roli w dekonstrukcji szowinizmu gatunkowego, rozwoju ruchu wegetariańskiego czy w działaniach na rzecz polepszenia tzw dobrostanu zwierząt hodowanych w przemyśle spożywczym. 

Niemniej, Singer na pewno nie był pierwszym głosem. Choćby bezpośrednio przed nim był Richard Ryder, który wprowadził termin „speciesism” czyli szowinizm gatunkowy (Singer ten temat rozwinął i spopularyzował w „Wyzwoleniu zwierząt”). Należy też dodać, że Singer, jako utylitarysta, nie popiera praw zwierząt, a z biegiem lat postulat politycznego bojkotu mięsa coraz częściej występuje u niego w towarzystwie z nieprzemysłowymi formami chowu i hodowli zwierząt. Tomasz Targański błędnie stwierdza, że mniej radykalnym od Singera nurtem jest abolicjonizm. Jest dokładnie odwrotnie, bo to abolicjonizm postuluje zaprzestanie eksploatacji (i każdego wykorzystywania) zwierząt.

W artykule „Dylemat mięsożercy” Michał Olszewski poddaje pod wątpliwość możliwość żywienia dzieci dietą bezmięsną. Nie mogę przejść obok tego bez komentarza. Największa na świecie  organizacja dietetyków amerykańska Academy of Nutrition and Dietetics od ponad 20 lat co parę lat wydaje stanowisko na temat diet wegetariańskich, w tym diet wegańskich, czyli bez mięsa, nabiału i jajek. I jest to stanowisko pozytywne, potwierdzające, że nie tylko dieta bezmięsna, ale i całkowicie roślinna dieta, pod warunkiem dobrego ułożenia, jest odpowiednia na każdym etapie życia, zatem także u dzieci. Stanowisko to jest przedstawiane na podstawie analizy dostępnych badań, a tych jest coraz więcej. Zrozumiałabym zatem, gdyby Michał Olszewski skupił się na pytaniu o to jak wygląda odpowiednia dieta roślinna, skąd rodzice mają czerpać taką wiedzę, czy istnieje w Polsce sensowny dostęp do dietetyków, którzy się na tym znają i potrafią dobrze doradzić. To są jak najbardziej zasadne pytania i wątpliwości. Wątpliwości co do diety bezmięsnej nie ma.

Dwie drobniejsze kwestie: myślę, że przeciwstawianie (smakowe) kiełbasy wieprzowej kiełbasie z tofu jest trochę, jakby to powiedzieć, nie na czasie (ten sam artykuł Michała Olszewskiego). Chciałabym, żebyśmy przynajmniej dawali nieznającym tematu czytelnikom do zrozumienia, że obecnie, także w Polsce, kiełbasy roślinne raczej nie są robione z tofu (de facto często z pszenicy) i podejrzewam, że przynajmniej część z nich jest smakowo nie do odróżnienia od kiełbasy z mięsa. Druga drobna sprawa dotyczy weganizmu w artykule Macieja Jakubowiaka. Sądzę, że trochę się zapędził pakując do definicji weganizmu picie wody z kranu. To tak na marginesie.

Czego mi brakuje?
Brakuje mi oczywiście zmiany paradygmatu, kwestionowania podejścia dobrostanowego, w którym do bólu analizuje się jak eksploatować zwierzęta, pomijając pytanie: czy robienie tego jest akceptowalne wtedy, gdy możemy tego nie robić. Innymi słowy, brakuje mi mówienia o prawach zwierząt, choć, tak jak wspominałam, zwiastuny tego podejścia się pojawiają, choćby w słowach księdza Musiała. Oby było tego coraz więcej, również w kontekście myśli chrześcijańskiej.

Czytaj więcej:
  • Wydanie specjalne "Zwierzenia zwierząt" Tygodnika Powszechnego, lipiec 2019 [link]
  • Stanowisko Academy of Nutrition and Dietetics nt diet wegetariańskich, w tym diety wegańskiej po angielsku [link]
  • O abolicjonistycznym podejściu do praw zwierząt [link]
  • O prawach zwierząt wg Toma Regana [link]
  • Stereotypy o weganizmie [link, link]



niedziela, 1 września 2019

Chcesz jeszcze pospacerować? - o sprawczości zwierząt

Od 1.01.2020 zapraszam na moją nową stronę Slowasawazne.pl

[…]Christine jest świetnym piechurem. Ze swoim (zmarłym już) psim towarzyszem Juliusem potrafiła robić co dzień parogodzinne wyprawy. Zawsze uważała, że były to spacery Juliusa, jego najważniejsze chwile w ciągu dnia, w związku z czym, na ile to możliwe, powinna pozwalać mu decydować o trasie i długości spaceru, o tym czy będą się po drodze bawić, czy będzie pływał w rzece, itd. Julius zazwyczaj chodził bez smyczy i po prostu wskazywał drogę. Zdarzało się, że przystawał gdzieś na dłużej, żeby coś obwąchać. Gdy w tym czasie Christine docierała do miejsca, w którym należało zdecydować o dalszym kierunku spaceru, i wybierała niewłaściwą drogę, Julius zatrzymywał się dokładnie w miejscu podjęcia przez nią decyzji, siadał i czekał, aż Christine spojrzy za siebie, zrozumie, że popełniła błąd i wróci na trasę, którą tego dnia wybrał on. Innymi słowy, Julius nie tylko dokonywał wyboru trasy, ale także rozumiał, że to jego przywilej. 
[Autorka książki „Tajemne życie psów”] Thomas dostrzegła istotne różnice indywidualne w zakresie zdolności poszczególnych psów [będących pod jej opieką], jak też ich preferencji dotyczących tego, jak i z kim pragnęłyby spędzać czas. Na ogół pozwalała psom swobodnie przechadzać się po ulicach Cambridge (stan Massachussets). Najlepiej radził sobie pod tym względem Mischa – urządzał nieraz długie eskapady, nigdy się nie gubił, omijał samochody i inne niebezpieczeństwa związane z życiem w mieście. Wielką miłośniczką wędrówek była również Maria, ponieważ jednak nie posiadała w ogóle zmysłu orientacji, gubiła się niemal zawsze, gdy nie było z nią Mischy. W końcu znalazła proste rozwiązanie: siadała na ganku czyjegoś domu i czekała, aż ktoś ją zauważy, sprawdzi oznaczenia na jej obroży i zadzwoni do Thomas, żeby ją odebrać. Okazało się to szybko strategią niezawodną, dlatego też Maria stosowała ją często. I jest to znów klasyczny przykład sprawczości zależnej. Maria uwielbia wędrówki, ponieważ jednak jest kompletnie pozbawiona zmysłu orientacji musi odnaleźć ludzi, którzy mogliby w jej życiu pełnić kluczową rolę wspomagającą, stanowiliby rodzaj rusztowania wspierającego jej autonomię. 

Przykłady psów realizujących swoje psie zamiary z wydatną pomocą ludzi przedstawili w niedawno recenzowanej przeze mnie książce „Zoopolis” Sue Donaldson i Will Kymlicka. W swojej politycznej teorii praw zwierząt wykorzystali teorię obywatelstwa, by zaproponować dla zwierząt udomowionych status naszych współobywateli. W tym właśnie kontekście napisali o sprawczości zależnej (dependent agency). Co znaczy to pojęcie? Sama sprawczość jest terminem używanym między innymi w psychologii i socjologii i oznacza zdolność do podejmowania intencjonalnych działań, aby zrealizować swoje cele. Natomiast sprawczość zależna oznacza realizowanie takich celów z pomocą pośrednika. W powyższych przykładach spacerujących psów, pośrednikami są ludzie. Donaldson i Kymlicka podkreślają, że zwierzęta, które mają preferencje, interesy i pragnienia (pamiętajmy, że nie są to wszystkie zwierzęta), posiadają też sprawczość. Zwierzęta udomowione są zaś szczególnym przypadkiem. Udomowienie polegało bowiem, między innymi, na wzmocnieniu cech umożliwiających zwierzętom zaufanie człowiekowi, komunikowanie się z nim i kooperację. Dlatego oprócz sprawczości polegającej na samodzielnym realizowaniu swoich zamiarów (tam, gdzie to możliwe), zwierzęta udomowione zdecydowanie bardziej niż nieudomowione mogą przejawiać także sprawczość zależną, oczywiście pod warunkiem współpracy ze strony człowieka.

Donaldson I Kymlicka nie wymyślili pojęcia sprawczości zależnej. Adaptowali je na potrzeby swojej teorii praw zwierząt ze współczesnych teorii obywatelstwa osób niepełnosprawnych intelektualnie. Zwolennicy sprawczości zależnej mówią, że choć osoby niepełnosprawne intelektualnie  nie są w stanie samodzielnie realizować swoich preferencji, pragnień i planów, to dzięki bliskiej, opartej na zaufaniu i uważności, relacji z opiekunem, od którego zależą, mogą komunikować to, czego pragną i potrzebują, prowadząc w ten sposób do realizacji swojej sprawczości. Teoretycy podkreślają, że każda osoba z niepełnosprawnością intelektualną, mimo niskiego IQ, ma prawo do wyrażania swojej woli i jej realizowania. Przeciwieństwem takiego zindywidualizowanego podejścia jest zaklasyfikowanie wszystkich osób niepełnosprawnych do jednorodnej grupy, wobec której realizuje się ogólne, z góry narzucone wytyczne opieki i ochrony. Donaldson i Kymlicka przekonują w „Zoopolis”, że zwierzęta udomowione mogą również korzystać z tak realizowanej sprawczości i mają do tego prawo.

Czy sprawczość i sprawczość zależna dotyczą tylko zwierząt domowych? Nie. Donaldson i Kymlicka przedstawiają też przykład krów wybierających rośliny do zjedzenia na pastwisku. Dodam, że w wielu schroniskach typu „sanctuary”, gdzie w godnych warunkach żyją zwierzęta uratowane przed eksploatacją, można zaobserwować jak wyrażają one i realizują swoje preferencje, komunikują swoje zamiary i chętnie korzystają w tym z pomocy człowieka. Chów na mleko, jaja czy mięso jest przeciwieństwem realizowania sprawczości zwierząt, bo w imię realizacji ludzkich celów zwierzętom odbiera się nie tylko możliwość realizowania pragnień i preferencji, ale też niejednokrotnie podstawowych potrzeb – ruchu, dostępu do światła, opieki nad potomstwem, dostępu do troskliwego rodzica czy unikania dyskomfortu i cierpienia.

Czy zwierzęta udomowione mogłyby realizować swoje pragnienia i zamiary w dowolny sposób? Czy o to chodzi autorom? Czy to w ogóle jest możliwe i wykonalne? Czy psy powinny być zawsze gotowe na głaskanie?  Czy koty powinny mieć możliwość łapania i zabijania ptaków? Czy psy powinny być puszczane luzem na samodzielne wędrówki? Czy powinniśmy pozwalać psom i kotom wybierać partnerów i dowolnie się rozmnażać? Z pewnością nie da się odpowiedzieć twierdząco na te wszystkie pytania. Warto jednak pamiętać, że sprawczość i wolność w przypadku ludzi też jest ograniczona między innymi prawami innych, a także różnymi uwarunkowaniami społecznymi. Niemniej, temat sprawczości pozostaje bardzo ważny, bo stawia przed nami wyzwanie: zamiast twierdzić „ja wiem najlepiej, czego ci potrzeba”, nadstawiajmy uszy, otwierajmy oczy i próbujmy dostrzegać i umożliwiać sprawczość zwierząt. Zaczynając od prostych rzeczy, takich jak jedzenie, głaskanie i spacer. D&K metodą prób i błędów ustalili na przykład, że ulubionymi produktami ich psa Cody’ego są koper włoski, jarmuż i marchew. Czy wiecie, co lubią, a czego nie lubią zwierzęta, które są pod waszą opieką? Czy bierzecie to pod uwagę?



Czytaj i oglądaj dalej:
Moja recenzja „Zoopolis” [link]
Psy, które pokazują, że masz je głaskać [link]
Koty też potrafią pokazać, że zależy im na głaskaniu [link]