sobota, 30 grudnia 2017

Jak skutecznie nie przejść na weganizm? Poradnik - część 1

Od 1.01.2020 zapraszam na moją nową stronę Slowasawazne.pl

Żyjemy w niespokojnych ideologicznie czasach. Google wyrzuca coraz więcej wyników dla słowa "weganizm". To zmiana ostatniej dekady. Coraz więcej ludzi zna przynajmniej jednego weganina lub wegankę. Menu w restauracjach coraz częściej zawiera dania oznaczone literką "V" (i nie chodzi tu o vendettę kucharza na niegrzecznych klientach). W większych miastach funkcjonują nawet całe lokale gastronomiczne, gdzie nie uświadczy się kotleta schabowego, piersi z kury czy nawet ryby, a do kawy dolewają tylko biały napój roślinny. Ktoś by pomyślał, że to żart, ale istnieją też "burgerownie", w których nie dostanie się ani kawałka prawdziwego mięsa czy sera, bo wszystko zrobione jest z roślin. O zgrozo, czasem można się nawet nie zorientować, że na talerzu pojawiło się coś wegańskiego, bo w takich miejscach oznaczeń w menu już nie ma! Zgroza wynika zaś z tego, że porządny nieweganin nie chce jeść wegańskich rzeczy i bratać się z jakąś obcą mu ideologią, która coraz śmielej wysuwa swoje macki. 

Dociekliwiec dopyta: a co z owocami, frytkami, ryżem, kaszą, grochem, fasolą, kapustą, marchewką, brokułem i orzeszkami ziemnymi (lista roślin jadalnych pozostaje niewyczerpana)? No dobra, nieweganin też je rośliny, ale nie będzie ich nazywał wegańskim jedzeniem. Wystarczą mu nazwy dotychczasowe.

Weganie narzekają, że do produkcji schabowego, nabiału i jajek krzywdzi się zwierzęta. Ewidentnie chcą nieweganom zagrać na emocjach, bo kto chciałby być sprawcą krzywdy zwierząt? Kto chciałby płacić za krzywdę zwierząt? Wiadomo, że nikt się do tego nie pali, ale nikt też nie chce rezygnować ze swoich od lat pielęgnowanych przyzwyczajeń, ulubionych smaków, sprawdzonych przepisów, gładko przebiegających spotkań z serwującą pyszny rosół babcią, częstującą sernikiem ciocią? Kto chciałby rezygnować z pięknego wełnianego płaszcza, eleganckich skórzanych butów, no kto? 

Dlatego rośnie potrzeba posiadania poręcznych, gotowych do natychmiastowego użycia, argumentów, które skutecznie bronić będą spokoju niewegan. Rośnie potrzeba kompleksowych wytycznych, które wrażliwym ludziom pozwolą pewnie i trwale nie przechodzić na weganizm. 



Wytyczna 1 Przypomnieć historię ludzkości lub przynajmniej lokalną tradycję

Praktycznie każdy myślący człowiek zastanawiając się nad historią ludzkości jest w stanie przywołać w wyobraźni postać człowieka - odważnego łowcy biegającego z dzidą za dużym zwierzem, najlepiej mamutem, czy też postać człowieka - łowcy spełnionego, opiekającego mięso nad ogniskiem. Nie należy oczywiście zapędzać się myślą do polowania na dinozaury, gdyż styczność człowieka i dinozaura miała miejsce tylko u Spielberga w „Jurassic Park”. Obraz człowieka-łowcy jest bardzo poręczny, choć równocześnie trzeba sobie zdawać sprawę, że człowiek był także zbieraczem jadalnych roślin. Zbieractwo to kładzie nam się trochę cieniem na idealnym obrazie mięsożernych ludzi prehistorycznych, ale nie ma argumentów idealnych. 

Przypominając historię ludzkości, musimy też niestety mieć na uwadze, że od zarania dziejów człowiek nie tylko jadł mięso (jego proporcjonalny udział w diecie pozostaje kwestią sporną), ale także robił różne inne rzeczy, które podkopują nam trochę sens opierania się na argumencie „ale człowiek zawsze…”. Są to na przykład rzeczy, których dziś nie pochwalamy, takie jak zabijanie ludzi, mimo że niewątpliwie należą do naszej historii i natury. Są to także rzeczy, które robimy dziś inaczej, przerywając niejako ciągłość historii, np. używamy kuchenek zamiast ogniska,  komunikujemy się nie tylko twarzą w twarz ale za pomocą komórek, zaś wiedzę nabywamy nie tylko od najbliższych, ale także w szkole i na internecie. 

Możemy oczywiście sięgnąć do nieco młodszej, lokalnej historii, choćby tej opisywanej w „Trylogii” Sienkiewicza. Przypomnimy komu trzeba, że prawdziwy Polak siada do stołu suto zastawionego mięsem. Trzeba jednak liczyć się z tym, że może nam zostać wytknięte, że Sienkiewicz opisywał zwyczaje grupy stanowiącej zaledwie drobny ułamek społeczeństwa, podczas gdy ponad 80 procent ludności żywiło się głównie zbożem i warzywami. Jednak, jako że dzisiejsza większość pochodzi od dawnej mniejszości (wszyscy mamy przecież szlacheckie korzenie), a chłopom pańszczyźnianym aż tak źle się dziać nie mogło, na co wskazuje dzisiejsze menu restauracji typu „Chłopskie jadło”, to może jakoś się obronimy tą naszą podkolorowaną historią przed inwazyjnymi zakusami weganizmu.

Wytyczna 2 Odwołać się do Ustawy o ochronie zwierząt 

Bardzo poręcznym argumentem jest istniejące prawo. Mamy w Polsce pięknie brzmiącą Ustawę o ochronie zwierząt, w której znęcanie się nad zwierzętami jest karalne – można dostać nawet wyrok więzienia. W ogóle sama nazwa powinna załatwić sprawę i zamknąć usta maruderom. Można co najwyżej zastanawiać się nad tym z jaką skutecznością realizowane jest to prawo, ale przecież wiadomo, że są też przepisy zabraniające zabijania, gwałcenia i okradania ludzi, a to się dzieje mimo wszystko. Po prostu nic nie jest doskonałe.  

Dodatkowo, zwierzęta są zabezpieczane przez kampanie dbające o ich dobrostan. Jest trochę organizacji zajmujących się właśnie dobrostanem zwierząt, a to dążących do zmiany prawa, a to zachęcających firmy do przechodzenia na przykład z jajek trójek na dwójki. Nie dość więc, że jest ta ustawa, to obserwujemy stały postęp i regularnie słyszymy o sukcesach tych organizacji. Życie nie jest idealne, ale można powiedzieć, że serce rośnie. I tylko ci weganie marudzą.

Niestety problemy pojawiają się przy nieco dokładniejszej lekturze tej ustawy i rozporządzeń, które są takimi dokładniejszymi wytycznymi dotyczącymi tego jak należy ze zwierzętami postępować. Okazuje się na przykład, że ruchliwe z natury zwierzęta jakimi są kury wolno trzymać w małych klatkach całe ich życie. Można też prowadzić selekcję hodowlaną w sposób, który sprowadza na zwierzęta choroby i cierpienie tylko po to, by na nich zarobić (np. zarabiać na olbrzymich laktacjach krów kosztem nawracających zapaleń wymienia) lub po to, by zaspokajać wrażenia estetyczne (np. cieszyć się płaskimi twarzami persów za cenę ich problemów z oddychaniem). Jak to się ma do zakazu znęcania się? 

Ustawa o ochronie zwierząt zabrania zabijania zwierząt, co jest w sumie logiczne. Ochrona powinna mieć jakieś minimalne standardy. Pojawiają się w niej jednak wyjątki. No dobra, wiadomo, eutanazja z przyczyn humanitarnych powinna być dozwolona, ale niestety są też inne punkty, których cele mają się słabo do głównych założeń ustawy (khm, a raczej w ogóle, bo większość wymienionych wyjątków dotyczy realizowania interesów ludzi) i sumują się na ponad 800 milionów zwierząt lądowych rocznie, nie licząc zwierząt wodnych. 

Organizacje dobrostanowe do tych swoich kampanii dodają tak krzepiące zdjęcia, że można zapomnieć przynajmniej na chwilę trochę niepokojące wnioski płynące z analizy Ustawy, która pierwotnie wzbudziła takie nadzieje. O ile prawo, wiadomo, zmienia się bardziej powoli, o tyle nadzieja we współpracy organizacji z korporacjami i to nie płonna, przecież już dziś obiecują zejście na jaja dwójki. Te szczęśliwe kurki w objęciach aktywistów, albo pławiące się w promieniach słońca na tle zielonej trawki. Ech, nieużyte wegany, spójrzcie sobie na to i zapamiętajcie. 

Niestety i tu dociekliwy człowiek nie zazna dłużej spokoju. Obraz zaczyna się sypać jak stary tynk z elewacji, kiedy przejrzymy Youtuba w poszukiwaniu filmów z ferm nieklatkowych. Trudno pogodzić wesołe obrazki kampanii z realiami tych ferm. Po drugie, korporacje mogą, ale nie muszą spełnić swoje obietnice, tym bardziej, że dają sobie na ich spełnienie często 5-10 lat. Pytanie, kto ich będzie wtedy sprawdzał, nie mówiąc już o pamiętaniu o złożonej obietnicy. A jeśli obietnicy nie spełnią, to jakie czekać na nich mają konsekwencje? Po trzecie wreszcie, wracamy do tej gorzkiej myśli, że to wszystko jednak z ochroną ma niewiele wspólnego.  Aby korzystać nadal spokojnie z tej wytycznej, trzeba jednak trzymać się bardzo ogólnych założeń Ustawy, którą rzadko kto szczegółowo analizuje, i kampanijnych obrazków, których związek z rzeczywistością mało kto sprawdza. Trzeba też zapomnieć, że sami dokonaliśmy tych sprawdzeń i analiz.

W kolejnym poście przedstawię parę dalszych wytycznych przewodnika. Jak widać argumentów idealnych nie ma, ale tak już jest skonstruowany ten świat, że posługujemy się tym, co mamy, a nie tym co najbardziej chcielibyśmy mieć.

Koniec części pierwszej. Część druga (LINK).


niedziela, 17 grudnia 2017

Martwy karp, czyli święte prawo konsumenta

Od 1.01.2020 zapraszam na moją nową stronę Slowasawazne.pl

Ze skargą do Wyborczej zgłosiła się w tym roku klientka rzeszowskiego supermarketu. Skandalicznie zachował się sprzedawca na stoisku rybnym. Odmówił zabicia karpia. Może nie miał przeszkolenia, może nie chciał. Na pewno klientkę zszokował. 

Ale to był wyjątek, bo o karpiach co roku rozmawia się podobnie. Główny nurt tej rozmowy prowadzonej w polskich mediach jest trzyskładnikowy. Po pierwsze, statystyki  i finanse na temat sprzedaży detalicznej. Ile karpi wyhodowano na te święta? Ile w tym roku się sprzeda? Jakie będą ceny? Jak ma się sprawa w porównaniu do lat poprzednich? Po drugie, kulinaria. Odgrzewanie starych przepisów wigilijnych na dania z karpia, a także nowinki, jeśli takowe w danym sezonie się pojawiają. Po trzecie, warunki sprzedaży żywych karpi i zabijania tych zwierząt w sklepie. Media chętnie powtarzają dwa postulaty: że ryby nie powinny być przetrzymywane bez wody i że powinny być zabijane przez przeszkolony personel sklepu. De facto to coś więcej niż postulaty. To przepisy Ustawy o ochronie zwierząt, których mało kto przestrzega.

Jaki jest wspólny mianownik trzech składników tej rozmowy? Wspólna baza tak oczywista, że nikt nie kwapi się jej artykułować? Jest nią święte prawo konsumenta do konsumowania zwierząt i święty obowiązek zwierząt pozostania na talerzu. Tym bardziej święte jest to prawo i święty obowiązek, że najważniejsze w roku Święta już za pasem. 

Aby zwierzęta pozostały na talerzu muszą przyjąć rolę rzeczy, nawet jeśli w pewnym zakresie z rzeczami utożsamić się ich nie da. W końcu wiele zwierząt, przynajmniej zwierzęta kręgowe, do których zaliczamy nie tylko psy, koty i papugi, ale także krowy, świnie, kury czy ryby, posiadają w różnym zakresie rozwinięte odczuwanie emocji, zdolność zapamiętywania, uczenia się, posiadania dążeń i preferencji, a także – co niezmiernie istotne – zdolność do cierpienia.

To co robimy z wieloma zwierzętami sprawia, że postrzegamy je jak rzeczy. Skoro zaś postrzegamy je jak rzeczy, tym łatwiej przychodzi nam traktować je jak rzeczy, zapominając o ich emocjach, preferencjach, potrzebach i  zdolności do cierpienia. Dzieje się tak, kiedy nimi handlujemy wyceniając wartość ich ciała i życia; kiedy je sprzedajemy, nieważne czy na sztuki czy na kilogramy, tak jak ziemniaki lub mąkę; gdy powołujemy do życia z myślą o realizacji naszych zamiarów i traktujemy jak surowiec (mięso/skóra/wełna/futro) lub maszynę (mleko/jaja/kolejne zwierzęta), wykorzystujemy i zabijamy lub płacimy, by ktoś to za nas zrobił, gotujemy i zjadamy. Nie da się jednocześnie robić wszystkich tych rzeczy i traktować zwierzęta jako podmioty życia, czyli istoty, którym nie jest wszystko jedno, co się z nimi dzieje w świecie. 

Równoczesne traktowanie jak rzecz i jak nierzecz jest wewnętrznie sprzeczne. Eksploatacja praktycznie uniemożliwia szacunek, a rosnący szacunek coraz bardziej utrudnia eksploatację. Albo więc bezceremonialnie jemy zwierzęta i utrwalamy obojętność i pogardę wobec zwierząt, które jemy, albo kiełkujący szacunek wobec dotąd krzywdzonych zwierząt dopuszcza zwątpienie, poczucie winy i utrudnia jedzenie nabiału, jaj, mięsa i konsumowanie pozostałych produktów czy usług pochodzących z eksploatacji zwierząt.

Wbrew pozorom trzeci składnik rozmowy o rybach, czyli dyskusja o warunkach w jakich są sprzedawane, przez kogo i jak zabijane, także wpisuje się w traktowanie zwierząt jako rzeczy, bo nie podważa prawa konsumenta do konsumpcji zwierząt ani obowiązku zwierząt do bycia przedmiotem konsumpcji. Dyskusja ta toczy się właśnie na tej kanwie, gdzie dozwolone są wyłącznie pytania dotyczące METODY hodowania, transportowania, przetrzymywania i zabijania “żywego towaru”, i gdzie grubym nietaktem byłoby pytanie CZY hodować, transportować, przetrzymywać i zabijać SKORO nie musimy tego robić. Nie ma się co dziwić, że dyskusja właśnie tak wygląda jeśli weźmiemy pod uwagę, że większość dyskutantów to nie osoby postronne, neutralne i niezaangażowane, lecz po prostu konsumenci zwierząt. O konflikcie interesów jednak wspominać nie musimy, bo konsumpcja jest oczywista. 

Organizacje zajmujące się zwierzętami w większości wchodzą w tę dyskusję nie próbując zmieniać reguł gry, nie podkopując bazy: świętego prawa konsumenta do konsumowania. Dyskusja o dobrostanie eksploatowanych zwierząt to de facto wciąż rozmowa, w której jest domyślna zgoda na to, by zwierzęta były przedmiotem konsumpcji. “Nie kupuj żywych ryb” oznacza w rzeczywistości komunikat “kupuj ryby już zabite i konsumuj spokojnie”. “Lud lubi karpia, karp lubi lód” to przesłanie “kupuj ryby już zabite, choć wciąż świeże i wyłożone w sklepie na ladzie z lodem, i konsumuj spokojnie”. 

W kontekście rozmowy o dobrostanie karpi, mówi się o “humanitarnym” traktowaniu zwierząt i o niezadawaniu “niepotrzebnego” cierpienia. Wszyscy kiwają głowami i przywołują Ustawę o ochronie zwierząt oraz, domyślnie, karpie konsumują. Jednak skoro w kontekście relacji międzyludzkich “misja humanitarna” polega na pomocy tym, którzy znaleźli się w potrzebie, dlaczego mówiąc o zwierzętach uporczywie używamy wyrażenia “humanitarne traktowanie”, kiedy de facto mówimy o krzywdzeniu i zabijaniu? Skoro zaś dowiedziono, że odpowiednio ułożona dieta roślinna zapewnia człowiekowi wszystkie składniki odżywcze, to niepotrzebne cierpienie dzieje się na każdej fermie, gdzie zwierzęta są hodowane na mięso, mleko i jaja, w każdej rzeźni, do której trafiają zwierzęta hodowane na mięso, mleko i jaja, w każdym stawie hodowlanym i na każdym statku rybackim, poza regionami i sytuacjami, w których dieta roślinna może być niedostępna. 

Traktować zwierzęta naprawdę humanitarnie - to chronić, otaczać opieką, udzielać pomocy. Rzeczywiście nie zadawać niepotrzebnego cierpienia - to przede wszystkim wybrać weganizm.


Tradycyjna, rok w rok powtarzana trójskładnikowa dyskusja o karpiach, której nienaruszalnym elementem jest święte prawo konsumenta do konsumowania zwierząt, została zaburzona zaskakującą wiadomością z Rzeszowa.  Pracownik supermarketu nie zastosował się do polecenia klientki, która jak co roku przyszła kupić karpia. Sprzedawca odmówił zabicia karpia. Wstrząśnięta odmową konsumentka zadzwoniła do Wyborczej i zrelacjonowała zajście:

Zapakował rybę w jakieś siatki i tak niosłam go do domu, gdzie na balkonie zakończył swój żywot. Sprzedawca i tak skazał ją na męczarnię w siatce, w której ją niosłam.

Czy to naprawdę sprzedawca skazał rybę na męczarnię czy raczej klientka, która dokonała zakupu i świadoma cierpienia zwierzęcia, zabrała je w siatce bez wody do domu? Czy to faktycznie sprzedawca skazał rybę na męczarnię, skoro klientka supermarketu wcale nie musiała tej ryby kupować? Czy to sprzedawca skazał rybę na męczarnię, skoro klientka nie tylko zabrała rybę w siatce bez wody ale jeszcze wystawiła zwierzę na balkon i wszystko na to wskazuje, że zostawiła tam rybę aż ta umarła? Taki wniosek sam się nasuwa, bo według relacji przedstawionej w gazecie klientka wyznała redakcji, że (a) kupuje ryby, aby je zjeść, (b) nie zamierza sama ryb zabijać, (c) nie wspomniała o nikim, kto zrobiłby to za nią i (d) nie postanowiła zrezygnować ze świętego prawa do konsumpcji i np. wsadzić rybę czym prędzej do wody i zacząć jej szukać dobrego lokum (tak, wiem, że konsumentów przyzwyczajonych do swojego świętego prawa, taki scenariusz może dobrze rozbawić).

W rozmowę, gdzie dominuje relacja człowiek-konsument kontra zwierzę-przedmiot konsumpcji wbija się też, wciąż z rzadka dopuszczany do mediów, wątek o zmianie tej relacji. Dominująca relacja to szowinizm gatunkowy, pojęcie wprowadzone w latach 70-tych XX wieku przez angielskiego psychologa Richarda Rydera, który po prostu nazywa władczy stosunek ludzi do zwierząt. Ryder wprowadził ten termin krytykując ludzi za to, że swoje najbardziej błahe interesy traktują jako ważniejsze od interesów zwierząt, np. chęć zaspokojenia smaku, kontynuowania tradycji i określonego stylu życia przedkładają nad cierpienie, często ogromne, i pozbawianie życia zwierząt. Można też powiedzieć, że interesy zwierząt przestają się praktycznie liczyć, gdy na przeciw wychodzą im interesy człowieka. Człowiek chce zjeść kotlet wieprzowy, zaplecze ferm i rzeźni stoi w gotowości, choć człowiek mógłby zjeść falafela. Człowiek chce napić się kawy z mlekiem krowim, fermy mleczne, mleczarnie i rzeźnie nie przestają pracować (Rzeźnie? Tak, mleko to pociążowa laktacja, zatem do rzeźni trafiają cielęta płci męskiej i wszystkie krowy, które przestały być sprawnymi maszynami do ciąż i laktacji). Człowiek chce karpia na Święta, stawy rybne, samochody dostawcze i wreszcie sklepy z przepełnionymi żywym towarem zwierzętami pracują na okrągło. 

Wątek o zmianie szowinizmu gatunkowego w humanitarne traktowanie zwierząt (w pomocowym znaczeniu tego słowa) i faktyczne niezadawanie im niepotrzebnego cierpienia jest podejmowany przez nieliczne organizacje, którym bliskie są prawa zwierząt czy to formułowane przez filozofa Toma Regana czy przez prawnika i filozofa Gary’ego Francione’a, który za podstawowe prawa zwierząt uznaje prawo do niebycia traktowanym jak rzecz, a więc jako wolność od bycia eksploatowanym. Podstawą tej rozmowy jest więc podważenie świętego prawa człowieka-konsumenta do konsumowania zwierząt, podważenie oczywistości szowinizmu gatunkowego i rozmowa o weganizmie. Jesteśmy już w dużej mierze weganami w stosunku do psów i kotów. Czas na sprzeciw wobec eksploatacji innych, równie czujących i myślących zwierząt. 

----- 
Czytaj dalej:

  • Dieta roślinna jest możliwa, a jeśli dobrze się ją ułoży, jest zdrowa, zapewni składniki odżywcze, a nawet pomoże w profilaktyce niektórych chorób. Takie jest stanowisko największej na świecie organizacji zrzeszającej dietetyków, amerykańska Academy of Nutrition and Dietetics (LINK)  i wersja starsza, po polski (LINK
  • Artykuł o sprzedawcy, który odmówił zabicia ryby (LINK
  • Termin “podmiot życia” /"subject of a life" wprowadził twórca pierwszej teorii praw zwierząt filozof Tom Regan (LINK)
  • Książka "Abolitionist Approach to Animal Rights", Gary Francione, Anne Charlton (LINK)



niedziela, 10 grudnia 2017

Nakarmi, odmłodzi, uleczy, zdrowie zabezpieczy. Weganizm?

Od 1.01.2020 zapraszam na moją nową stronę Slowasawazne.pl

Znajoma, wiedząc, że jestem weganką, zapytała mnie gdzie może zjeść bezglutenowy obiad. Nie miałam pojęcia. Nie mam nic do glutenu. Jestem tylko weganką. Najwyraźniej jednak „wegański” i „bezglutenowy” skleiły się ostatnio w dwupak dając na przykład wegańskiego burgera bezglutenowego czy bezglutenową wegańską pizzę. Idźmy dalej, wegańskie bezglutenowe ciasto bez białego cukru. A może wegańskie bezglutenowe kotlety bez soi? 

Czy wegański produkt zawsze jest bezglutenowy? Czy wegański produkt musi być bez soi i cukru? Aż się prosi zapytać czy wegańskie jedzenie jest zawsze bez czegoś, czy jest wybrakowane i niesmaczne? Czy weganizm to nowy trend w zdrowym odżywianiu? A może nawet dieta cud? No i wreszcie czy weganizm to tylko dieta? Uwaga spoiler: wcale nie!



Moda na weganizm zredukowała go do diety roślinnej. Najpopularniejsze obecnie są wegańskie blogi kulinarne, a w mediach o weganizmie najczęściej mówi się i pisze właśnie przez pryzmat diety. Faktycznie najwięcej wegańskich wyborów dotyczy jedzenia, bo większość z nas je parę razy dziennie. Jednak w weganizmie chodzi o dużo więcej.

Moda na dietę roślinną napędzana jest poszukiwaniem diety idealnej, która ma wyleczyć lub uodpornić nas na wszystkie choroby, zapewnić optymalne zdrowie, a także pozwolić zachować młody wygląd przez całe życie. Dietę wegańską wpisuje się w ten sposób w wachlarz diet, których ludzie próbują w poszukiwaniu cudownego panaceum na wszystkie bolączki.  Dieta wegańska zredukowana do diety leczniczej lub diety cud występuje w gronie diety bezglutenowej, diety bezcukrowej, diety surowej, frutarianizmu a nawet  - o zgrozo – bretarianizmu. 

Jak to jest z tymi dietami? Dieta bezglutenowa jest często stosowana bez uzasadnienia medycznego. Ktoś ma jakieś bliżej niesprecyzowane dolegliwości i zamiast udać się do lekarza po diagnozę, postanawia spróbować diety bezglutenowej, którą stosuje i zachwala już grono koleżanek i kolegów. Odpada zwykłe pieczywo pszenne czy żytnie, pizza i kasza jęczmienna. Dieta bezcukrowa do zera eliminuje składnik, który wystarczy ograniczać. Zamiast kupować mniej ciastek, adept diety bezcukrowej odmawia spożycia wszystkiego, co zawiera dodany cukier, ograniczając zakres gotowych produktów, które mógłby kupić lub zjeść idąc w odwiedziny. Dieta surowa sugeruje przestawienie się w pełni na jedzenie surowe, choć część produktów łatwiej zjeść i przyswoić w formie gotowanej, nie mówiąc już o tym, że surowa dieta jest bardziej kłopotliwa w przygotowaniu i stosowaniu; może także utrudniać uzyskanie niektórych potrzebnych składników odżywczych. Dieta owocowa nie jest w ogóle zrównoważonym sposobem odżywiania, zaś bretarianizm stanowi już nie tyle dietę co formę wiary w możliwość niejedzenia w ogóle i odżywiania się samą „praną”. 

Dla wielu osób, przejście na dietę roślinną motywowane lękiem o własne zdrowie, stanowi dopiero pierwszy krok w stronę eksperymentowania z dietami. Niestety. Następnym „logicznym” krokiem ma być któraś z proponowanych diet: wykluczenie gotowania, glutenu, cukru, a także soi. Nazywanie tego surowym weganizmem, czy bezglutenowym weganizmem jest niewłaściwe, bo weganizm, jak już mówiłam wcześniej nie jest dietą. Można co najwyżej mówić o różnych dietach roślinnych – czyli np. o surowej diecie roślinnej czy bezglutenowej diecie roślinnej. Wstawiona w taki kontekst dieta wegańska często obrasta dodatkowymi, niepotrzebnymi ograniczeniami, które wbrew oczekiwaniom powodują zmęczenie, stwarzają dodatkowe trudności, zazwyczaj nie spełniają zawyżonych oczekiwań, powodują niedobory żywieniowe i kończą się porzuceniem roślinnego odżywiania, a tym samym przekreśleniem weganizmu.



Niestety naszym pragnieniem znalezienia diety idealnej instrumentalnie posługują się nie tylko samozwańczy guru żywieniowi, ale także niektórzy aktywiści prozwierzęcy chcący propagować weganizm. Intencje słuszne, ale cel nie uświęca środków. Niedawno nakręcony amerykański film „What the Health” jest przykładem takiej wegańskiej propagandy obiecującej gruszki na wierzbie, chyba w nadziei, że ludzie poszukujący panaceum na swoje choroby i dolegliwości spróbują diety roślinnej i przy okazji zainteresują się losem zwierząt eksploatowanych w celu produkcji jaj, nabiału i mięsa, a  na dalszym etapie, być może także ich zainteresowanie poszerzy się o inne formy krzywdzenia zwierząt – np. w przemyśle odzieżowym czy rozrywkowym, kosmetycznym i medycznym. 

Dietetyczka Virginia Messina, specjalizująca się od parudziesięciu lat w dietach roślinnych i weganka, równocześnie osoba, której zależy na upowszechnianiu dietetyki opartej na dowodach naukowych, napisała bardzo krytyczną recenzję tego filmu. Wytyka autorom, że przedstawiają twierdzenia nieznajdujące potwierdzenia w dowodach naukowych. Wyolbrzymiają zarówno szkodliwość produktów odzwierzęcych porównując np. przetworzone mięso do papierosów, jak i fantastyczość produktów roślinnych sugerując, że można być zdrowym i wyleczyć choroby takie jak niedokrwienną chorobę serca tylko na diecie roślinnej. Nauka o związku diet z chorobami i zdrowiem jest dużo bardziej złożona i wyciąganie prostych wniosków, choć atrakcyjne, w rzeczywistości nie jest możliwe. Messina krytykuje także przytaczane przykłady błyskawicznych "uzdrowień" dietą roślinną - zwyrodnienia stawów, tocznia rumieniowatego układowego, czy depresji. Podkreśla, że nie ma dowodów naukowych na takie leczące właściwości diety roślinnej i konstatuje, że wiarygodność ruchu wegańskiego jest podważana właśnie przez takie przekłamania, wyolbrzymienia na temat zdrowotnych aspektów diety roślinnej. 

Choć dieta roślinna nie jest dietą cud, to istnieją dowody naukowe, że może mieć WIELE zalet prozdowotnych, służyć w profilaktyce i leczeniu NIEKTÓRYCH chorób, ale trzeba uczciwie powiedzieć, że z powodzeniem takim samym narzędziem może być dieta w większości roślinna i zawierająca w mniejszości produkty odzwierzęce. Dopiero z etycznego punktu widzenia, wtedy gdy sprzeciwiamy się eksploatacji zwierząt promocja diety stuprocentowo roślinnej ma pełen sens, co Messina wielokrotnie potwierdza na swoim blogu.

Dieta wegańska powinna być dobrze ułożona, tak aby mogła służyć naszemu zdrowiu. Nie wystarczy zastąpić kotleta wieprzowego kotletem sojowym, jajecznicę tofucznicą, kanapki z serem żółtym z krowiego mleka kanapką z serem żółtym z soi. Gdybyśmy tak zrobili, moglibyśmy mieć dość monotonną dietę. Trzeba się trochę wysilić, poznać podstawowe grupy pokarmowe na diecie roślinnej, doczytać o witaminie B12 i witaminie D, pomyszkować trochę po wegańskich blogach, nauczyć się czytać etykiety w sklepie spożywczym. Jest parę rzeczy do zrobienia, które same się nie zrobią. Czasem nawet warto wybrać się do dietetyka znającego się na dietach roślinnych. 

Dieta wegańska, jak napisałam, nie ma nic wspólnego z wykluczaniem glutenu, cukru, soi, soli czy przetworzonych produktów. Dieta wegańska to dieta roślinna, kropka. Może być nisko lub wysokokaloryczna, mało lub bardzo przetworzona, surowa lub gotowana, smażona i pieczona. Słodka, słona, pikantna, kwaśna, gorzka. Dieta wegańska może być sycąca i smaczna. Warto czytać i próbować przepisy i produkty, by się o tym przekonać. 

Weganizm zaś nie ogranicza się do wegańskiej diety. To sprzeciw wobec krzywdzenia i zabijania zwierząt. W praktyce oznacza to unikanie produktów pochodzących z eksploatacji i krzywdzenia zwierząt i usług związanych z taką eksploatacją i krzywdą. Zwierzęta eksploatuje się nie tylko w celu uzyskania jaj, nabiału i mięsa, ale także dla uzyskania wełny, skóry czy futer. Wykorzystuje się je w laboratoriach testując różne substancje i produkty. Zwierzęta są też wykorzystywane w jeździectwie, cyrkach, parkach rozrywki i ogrodach zoologicznych. Hoduje się zwierzęta domowe, aby spełniały funkcję ozdobną, towarzyszącą, wartowniczą, ratunkową i wiele innych. Wszędzie tam, gdzie zwierzę jest przedmiotem bardziej niż podmiotem, tam mamy do czynienia z krzywdzącym wykorzystywaniem, któremu weganizm się sprzeciwia. Siłą rzeczy więc nie może ograniczać się do diety. 



Weganizm jest innym spojrzeniem na zwierzęta od tego, do czego przyzwyczaił nas szowinizm gatunkowy mający na względzie interesy człowieka i dyskryminujący z zasady nawet najbardziej żywotne interesy zwierząt. Weganizm jest ruchem społecznym postulującym zmianę zasad postępowania wobec zwierząt. Zmiana ta bezwzględnie musi zacząć się od każdego z nas z osobna. Nie ma bowiem poważnego myślenia o zwierzętach bez weganizmu, chyba że pod słowo „zwierzęta” podstawimy tylko ulubione gatunki zwierząt, takie jak psy i koty. Podobnie jak nie ma poważnego myślenia o prawach człowieka bez feminizmu i antyrasizmu, chyba że pod słowo „człowiek” podstawimy tylko białego mężczyznę. 

Wciąż jednak udajemy, że nie ma konfliktu interesów pomiędzy naszym zatroskaniem o zwierzęta, a jedzeniem mięsa, sera żółtego, jajek, noszeniem skórzanych butów i wełnianych swetrów. Jednak prawdziwy sprzeciw wobec krzywdzenia zwierząt nie da się połączyć z regularną, nieincydentalną eksploatacją zwierząt. Musimy wreszcie stawić temu czoła i równolegle do rozmowy o dobru zwierząt prowadzić rozmowę o weganizmie.


Więcej informacji:

  • Grupy pokarmowe na diecie roślinnej: produkty zbożowe (kasze, ryż, pieczywo, makarony), rośliny strączkowe (fasole, groch, ciecierzyca, soczewica, soja, przetwory sojowe), inne warzywa, owoce, orzechy i pestki (LINK - po angielsku)
  • Mój artykuł o witaminie B12: "B12? Tak, biorę" (LINK)
  • O witaminie B12 i D na blogu dla sportowców na diecie roślinnej Veganworkout.org.pl (LINK)
  • Dieta roślinna jest możliwa, a jeśli dobrze się ją ułoży, jest zdrowa, zapewni składniki odżywcze, a nawet pomoże w profilaktyce niektórych chorób. Takie jest stanowisko największej na świecie organizacji zrzeszającej dietetyków, amerykańska Academy of Nutrition and Dietetics (LINK)  i wersja starsza, po polski (LINK)
  • Przepisy kuchni wegańskiej z wielu blogów w programie Stowarzyszenia Empatia „Weganizm.Spróbujesz?” (LINK)
  • Wegecentrum - specjalistyczne dietetyczne porady na temat diet roślinnych (LINK)
  • Krytyczna recenzja „What the Health” napisana przez dietetyczkę Virginię Messinę (LINK)



środa, 15 listopada 2017

Myślistwo vs cywilizowana ochrona zwierząt?

Od 1.01.2020 zapraszam na moją nową stronę Slowasawazne.pl

Hubertus to święto myśliwych organizowane na przełomie października i listopada. Hubertus w Węgrowie – to po raz kolejny sojusz ołtarza z tronem. Impreza, podczas której Kościół Katolicki dał wsparcie i oprawę dla wydarzenia zorganizowanego przez Państwo (Lasy Państwowe) i wizytowanego przez polującego Ministra Środowiska, który tu właśnie przyjął od własnej córki ślubowanie na myśliwego. Współpraca Kościoła i Państwa była tu tak ścisła, że nie dało się jednego odseparować od drugiego. Hubertusa rozpoczęła modlitwa do Św. Huberta pod przewodnictwem księdza, który jest członkiem Polskiego Związku Łowieckiego (działającego na podstawie Ustawy Prawo Łowieckie), zaś mszę hubertowską w kleszcze wzięły przemówienia osób należących do władzy ustawodawczej i wykonawczej: Wicemarszałkini Senatu Marii Koc i Ministra Środowiska Jana Szyszki. Jeśli chcemy rozdziału Państwa od Kościoła, to Hubertus jest jedną z tych imprez, których w kalendarzu urzędników państwowych widzieć nie chcemy. 

Myślistwo w lesie i w ustawie
Myślistwo to zabijanie zwierząt. Oczywiście myśliwi dokarmiają zwierzęta, a nawet kupują je z hodowli i wypuszczają do lasu (na chwilę lub dłużej), ale ostatecznie zwierzęta te zabijają. I nawet jeśli wśród zwierząt tych zdarzą się stare i chore (odstrzał sanitarny) lub zagrażające (w mniej lub bardziej dyskusyjnym stopniu) ludziom, jak dziki w rozrastających się miastach, to myśliwi zabijają także dużo zwierząt młodych, zdrowych i dorodnych. Skądś się przecież bierze smaczne mięso oraz okazałe trofea, o które myśliwi prowadzą zażarte spory, gdy nie ma pewności, kto jest autorem śmierci zwierzęcia. Rozstrzyganiu tych, jakże ważnych, sporów poświęcony jest cały rozdział stosownego ministerialnego rozporządzenia dotyczącego wykonywania polowań.

Choć myślistwo to zabijanie, próżno go szukać w celach łowiectwa wymienionych przez Ustawę Prawo Łowieckie:

1) ochrona, zachowanie różnorodności i gospodarowanie populacjami zwierząt łownych; 
2) ochrona i kształtowanie środowiska przyrodniczego na rzecz poprawy warunków bytowania zwierzyny; 
3) uzyskiwanie możliwie wysokiej kondycji osobniczej i jakości trofeów oraz właściwej liczebności populacji poszczególnych gatunków zwierzyny przy zachowaniu równowagi środowiska przyrodniczego; 
4) spełnianie potrzeb społecznych w zakresie uprawiania myślistwa, kultywowania tradycji oraz krzewienia etyki i kultury łowieckiej

Ustawowe cele łowiectwa brzmią bardzo pozytywnie, nieprawdaż? Jak miłe sercu mamy tu skojarzenia: ochrona zwierząt i przyrody, poprawa warunków bytowania zwierząt, tradycja, kultura a nawet etyka łowiecka. W równie pozytywnym tonie zrelacjonowano święto myśliwych na stronie Ministerstwa Środowiska. Napisano, że Hubertus odbył się pod nazwą „Zdrowa żywność z polskich lasów i polskiej wsi”. Przytoczono też słowa Ministra Jana Szyszki, że „polskie łowiectwo od lat zajmuje się racjonalnym gospodarowaniem zasobami przyrodniczymi i ich ochroną”. No proszę.




Zwierzęta łowne czekają na złowienie
Mała rysa w całej tej pozytywności pojawia się dopiero wtedy, gdy kątem oka dostrzegamy, że Ustawa Prawo Łowieckie nazywa zwierzęta nieudomowione, które ma przecież chronić „zwierzętami łownymi” (czyżby czekały w lesie na złowienie?), i gdy zauważamy, że pośród celów łowiectwa wymienia się uzyskiwanie trofeów (owszem, jelenie same zrzucają poroże, ale nie z fragmentem czaszki – a takie właśnie niejadalne pozostałości zwierząt służą jako pamiątka i dowód udanego polowania). 



W Ustawie Prawo Łowieckie słowo „zabijać” pojawia się tylko raz, gdy zakazuje się zabijania zwierząt "łownych" w celach niezwiązanych z polowaniem. Ustawa ostrzega: jeśli nie jesteś myśliwym, nie ruszaj zwierząt, które czekają, aż to właśnie myśliwy wyrazi zainteresowanie ich ochroną lub regulacją i po polowaniu zaopiekuje się pozyskanym trofeum. Ustawa precyzuje, że zakazowi zabijania zwierzyny nie podlegają: polowania, odłowy, sprawdziany pracy psów myśliwskich, a także szkolenia ptaków łowczych i psów myśliwskich organizowane przez Polski Związek Łowiecki ("zwierzyna" = zwierzęta dzikie i przeznaczone do polowania). Skoro zakazowi nie podlegają, znaczy, że w ramach takich czynności wolno zabijać. No wreszcie, w trochę pokrętny sposób, przyznano, że w myślistwie jednak dochodzi do zabijania zwierząt, pardon, zwierzyny.

Myślistwo, jeździectwo, myśliwskie psy
Warto zwrócić uwagę na ten fragment o dozwolonym zabijaniu, bo pokazuje on, że środowisko myśliwych ma bliskie relacje ze środowiskiem hodowców psów „myśliwskich” (Klub Szpiców Polskiego Związku Łowieckiego, Klub Teriera, a nawet Związek Kynologiczny w Polsce mieli swoje stoiska na Targach Łowieckich Hubertus 2017). Dodatkowo, Hubertus jest nie tylko świętem myśliwych rozpoczynających jesienno-zimowy sezon polowań odbywanych na piechotę (po wjechaniu samochodami do lasu), ale także jeźdźców, którzy z kolei tym świętem zamykają sezon jeżdżenia na koniach. Czym zamykają? Tak zwaną pogonią za lisem, czyli konkurencją polegającą na grupowej jeździe na koniach w pogoni za jeźdźcem, który ma przyczepiony do siebie ogon lisa. Podobno zabawa to bezkrwawa. Lisy jednak nie zrzucają ogonów tak jak jelenie poroże, zatem lisi ogon pochodzi najpewniej ze zwierzęcia upolowanego przez myśliwych, ewentualnie zabitego na lisiej fermie. Hubertus jeździecki wpisuje się w poparcie dla myślistwa, nie mówiąc już o tym, że samo jeździectwo to używanie zwierząt dla przyjemności, której zapleczem jest hodowla i handel, tresura i zwierzęta, które się „zużyły”albo nigdy nie stały się pożyteczne (część koni, które już nie nadają się do hodowli ani do jeździectwa, ani nawet do szkółki czy hipoterapii kończy w rzeźni). 

Nie zabijajcie zwierząt*, nie* polujcie* zbiorowo* tylko* na dzikie* zwierzęta* na ptaki* na zające* na niezagrożone  gatunki* na moim terenie* (*Niepotrzebne skreślić)
W Polsce ostatnio coraz częściej słychać o działaniach aktywistycznych przeciwko myślistwu. Działania te przybierają różną formę. Są oczywiście ludzie, którzy chcieliby całkowitej likwidacji myślistwa, bo nie chcą, by zabijane były (dzikie) zwierzęta. Aktywiści tacy demonstrują przy okazji targów myśliwskich, a także chodzą do lasu utrudniając tym samym lub uniemożliwiając wykonywanie polowania. Część działań nie występuje przeciwko myślistwu jako takiemu, lecz jest nakierowana na reformę typu welfare (podobnie jak w chowie zwierząt gospodarskich), która miałaby polegać na wyeliminowaniu najbardziej okrutnych z punktu widzenia działaczy praktyk, np. zakazać polowań zbiorowych (Kampania informacyjna Nie podaję ręki myśliwym), czy wprowadzić zakaz polowania na ptaki (kampania Niech Żyją). Część działań przyjmuje kształt ochrony gatunkowej – postuluje się objęcie ochroną konkretnych gatunków, które zdaniem działaczy nie wymagają tzw. regulacji, np. wprowadzenie ochrony zajęcy, które mają „wystarczająco” wielu wrogów naturalnych. Część postulatów dotyczy wyłącznie kwestii ochrony środowiska, np. zakaz używania nabojów z ołowiem. Są też postulaty, a nawet sprawy wygrane w sądzie, by ograniczyć wolność myśliwych do polowań na prywatnych terenach, gdzie jest ustanowiony obwód łowiecki, a gdzie właściciel polowań sobie nie życzy (Monika Sznajderman i Andrzej Stasiuk zaskarżyli decyzję o wyznaczeniu obwodu łowieckiego na ich terenie i sąd przyznał im rację). 



Zwolennicy i przeciwnicy czego?
Jak widać, ludzie mający złe zdanie na temat myślistwa są grupą dość zróżnicowaną. Przeciwnicy eksploatacji zwierząt stanowią tylko część tego środowiska i podejrzewam, że jest to niewielki odsetek. Należy bowiem dostrzec różnicę pomiędzy: (a) ochroną gatunkową, (b) sprzeciwem wobec okrucieństwa, (c) sprzeciwem wobec zabijania dzikich zwierząt i wreszcie (d) sprzeciwem wobec eksploatacji zwierząt/ traktowania zwierząt jak zasobów czy surowca. 

Ochrona gatunkowa
Zwolennicy ochrony gatunkowej sprzeciwiają się zapędom myśliwych o tyle, o ile uważają polowania za zagrożenie dla istnienia gatunku. Innymi słowy, jeśli takiego zagrożenia nie dostrzegają uważając populację danego gatunku za wystarczająco dużą, to zabijanie zwierząt tego gatunku przez myśliwych im nie przeszkadza. Zwolennicy ochrony gatunkowej bardziej interesują się pojęciami bioróżnorodności, równowagi w przyrodzie, albo tzw. zrównoważonego rozwoju, czy zrównoważonego rybołówstwa, które też jest formą polowania (patrz porady WWF „Jaka ryba na obiad” czy poradnik Greenpeace „Dobra ryba”). Czy jednak zwierzęta, których populacja ma się dobrze, mają mniejszy zapał do życia, mniej cierpią i dlatego są „dobrą rybą na obiad”? WWF alarmuje, by nie strzelać do łosi, ale nie  ma żadnej kampanii przeciwko myślistwu. Właśnie dlatego, że troszczy się nie o zwierzęta, lecz o gatunki. Zginie jeleń – nie ma sprawy, zginie łoś – podnosimy alarm, bo populacja może ulec zachwianiu.

Okrucieństwo 
Przeciwnicy okrucieństwa zazwyczaj nie kwestionują zabijania zwierząt ani ich eksploatacji. To najczęściej zwolennicy reform dobrostanowych (welfare), których celem ma być eliminowanie najbardziej „okrutnych” praktyk z chowu i hodowli zwierząt. Okrucieństwo biorę w cudzysłów, bo najczęściej kojarzone jest ze skłonnością do zadawania cierpienia dla przyjemności, podczas gdy na fermach większość cierpienia i krzywdy zadaje się, bo taki jest biznesowy model, takie są wymogi konkurencji rynkowej i tak jest sformułowane prawo, które na to pozwala. Powiedziałabym więc, że okrucieństwo się zdarza (zdarzają się sadyści) ale cierpienie i krzywda dzieją się regularnie i jak najbardziej legalnie w chowie klatkowym i bezklatkowym, transporcie i w rzeźniach. Przeciwnicy okrucieństwa mają problem z dostrzeżeniem systemowego charakteru zadawania cierpienia i krzywdzenia zwierząt, więc chętnie popierają różnego rodzaju kampanie, które mają to okrucieństwo (rzekomo incydentalne, wyjątkowe) wykrywać i usuwać ze skądinąd prawidłowo funkcjonującego systemu „właściwego” („ludzkiego”) wykorzystywania zwierząt. Tę strategię stosują także w odniesieniu do myślistwa sprzeciwiając się np. polowaniom zbiorowym czy polowaniu na ptaki.



Dzikie zwierzęta takie piękne
Przeciwnicy zabijania dzikich zwierząt, którzy równocześnie korzystają z eksploatacji zwierząt udomowionych kupując i jedząc mięso zwierząt lądowych i ryb, nabiał, jaja, a także nosząc skórę i wełnę, czasem (choć rzadziej) futro, stanowią grupę, których motywacja wydaje się przedmiotowa, estetyczna – dzikie zwierzęta (podejrzewam) jawią im się jako piękny element przyrody, podobnie jak piękne drzewa czy kwiaty i stanowią dla nich pewien zasób, z którego powinni móc korzystać wszyscy (oglądając) a nie tylko niektórzy (zabijając i zjadając). Nie wykluczam oczywiście, że przeciwnicy zabijania dzikich zwierząt mogą swoje motywacje artykułować inaczej, lub mieć w zanadrzu jeszcze inne powody. Niemniej, ich postawa wydaje się mi bardzo niekonsekwentna a empatia bardzo wybiórcza, podobnie jak podejście do krzywdzenia zwierząt.

Eksploatacja zwierząt
Jest wreszcie grupa ludzi, którzy są przeciwni eksploatowaniu jakichkolwiek zwierząt, dzikich czy udomowionych. Nie chcą ich traktować jak zasoby, surowce, bądź maszynki do produkcji wrażeń estetycznych czy kulinarnych. Starają się unikać produktów pochodzących z eksploatacji zwierząt. W praktyce oznacza to dietę roślinną, odzież bez skóry, wełny czy futra, w miarę możliwości kosmetyki inne produkty bez składników odzwierzęcych i nietestowane na zwierzętach. To zwolennicy praw zwierząt, weganie. 

Przyglądając się tym grupom widać, że dopiero ogólny sprzeciw wobec eksploatacji zwierząt jest jakościowo zdecydowanie różny od przyzwolenia w takiej lub innej formie na eksploatację zwierząt, zaś myślistwo jest jedną z wielu form takiego przyzwolenia. Przeciwników eksploatacji zwierząt jest wciąż mało, bo wychowujemy się w społeczeństwie, gdzie od dziecka uczymy się, że eksploatacja taka jest w porządku. Oczywiście nauka nie przebiega w taki bezpośredni i brutalny sposób, bo zazwyczaj nie musimy konfrontować się z przemocą, która jest niezbędna do tego, byśmy mogli kupować i konsumować jajka, nabiał i mięso, czy nosić odzież ze skóry, wełny czy futra. Jesteśmy nauczeni i przyzwyczajeni do korzystania z tych produktów, a że sami nie musimy tej przemocy stosować, to tym łatwiej jest nam nie przyjmować do wiadomości jej istnienia, nawet jeśli gdzieś na krawędzi naszej świadomości zaczną przemykać niepokojące treści i obrazy. Łatwo jest taki związek między naszym stylem życia a krzywdą i przemocą wobec zwierząt po prostu wyprzeć, oddalić i równocześnie cieszyć się swoją sympatią i pozytywnymi odruchami do zwierząt, z których krzywdy nie czerpiemy korzyści – psami i kotami. Być może im silniejsze wyparcie naszego udziału tym mocniejszy sprzeciw wobec rzeźników, myśliwych i naukowców eksperymentujących na zwierzętach. Oprócz "bezprzemocowego" korzystania z eksploatacji zwierząt jaką i my uprawiamy, osobiście zadają przemoc. 

Do rzeźników siłą rzeczy możemy mieć stosunek co najwyżej ambiwalentny – w końcu, choć robią coś nieprzyjemnego, z ich usług korzystamy. Do eksperymentatorów stosunek możemy mieć całkiem negatywny, jeśli uważamy, że nauka może radzić sobie bez eksperymentów na zwierzętach (tu zdania są podzielone jak miałaby taka nauka wyglądać w praktyce). Natomiast do myśliwych możemy zionąć nieograniczoną nienawiścią, bo oni w świetle dnia (choć w rzeczywistości niekoniecznie) pokazują na czym polega przemoc i zabijanie i czynią to zwierzętom, wobec których nie nauczyliśmy się mieć kulinarnych skojarzeń. Ta otwarta przemoc nie pasuje do naszego „cywilizowanego” świata, gdzie takie rzeczy owszem się robi, ale cudzymi rękami, a jeśli się mówi, to w sposób zaowalowany lub z dystansującym humorem. Myślistwo zaś jest takie prostackie, ordynarnie dosłowne, bez cudzysłowu, z kiepskim żartem i bez zasłony (choć i ono ma zestaw swoich rytuałów, swój język, podobnie zniekształcający rzeczywistość przemocy wobec zwierząt jak język sztuki kulinarnej,  swoje gadżety, muzykę i stroje). 

Ustawa Prawo Łowieckie i Ustawa o ochronie zwierząt
Przedstawiłam fragment Ustawy Prawo Łowieckie, która pośród celów łowiectwa nie wymienia zabijania zwierząt. To może dziwić, ale do czasu, kiedy bliżej przyjrzymy się także Ustawie o ochronie zwierząt, która zezwala na zabijanie ponad 800 milionów dzikich i udomowionych zwierząt lądowych i liczonych tylko w tonach ryb (to zdolne do odczuwania bólu i strachu kręgowce). Powtórzę: Ustawa o ochronie zwierząt zezwala na ich zabijanie. Nie gdy się męczą, chorują, ale gdy chodzi o zaspokajanie potrzeb człowieka, które – uwaga – człowiek może zaspokoić inaczej. Potrzebujemy jeść? Oczywiście, ale posłużyć nam może dieta roślinna (odpowiednio ułożona zaspokoi zapotrzebowanie na składniki odżywcze, będzie smaczna i sycąca). Potrzebujemy ubrań? Materiałów z włókien naturalnych i syntetycznych jest bez liku. Skoro Ustawa o ochronie zwierząt nie chroni tych setek milionów zwierząt zabijanych, by zaspokajać nasze potrzeby, które możemy zaspokajać inaczej, to jaka to ochrona? Niewątpliwie chronimy nią nasz styl życia a także działalność gospodarczą. Ustawa o ochronie zwierząt jedynie reguluje eksploatację zwierząt (chroniąc do pewnego stopnia zwierzęta domowe). Myślistwo jest tylko jedną z form tej eksploatacji. 

Refleksja
Niemniej jeśli staje się tak, a tak się staje, że zaczynamy łączyć podobne z podobnym i kojarzyć, że przemoc wobec świni, kury czy krowy nie jest niczym lepszym od przemocy wobec psa, kota, kuropatwy, dzika, jelenia lub łosia, to nieuchronnie przychodzi refleksja, że nie tylko myślistwo jest czymś złym ale i nasze polowanie na pyszny ser, super ciasta z jajkami czy skórzane ciuchy. Myślistwo nie jest anachronicznym wyjątkiem, prostacką przemocą w wysublimowanym i empatycznym społeczeństwie, które ceni sobie wysokie standardy postępowania ze zwierzętami. Myślistwo swoim prostackim zabijaniem odsuwa zasłonę rzeźni, z której wszyscy korzystamy. Zamiast więc marnować energię na nienawiść do myśliwych, wykorzystajmy refleksję nad myślistwem do otrzeźwienia i odmówienia udziału w bardziej zakamuflowanych, ale nie mniej krzywdzących formach przemocy, których dowody zalegają na sklepowych półkach i na wieszakach. 



Czytaj dalej:

  • Minister na Hubertusie węgrowskim – relacja na stronie Ministerstwa Środowiska (LINK)  
  • Relacja z Hubertusa jeździeckiego (LINK
  • Gdzie znaleźć ustawy? Na stronie prawo.sejm.gov.pl I Ściągać tekst ujednolicony (zawiera nowelizacje, jeśli były)
  • Zakazy polowań mogą okazać się grą w kotka i myszkę, a konkretnie w aktywistów, myśliwych i lisy (LINK)  
  • WWF radzi nad jakimi rybami nie trzeba się litować (LINK)  
  • Greenpeace też ma propozycję w tym temacie dla tzw. świadomych konsumentów (LINK
  • Legalne cierpienie i krzywda dzieją się na co dzień. I można sobie z tego żartować. W takiej ogólnopolskiej bazie ubojni drobiu zobaczymy rusynek kurczaka jak z animowanej bajki dla dzieci pokazującego gest „kciuk do góry”. Zdaje się, że reklamuje on śmierć swoich sióstr i braci. (LINK)  
  • Dieta roślinna jest możliwa, a jeśli dobrze się ją ułoży, jest zdrowa, zapewni składniki odżywcze, a nawet pomoże w profilaktyce niektórych chorób. Takie jest stanowisko największej na świecie organizacji zrzeszającej dietetyków, amerykańska Academy of Nutrition and Dietetics (LINK)  i wersja starsza, po polski (LINK)
  • Roślinne jedzenie może być smaczne, sycące, kolorowe, aromatyczne i różnorodne. Pośród tysięcy przepisów każdy znajdzie coś dla siebie. Program Weganizm Spróbujesz? Stowarzyszenia Empatia (LINK)  






poniedziałek, 23 października 2017

Mcweganizm. Że co?

Od 1.01.2020 zapraszam na moją nową stronę Slowasawazne.pl

Przy okazji testowego wprowadzenia wegańskiego burgera przez McDonald’sa w Tampere, jednym z największych miast w Finlandii, postanowiłam podjąć polemikę z paroma tezami tekstu na ten właśnie temat napisanego przez belgijskiego aktywistę Tobiasa Leenaerta, który jest postacią bardzo popularną w środowisku wegańskim oscylującym wokół pojęć takich jak pragmatyzm, racjonalność i twierdzących, że kształtują swoje podejście do aktywizmu w oparciu o badania naukowe.  

Oszołomy vs „pragmatycy” 
Tobias Leenaert zaczyna swój artykuł od krytyki tych, którzy są przeciwni kupowaniu jedzenia w McDonaldzie. Przypisuje im działanie na podstawie emocji, niepoddane refleksji, a nawet niepoddające się refleksji. Oczywiście w przeciwieństwie do niego samego, który w całości składa się z myśli refleksyjnej i pragmatycznej, która podpowiada mu konieczność chwalenia korporacji za próbę wprowadzenia do bardzo mięsno-nabiałowego menu jednego dania głównego złożonego tylko z roślin. Jako jedno ze źródeł nieracjonalnej jego zdaniem niechęci niektórych osób do wspomnianej korporacji Leenaert podaje pamflet z 1986 roku i kieruje czytelników do obskurnej strony internetowej, gdzie zapewne jacyś zacofani zapaleńcy, niewątpliwie odklejeni od pragmatycznych postępów cywilizacyjnych, obrzucają korporację wszystkimi możliwymi zarzutami. No tak, łatwo takie coś obśmiać. 

Trudniej byłoby wykazywać nieracjonalność niechęci do mięsno-nabiałowego imperium, gdyby zamiast wyciągać stary pamflet przyszło się zmierzyć z treścią raportów agend ONZ, choćby raportu „Livestock’s Long Shadow” z 2006 roku, czy „Assessing the Environmental Impacts of Consumption and Production: Priority Products and Materials” z 2010 roku. Tamże produkcja zwierzęca w kontekście zmian klimatycznych i zanieczyszczenia środowiska jest określana jako ogromny problem, a w raporcie z 2010 roku posunięto się do stwierdzenia, że aby poważnie zabrać się za rozwiązywanie tego problemu w kontekście globalnym potrzebny jest całkowity odwrót od produkcji zwierzęcej. Przypomnijmy, na czym według wszelkich racjonalnych przesłanek polega biznesowy model korporacji takiej jak McDonald’s? Na nieprzerwanej i najchętniej rosnącej sprzedaży wołowiny (burgerów) i nabiału (sera), a także innych mięs (np. burgerów z kurczaka czy wieprzowiny) oraz jajek (McMuffin). Co jest zatem bardziej racjonalne, unikanie kupowania produktów takiej mięsno-nabiałowej korporacji, czy pochwała finansowego potentata za to, że postanowił także zarobić na weganach?

Albo bojkot (oczywiście nieracjonalny) albo współpraca z przemysłem eksploatującym zwierzęta (oczywiście racjonalna)? To nie tak.
Leenaert podważa sprzeciw wobec jedzenia wegańskich burgerów w McDonaldsie twierdząc, że niczym się to nie różni od kupowania wegańskiego jedzenia w supermarkecie. Twierdzi, że niektórzy tak już mają, że muszą kogoś nienawidzić i z tego bierze się nierozsądne jego zdaniem negatywne wyróżnienie firm takich jak McDonald’s pod kątem krzywdzenia zwierząt. Popiera on natomiast entuzjazm wobec wprowadzenia wegańskiego burgera w mięsnej sieci fastfoodowej, co w jego mniemaniu oznacza rozsądne wspieranie "każdego ważnego kroku, ze świadomością, że nie wszystko da się zrobić naraz.", a także "jeśli McDonald's zastosuje znaczące środki w innych obszarach, to także można pochwalić, nawet jeśli firma jest wciąż odpowiedzialna za dużo cierpienia zwierząt."

Nie będę kruszyć kopii argumentując za całkowitym bojkotem tej czy innej firmy, szczególnie że zdaję sobie sprawę, że w dzisiejszych czasach, gdy regularnie dochodzi do połykania firm mniejszych przez większe, stosując konsekwentny bojkot sprowadzilibyśmy nasze życie do niemożliwego poszukiwania świętego Graala w postaci wyspy lub polany, na której uprawialibyśmy własne rośliny jadalne i nie korzystalibyśmy z żadnych zdobyczy cywilizacji, która przecież regularnie eksploatuje zwierzęta. 

Myślę jednak, że Leenaert zmierza do tego, by swojemu entuzjazmowi wobec wegańskich burgerów w Macu przeciwstawić nierealistyczną alternatywę, a tym samym sprawić, że jego entuzjazm wyda nam się rozsądny i pragmatyczny. Należy jednak zdać sobie sprawę, że możliwości, oprócz bojkotu i entuzjazmu, jest znacznie więcej. Dlatego uważam, że przedstawianie dychotomii „albo emocjonalny bojkot albo rozsądny entuzjazm” jest demagogiczne i służy zawężeniu pola naszych rozważań. 

Warto zdawać sobie sprawę, że możemy na przykład po prostu unikać chodzenia do mięsnych fast-foodów, zamiast przysięgać na głowę matki i ojca, że nasza stopa nigdy tam nie stanie. A w czasie, gdy unikamy chodzenia tam, możemy (a) gotować swoje własne jedzenie czy (b) chodzić do barów wegańskich, lub  (c)  do takich, gdzie wegańskich opcji jest więcej i które nie mają takiej marketingowej siły rażenia promięsną propagandą jak giganty w rodzaju McDonaldsa. 

Możemy także popierać działania organizacji/instytucji/państwa lub działania ponadpaństwowe mające na celu odejście od produkcji zwierzęcej, a więc promocję produkcji i konsumpcji roślinnej, a także utrudnianie produkcji zwierzęcej, bądź urealnianie jej kosztów poprzez np. podatek ekologiczny. Skupiając się na celu jakim jest odejście od produkcji zwierzęcej, zobaczymy jakim marnowaniem energii i czasu (a nie „ważnym krokiem do przodu”) jest entuzjazmowanie się roślinną kropką na mięsno-serowo-jajecznej mapie korporacji, której celem nigdy nie było i nie będzie odejście od produkcji zwierzęcej. 

„Pragmatyczna” pochwała firm eksploatujących zwierzęta
W tekście Leenaerta nie zabrakło bezpośredniej pochwały McDonaldsa za rzekome zmiany w dobrym kierunku. Leenaert przypomina nam, że McDonalds w USA ogłosił w 2012 roku, że przestanie kupować wieprzowinę od farmerów, którzy używają kojców indywidualnych (wąskich przegród z metalu, gdzie trzymane są świnie płci żeńskiej przez większą część dorosłego życia, kiedy są używane jako maszyny do produkcji prosiąt; takie przegrody praktycznie uniemożliwiają zwierzętom ruch). Ponieważ Leenaert nie dodaje, kiedy to nastąpi, sprawdziłam sama, że obietnica dotyczy 2022 roku. Zastanawiam się, już nie pierwszy raz, czy ktoś będzie to wtedy sprawdzał. W końcu minie 10 lat. Przy dzisiejszym zalewie newsów dekada to wieczność. Może będziemy wtedy zajęci oblewaniem „sukcesu” kolejnej obietnicy? 

Następna obietnica złożona przez korporację pochodzi z 2015 roku i dotyczy zaprzestania kupowania przez nią od swoich dostawców tzw. jajek klatkowych, które mają zostać zastąpione jajkami „cage-free”. Znowu Leenaert nie podaje terminu, zapewne słusznie. Nie ma to bowiem większego znaczenia. Warto zadać sobie (retoryczne) pytanie: kto pociągnie korporację do odpowiedzialności jeśli ta nie wywiąże się z obietnicy? Z prawnego punktu widzenia taka obietnica do niczego nie zobowiązuje. Jej złożenie zaś, zawsze z odległym terminem realizacji, bardzo się opłaca: zapewnia możliwość  budowania pozytywnego wizerunku już dziś bez martwienia się o konieczność szybkiej weryfikacji. Ponawiam zatem też pytanie, czy ktoś będzie to w ogóle sprawdzał, skoro organizacje welfare zapewniają nam stały dopływ newsów o podobnych „zwycięstwach”, którymi możemy się non-stop ekscytować. W New York Timesie przeczytałam, że firmie przejście na jajka „cage-free” może zająć w USA nawet 10 lat. 

Odkurzmy parę „starych” sukcesów z przeszłości. Czy ktoś dzisiaj pisze jak wygląda realizacja Proposition 2 w Kalifornii, której przegłosowanie fetowano w 2008 roku, a miała wejść w życie w 2015 roku? Kto zna dokładnie jej treść? Kto kojarzy sposób w jaki ją reklamowano i jak bardzo ta reklama odbiegała od faktycznych zapisów? Kto wie jakie kary grożą za niestosowanie się do nowego prawa, a w końcu to jest prawo, a nie jakaś korporacyjna obietnica. Naprawdę trudno jest znaleźć informacje na ten temat. Media po prostu mało interesują się ciągiem dalszym. Niestety organizacje prozwierzęce, które ogłaszają podobne sukcesy, także nie wydają się zainteresowane śledzeniem spełnienia korporacyjnych obietnic, czy wdrażania – jak w przypadku Proposition 2 – nowych przepisów (o zdecydowanie skromniejszym zakresie niż postulaty kampanii). Armani obiecał, że od 2016 roku nie będzie robić ubrań z futra. Ogłoszono sukces. Czy ktoś wypomina Armaniemu, że wciąż ma ubrania z futra w swojej kolekcji? Przyglądając się bliżej, okazuje się, że nikt nie powinien się dąsać, bo do dumnie brzmiącej deklaracji o kolekcjach wolnych od futra projektant dołączył definicję futra, która wyklucza futro zwierząt, których hodowla jest w pierwszym rzędzie nastawiona na coś innego (np. mięso).  Zatem np. futro z kóz jest jak najbardziej ok. Ponadto, nie powinno nas już w ogóle interesować, że projektant stosuje skóry i wełnę (tutaj cierpienie i śmierć zwierząt całkowicie wyparowywują – taki efekt mają kampanie jednotematyczne, trochę jak klapki na oczy mocno zawężające pole widzenia).

Wracając do bieżących obietnic: co ma być alternatywą dla kojców dla świń i klatek dla kur? Przypomnijmy, że korporacji potrzeba dużo wieprzowiny i jeszcze więcej jajek, tych ostatnich dlatego, bo McDonalds zamierzał w 2015 roku (i już to zrealizował) wprowadzić niektóre potrawy śniadaniowe na bazie jajek (McMuffin) do całodziennej sprzedaży w USA, a więc zwiększyć zakup jajek, których rocznie kupował około 2 miliardy. Zamiast w indywidualnych kojcach, ciężarne świnie mają być trzymane w zagrodach (okres porodu i karmienia tego nie dotyczy, bo wtedy świnie są trzymane w kojcach porodowych, które także praktycznie je unieruchamiają na parę tygodni. Jeśli gładko przełykacie tę informację, wyobraźcie sobie unieruchomienie suki karmiącej szczenięta na leżąco na miesiąc tak, że nie pozostaje jej nic innego niż robić pod siebie). Alternatywą dla klatek w przypadku kur mają być hale wielopoziomowe, w których kury przebywają całe życie. Podkreślę, że nie są to warunki sugerowane na fotoszopowanych zdjęciach z trawką w tle lub zdjęciach pochodzących np. ze schronisk, gdzie zwierzęta przebywają w optymalnych warunkach i nie są już traktowane jak towar. A takie właśnie zdjęcia widziałam nie raz dołączone do newsów o obietnicy „cage-free”.

Tak czy owak o alternatywach tak dużo się już nie opowiada, bo po co psuć dobre wrażenie, które odnoszą odbiorcy czytając "cage-free" ("wolny" kojarzy się tak dobrze), albo czytając "zakaz okrutnych praktyk" (i interpretując, że zwierzęta po wprowadzeniu zakazu już cierpieć nie będą). Tak wyglądają opisy praktycznie większości kampanii typu welfare, które proponują wprowadzenie zakazu określonej praktyki związanej z chowem zwierząt. 

Biorąc pod uwagę fakt, że obietnicę składa korporacja, której celem nadrzędnym jest rozwój przekładający się na zwiększanie sprzedaży swoich produktów, możemy z łatwością sobie wyobrazić, że podobne obietnice, wsparte pochwałami organizacji działających w zakresie dobrostanu zwierząt, niewątpliwie ocieplą wizerunek korporacji wywołując paradoksalne skojarzenie, że korporacja żywiąca się krzywdą zwierząt dba o dobro(stan) zwierząt. W jakim kierunku się udajemy ocieplając wizerunek takiej korporacji – ku zmniejszeniu produkcji odzwierzęcej, czy raczej ku jej zwiększeniu?



---
Czytaj dalej:
Tobias Leenaert "Should vegans support the McDonald’s vegan burger?" (link)
Raport FAO "Livestock's Long Shadow: Environmental issues and options", 2006 (link)
Raport UNEP "Assessing the Environmental Impacts of Consumption and Production: Priority Products and Materials", 2010 (link)
O jajkach w McDonaldzie - artykuł z New York Timesa z 2015 roku (link)
Proposition 2 - propagandowa reklamówka kampanii - filmik rysunkowy (link)
Proposition 2 - realia: np. na 1 kurę ma przypadać 116 cali kwadratowych (=niecałe 750cm2), a więc nieco więcej niż kartka A4 (link - patrz sekcja "Implementation)
Armani - ogłoszenie o sukcesie (link)
Armani - ograniczona definicja futra (link)



niedziela, 1 października 2017

Dlaczego nie obchodzę Dnia Wegetarianizmu

Od 1.01.2020 zapraszam na moją nową stronę Slowasawazne.pl

Nie obchodzę Dnia Wegetarianizmu. Nie przyjmuję ani nie składam z tej okazji życzeń. Co więcej, myślę, że niedobrze jest, że część wegan składa wegetarianom życzenia z tej właśnie okazji. Nie obchodzę Dnia Wegetarianizmu z jednego powodu: od wielu lat uważam, że z punktu widzenia praw zwierząt, szacunku do zwierząt, wegetarianizm jest nieadekwatną propozycją. Dlaczego? Z tego powodu, że konsumpcja nabiału i jajek oraz noszenie wełnianych ubrań wymagają takiego samego zaplecza w postaci eksploatacji i zabijania zwierząt jak konsumpcja mięsa. Nie uciekniemy przed tym, co więcej, postuluję stanowczo – nie uciekajmy przed tym. Stawiajmy temu czoła. Im konsekwentniej będziemy o tym mówić, czytać i się dowiadywać, tym bardziej będzie to oczywiste. Tak, chcę, żeby to było oczywiste, jednoznaczne i jasne. Dlatego promuję wyłącznie weganizm. 

Nie chcę przyczyniać się do trwania „szarej strefy” produktów odzwierzęcych, której związek z eksploatacją zwierząt ciągle się zamazuje, gdy mówi się o wegetarianizmie i weganizmie jako o wymienialnych alternatywach, gdy używa się słowa „weg*anizm”, gdy w fejsbukowych grupach „wege” oraz „weganie i wegetarianie + nazwa miasta” użytkownicy dziela się przepisami, w których masło, krowie mleko i jajka funkcjonują jako neutralne i akceptowalne składniki obok składników roślinnych. 

Zwierzętom potrzebna jest konsekwentna promocja weganizmu. Grupa członków Towarzystwa Wegetariańskiego w Anglii doszła do tego wniosku w 1940 roku i założyła Towarzystwo Wegańskie. Towarzystwo Wegetariańskie, z którego wyłonili się weganie, do dziś w swoich przepisach kulinarnych pozostawiło nabiał i jajka najwyraźniej odwracając się od rzeczywistości, negując krzywdę zwierząt na fermach mlecznych i jajecznych. Podobnie bywa na poziomie indywidualnym. Ludzie, których etyczna refleksja skłoniła do rzucenia mięsa pozostają wegetarianami całe dziesięciolecia zamiast przechodzić na weganizm. Nie mam niestety wątpliwości, że pomaga im w tym rozmycie pojęć, umieszczenie nabiału i jajek w tej „szarej strefie”.

To niezwykły fenomen, że można ludzi uspokoić hasłami „jajka od szczęśliwych kur” i „krowa daje mleko” do tego stopnia, że odsuną od siebie związek między jajkami i mlekiem a eksploatacją ciał zwierząt i zabijaniem zwierząt, które jest nieuniknione w procesie produkcji. A może nie ma w tym nic niezwykłego, skoro każdy z nas odsuwa od siebie wiele nieprzyjemnych faktów, skoro każdy z nas operuje niesprawdzonymi informacjami. W końcu nie chcemy cały czas żyć w rozterce, i nie mamy czasu, by sprawdzać wszystkie informacje, szczególnie że im regularniej są powtarzane tym bardziej prawdziwe się wydają. Mówię o tym bez ironii, tak po prostu jest. Tym bardziej jestem przekonana, że potrzebny jest konsekwenty i rzetelny przekaz, rekomendujący weganizm jako odpowiedź na eksploatację zwierząt, żeby rozterka i zetknięcie z faktami były w jednopaku. I o to apeluję do wegan. I za brak takiego jednoznacznego przekazu krytykuję organizacje, które deklarują działanie na rzecz zwierząt.

Międzynarodowa Unia Wegetariańska, która ustanowiła Światowy Dzień Wegetarianizmu w 1977 roku, wstawia nabiał i jaja do tej szarej strefy, pisząc, że z jednej strony nie promuje żadnych produktów odzwierzęcych, ale z drugiej strony rozumie, że wielu wegetarian ujmuje nabiał jaja czy miód w swojej diecie. W odpowiedzi na pytanie "dlaczego wegetarianizm/weganizm" Unia na swojej stronie pisze: "Horror okrutnych praktyk nieodłącznie związanych z chowem zwierząt gospodarskich, drobiu i z fermami mlecznymi jest prawdopodobnie najbardziej powszechnym powodem przyjęcia "weg*anizmu ...". W taki właśnie sposób, poprzez wewnętrznie sprzeczny przekaz (sugerowanie, że z tym nabiałem i jajkami coś jest nie tak, ale nie do końca) następuje zepchnięcie nabiału i jaj do szarej strefy.

Słyszę zarzuty, że konsekwentny przekaz miałby być wywyższaniem się wegan. Nie mogę mówić za wszystkich, nie wątpię, że są ludzie, którzy pragną się wywyższać i każdy pretekst jest dla nich dobry, nie wyłączając weganizmu. Niemniej sądzę, że wysuwanie z automatu takiego zarzutu jest tak samo niesłuszne, jak niesłuszne było by oskarżanie o wywyższanie się ludzi, którzy promują prawa dziecka i sprzeciwiają się biciu dzieci. Czy wywyższają się oni nad tych, którzy nie potrafią poskromić swojej agresji i zdarza im się bić swoje dzieci? Czy należy chwalić rodziców bijących dzieci 3 razy w tygodniu za to, że 4 razy w tygodniu tego nie robią? To nie jest najlepszy tok myślenia. W prawa dzieci wpisuje się niebicie dzieci i nikt się nie wywyższa deklarując tak oczywistą rzecz. Celem kampanii na rzecz praw dzieci jest uświadamianie ludzi, że bicie dzieci jest złe i kierowanie tych, którzy nie potrafią sobie radzić z własną agresją do poradni czy na szkolenia, które mają im pomóc wyrobić nowe, dobre nawyki. Jak z każdą analogią i ta nie jest idealna. Przytaczam ją jednak po to, by podkreślić, że działanie na rzecz praw zwierząt, a więc propagowanie weganizmu, jest po prostu tym, co powinniśmy robić pokojowo, ale i konsekwentnie, i nie stanowi – jako takie – wywyższania się. 

Zwolennicy tzw małych kroków tłumaczą swoją strategię psychologicznymi uwarunkowaniami człowieka. Oczywiście nie można abstrahować od ludzkiej psychologii, co więcej to nastawienie człowieka - pozytywne, obojętne lub negatywne – jest najważniejszym czynnikiem sprzyjającym lub niesprzyjającym zmianie. Niemniej w parze z „małymi krokami” najczęściej występuje właśnie wegetarianizm, który cały impet negatywnych skojarzeń wyładowuje na mięsie i skutecznie, jak wiadomo z doświadczenia wielu wegetarian, odwraca uwagę od eksploatacji, która ma miejsce w produkcji mleka, jajek i wełny, a także jej ścisłego powiązania z produkcją mięsa. Te produkty wpadają następnie w „szarą strefę” naszej świadomości i po prostu uczymy się ignorować informacje o ich związku z krzywdą zwierząt, podobnie jak całe dotychczasowe życie byliśmy przyzwyczajeni do ignorowania informacji o związku mięsa z krzywdą zwierząt. 

Propagowanie weganizmu, bez ukłonów w stronę wegetarianizmu, może brać pod uwagę wszelkie psychologiczne i społeczne uwarunkowania człowieka, jako istoty o złożonej psychice, mocno opartej na przyzwyczajeniach, żyjącej społecznie i pragnącej utrzymywać żywe i przyjazne kontakty z innymi ludźmi. Konsekwente propagowanie weganizmu nie oznacza przymuszania ludzi do czegokolwiek, w tym nie oznacza przymuszania do przerzucenia się na dietę roślinną z dnia na dzień. Może jak najbardziej uwzględnić wyżej wymienione czynniki. Niemniej, konsekwentne propagowanie weganizmu, oprócz rzetelnego przekazu, wymaga, jako minimum, przekazania jednoznacznie następującej kwestii: systemowa eksploatacja zwierząt we wszystkich jej formach jest niezawinioną krzywdą czujących istot i jako istoty, które rozwinęły etyczne myślenie o świecie, powinniśmy uznać to za temat wystarczająco istotny, by się z nim konfrontować i by tę eksploatację w każdej jej formie odrzucać wszędzie tam, gdzie jest to możliwe i wykonalne. 

W konsekwentnym propagowaniu weganizmu nie ma więc miejsca na przepisy kulinarne bez mięsa ale z serem żółtym, ani na kurtkę ze skóry świni ale bez futra z norki. Jeśli jest miejsce na rozmowę o substytutach mięsa, to równolegle powinna być mowa o substytutach krowiego mleka, czy krowiego sera. Nie można takich rozmów zostawiać na później, pozostawiając wrażenie, że ta eksploatacja jest jakby mniej ważna, mniej krzywdząca. Bo nie jest. 

Rewersem negatywnego stosunku do eksploatacji zwierząt jest weganizm, nie wegetarianizm. Chciałabym, żeby to było coraz lepiej słyszalne. Dlatego nie obchodzę Dnia Wegetarianizmu.




poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Mój widelec, moja odpowiedzialność

Od 1.01.2020 zapraszam na moją nową stronę Slowasawazne.pl

“Jesteś weganką i  szanuję Twój wybór” powiedział Stanisław i wszedł do McDonalda. Dla Stanisława nie ma w tym żadnej sprzeczności. Stanisław uważa, że ja mam prawo do swojego wyboru, a on do swojego. Jako że w świecie istnieje cała paleta wyborów, to dla każdego znajdzie się coś dobrego. On uznając to jest tolerancyjny, a jeśli ja mam jakieś zastrzeżenia do jego wyboru to znaczy, że jestem nietolerancyjna.

Na wegańskiej grupie wsparcia na Facebooku często padają pytania od dziewczyn, gdzie mogą pójść ze swoim “mięsożercą”, żeby obydwoje byli zadowoleni z jedzenia. Żeby ona mogła zjeść burgera z soi, a on burgera z krowy. Dziewczyny mówią o tym tak, jakby to były równoważne wybory. Używanie słowa “mięsożerca” zdaje się dodatkowo sugerować, że ktoś określany tym mianem jest wręcz na ten wybór skazany przez swoją “mięsożerną” naturę. Zdarza się, że dziewczyny chwalą się, że ich “mięsożerca” jest taki tolerancyjny i miły, że nie tylko nie ma nic przeciwko ich diecie, ale także sam potrafi im coś wegańskiego kupić albo nawet ugotować. Czy to ma oznaczać, że tym bardziej winne są akceptację w drugą stronę?

Ostatnio odwiedziłam stronę drugiej edycji konferencji “Praktyki wobec zwierząt w XXI”, która na Facebooku ma wydarzenie opatrzone wzruszającym zdjęciem dłoni ludzkiej obejmującej w geście opiekuńczym psią łapę położoną tam zapewne w geście zaufania. Na zaufanie ludzkich organizatorów konferencji nie mogą już jednak liczyć ryby, gdyż jednym ze sponsorów jest firma, której flagowymi produktami są śledzie. Wyraziłam zdziwienie takim obrotem spraw, choć podskórnie wiedziałam, że dziwić się nie powinnam. Zapewne poniosły mnie emocje, które wzbudziło urocze zdjęcie, a także zmylił mnie fakt, że jednym ze współorganizatorów jest o dziwo Fundacja Viva, która przecież nie promuje produktów pochodzących z eksploatacji zwierząt. Ostudzić moje oczekiwania powinien był od razu podtytuł konferencji, skoro dotyczy dobrostanu. Dobrostan to, wbrew swojej nazwie, brzydkie słowo na D, które pojawia się, gdy rozmowa dotyczy regulacji eksploatacji zwierząt. Z Profilu konferencji dostałam odpowiedź podobną do Stefana – dla każdego coś dobrego, a w bonusie inna użytkowniczka dowiedziała się, że rybi potentat “prowadzi odpowiedzialne rybołówstwo”.

To jak to jest z tym wyborem? Czy można postawić znak równości między wyborem burgera z soi a wyborem burgera z krowy? Czy te wybory są analogiczne do wyboru między zielonymi a czerwonymi skarpetkami? Czy to jest po prostu kwestia gustu, albo prywatna sprawa, którą niegrzecznie jest roztrząsać? Czy to jest tylko dieta? Czy to jest tylko kwestia wyboru konsumenckiego? A może, jak sugerują do pewnego stopnia organizatorzy konferencji, to tylko kwestia zapewnienia odpowiedniego dobrostanu krowie, z której burgera będziemy jedli?

 Stanisław mówiąc, że szanuje mój wybór, w rzeczywistości nadaje komunikat: nie wtrącam się i ty się nie wtrącaj. Za wtrącanie uznaje już poruszenie tego tematu, podważenie słuszności wyboru. Przecież nie idę za nim do restauracji i nie blokuję mu miejsca w kolejce, żeby nie mógł dokonać zakupu. Nie idę do niego do domu i nie wyrzucam mu zawartości lodówki. Po prostu poruszam TEN TEMAT, który według Stanisława poruszony być nie powinien, bo … no właśnie dlaczego? Pewnie dlatego, że to narusza jego wolność, samostanowienie.

Ale jak to jest z tą wolnością? Jeśli miałabym powiedzieć który wybór bardziej świadczy o czyjejś wolności i samostanowieniu to wybrałabym weganizm, dlatego że to właśnie on wyrasta z indywidualnego wyboru, często poprzedzonego refleksją, podczas gdy nieweganizm jest standardem, w jakim się wychowujemy i dorastamy, który nam narzucono, i do którego się przyzwyczailiśmy.  Po drugie, wszyscy dobrze wiemy, że pojęcie wolności w życiu społecznym zakłada pewne ograniczenia. Wolność powinna kończyć się tam, gdzie zaczyna się czyjaś krzywda. Oczywiście o tę granicę zawsze były i będą spory. Poza tym, w społeczeństwach opartych na eksploatacji zwierząt, a w takim żyjemy, rzadko pod pojęciem “czyjejś krzywdy” będziemy widzieć krzywdę eksploatowanych zwierząt. Niemniej co znika z oczu, nie znika w ogóle. Wolność, która opiera się na systematycznym krzywdzeniu i zabijaniu zwierząt, jest oczywiście legalna ale etycznie problematyczna.

Skoro krzywda i przemoc wobec zwierząt jest podstawą funkcjonowania sektora, który sprzedaje burgery z krowy, buty ze świni, a także mleko z krowy, jaja zabrane kurom (wegetarianizm też zgadza się na eksploatację zwierząt), to trudno wybór tych produktów porównywać do wyboru żywności pochodzenia roślinnego czy odzieży z materiałów roślinnych lub syntetycznych. Podobnie, od razu wyczujemy różnicę między wyborem zdrady swojego partnera a wyborem polegającym na zaproponowaniu mu/jej nowej scenerii na randkę. Wybrałam tę analogię z dwóch względów – po pierwsze w obydwu parach porównań chcemy spełnić jakąś potrzebę i możemy to robić albo krzywdząc, albo powstrzymując się od krzywdy i zaprzęgając do pracy swoją wyobraźnię. Po drugie, w obydwu parach porównań widać, że istnieją rzeczy jak najbardziej legalne, lecz równocześnie bardzo krzywdzące.

A może wystarczy żądać, by sektor zadbał o dobrostan eksploatowanych zwierząt i wszystko będzie w porządku? Po pierwsze, skala produkcji zwierzęcej jest tak ogromna, że dopilnowanie, by określone w ustawie i rozporządzeniach przepisy były przestrzegane jest w praktyce niemożliwe. Wymagałoby to ogromnej liczby kontroli, chęci egzekwowania przepisów (z czym bywa różnie szczególnie w stosunku do zwierząt, których przecież się nie szanuje), a także dolegliwości kar i ich stosowania.  Po drugie, kiedy uważnie przyjrzymy się przepisom, zorientujemy się, jak pustym słowem jest dobrostan nawet na poziomie teoretycznym (z praktyką jest tak, jak napisałam wyżej). Przepisy pozwalające na trzymanie zwierząt całe życie w małych klatkach, na przycinanie dziobów, które później całymi tygodniami sprawiają ból i utrudniają jedzenie – to tylko nieliczne przykłady oficjalnego IGNOROWANIA podstawowych potrzeb zwierząt. Jak można to nazywać dobrostanem? Po trzecie, w ramach dobrostanu ujmuje się również przedwczesne pozbawianie zwierząt życia i uchwala się kuriozalne przepisy zwane “ochroną podczas zabijania”. Czy trzeba dużo namysłu, by uznać, że jest to krzywda, na dodatek krzywda nieodwracalna? “Humanitarna eksploatacja” jest próbą pogodzenia wody z ogniem, próbą utrzymania statusu quo i zachowania czystego sumienia u ludzi, których gdzieś głęboko krzywda zwierząt jednak uwiera.

Czym zatem jest “mojość” wyboru burgera z krowy, mleka zabranego krowie czy jajek pochodzących od kur? Jaki sens ma stwierdzenie “Mój talerz, moja sprawa”? Oczywiście jako weganka nie straciłam kontaktu z rzeczywistością. Śmiem twierdzić, że kontakt z realiami mam dziś dużo większy, niż kiedy nie interesowałam się tym tematem. “Mojość” jest rzeczywiście faktem w tym sensie, że eksploatacja zwierząt (tradycyjnie wybranych gatunków) jest legalna i legalnie można jej produkty kupować, gotować, kłaść na talerz i zjadać. “Mojość” jest także faktem w przypadku osób dorosłych i samodzielnych w tym sensie, że odpowiedzialność wyboru spoczywa na nich samych, nawet jeśli wynika z wychowania i otaczającej kultury. Usprawiedliwianie się, że “mama ugotowała, to zjadłem” jest – umówmy się – oddaniem własnej wolności, o której tak często jest mowa, w czyjeś ręce. Tak, w tym sensie “mojość” jest niezaprzeczalnym faktem i nigdy tego nie podważałam. Jednak odmowa dyskusji tam, gdzie ewidentnie jest czyjaś krzywda i gdzie się ją wspiera nie dokonując innego wyboru, jest pewnego rodzaju chowaniem głowy w piasek. Każdy z nas nie raz to robił, ale warto się przemóc i zacząć o tym rozmawiać. To dobry początek, by krzywdy na świecie było mniej. 



Czytaj dalej:
"Dobrostan, czyli brzydkie słowo na D" [link]


niedziela, 23 lipca 2017

To kolejna religia! - stereotypy o weganizmie

Od 1.01.2020 zapraszam na moją nową stronę Slowasawazne.pl

Dlaczego wielu ludziom weganizm kojarzy się z religią? Być może dlatego, że najczęściej mówi się o nim w kontekście niejedzenia pewnych rzeczy. “Pewnych rzeczy” zaś, to mało powiedziane. Chodzi bowiem o rzeczy centralne dla doświadczenia smaku i sytości w standardowej, tradycyjnej polskiej diecie, rzeczy, od których potrawy mają nawet swoje nazwy: kurczak po takiemu czy owemu, bitki cielęce z czymś tam, śledź w czymś tam, i tak dalej. Mięso jest królem polskiego stołu. Dworem króla są ryby (w kulinarnej nomenklaturze nie są mięsem), nabiał i jaja. Jeśli więc znika król i jego świta, to wniosek jest prosty: albo ktoś jest bardzo biedny (mniej zamożni, ale nie bardzo biedni ludzie jedzą po prostu tańsze mięso, nabiał i jaja) albo chory, albo, i tu zmierzamy do stereotypu: religia nakazuje mu ascezę, wprowadza zakaz radowania się życiem w jego kulinarnej odsłonie.

W Polsce wszelkie ograniczenia w jedzeniu mięsa (ale nie ryb) wiodą ku religii katolickiej. Katolicy chcący być w zgodzie z przykazaniami kościelnymi nie jedzą mięsa ssaków i ptaków w piątki, Środę Popielcową i w Wielki Piątek, a podążając ścieżką tradycji – także w Wigilię. Część Polaków kojarzy też pewnie, że ograniczenia w jedzeniu mięsa dotyczą także judaizmu i islamu. Wiedzą to szczególnie ci, którzy rzucą pod meczet głowę świni (potocznie zwaną “świńską głową” - tak jakby “świńskość” była rodzajem materiału, jak jest to np. w złożeniach typu: plastikowa piłka), w nadziei, że urażą muzułmanów, którzy - właśnie ze względów religijnych - świń nie jedzą. Czasem zdarzają się też skojarzenia z religiami Wschodu, gdzie zaleca się (choć nie zawsze) niejedzenie zwierząt, a więc do listy pokarmów “zakazanych” lub niewskazanych wchodzi mięso ssaków, ptaków i ryby.

W zderzeniu z taką paletą religijnych skojarzeń, nietrudno o zaklasyfikowanie weganizmu (często mylonego z wegetarianizmem) do grupy religii, a jako że ma relatywnie mało zwolenników, to kolejnym logicznym krokiem wydaje się nazwanie go sektą i obśmianie, szczególnie że nie tylko wyłącza mięso ssaków i ptaków oraz ryby (jak wegetarianizm), ale także nabiał i  jaja. Co więcej, weganizm  nie zatrzymuje się na kuchni, lecz przetrzepuje mocno garderobę wyrzucając skóry, futro, wełnę i jedwab; grzebie także w naszych kosmetykach i chemii gospodarczej w poszukiwaniu alternatyw bez składników odzwierzęcych i nietestowanych na zwierzętach; nakłania do omijania cyrków ze zwierzętami, delfinariów czy stadnin. Słowem, weganizm wierci dziurę w całym, dobrze już poukładanym i oswojonym świecie. Jak tu nie myśleć o weganach jak o sekciarzach-masochistach, którzy lubią sobie poograniczać tu i tam. A może jeszcze w domu dodatkowo chłoszczą swoje ciała?

Choć skojarzeniom tym trudno odmówić logiki, to fakty są zgoła odmienne. Weganizm powstał nie z patrzenia w niebo, lecz z obserwacji tego, co robimy zwierzętom tu, na ziemi. Powstał też nie po to, by zaspokajać osobiste potrzeby rozwoju duchowego, ale by sprzeciwiać się krzywdzie i eksploatacji zwierząt, o których nauka (a nie Bóg) mówi, że są zdolne do odczuwania cierpienia i nie jest im wszystko jedno, co się z nimi dzieje. Założycielami ruchu byli ludzie świeccy, a wieloletni lider The Vegan Society,  Donald Watson, nigdy nie zabiegał o pozycję nieomylnego guru.

Warto dodać, że Towarzystwo Wegańskie powstało w 1944 roku, jeszcze przed rozwojem ferm przemysłowych. Nie było więc odpowiedzią na intensyfikację cierpienia jakie ma miejsce w masowej produkcji mięsa, mleka czy jajek, lecz po prostu ogólnym sprzeciwem wobec krzywdzenia zwierząt, które ma miejsce zawsze wtedy, gdy wykorzystujemy je jako narzędzia, maszyny czy surowiec, niezależnie od skali przedsięwzięcia. Odrywanie cieląt od matek w produkcji mleka ma przecież miejsce zawsze, niezależnie od wielkości gospodarstwa. Krowy, które przestały zachodzić w ciążę lub produkować dużo mleka są zabijane niezależnie od wielkości gospodarstwa. Podobnie jest z kurami, które nie znoszą “wystarczającej” liczby jaj. Nie mówiąc już o wszystkich zwierzętach hodowanych bezpośrednio na mięso.

Jeśli uważamy, że zabicie psa, by uzyskać smaczne mięso, jest krzywdą wobec psa, to trzeba niezłej akrobatyki umysłowej, żeby nie ujrzeć żadnej krzywdy w zabijaniu świń, krów czy kur. Wątpliwości w odniesieniu do krzywdy ryb rozwieje nam znowu nauka, nie fragmenty świętej księgi. Niedowiarkom polecam nieprzyjmowanie spraw na wiarę, lecz przyjrzenie się rzeczywistości, przeanalizowanie mechanizmów wykorzystywania zwierząt. Jeśli nie chcą czytać artykułów na stronach prowegańskich, niech zaczną od podręczników zootechniki.

Tak, weganizm zaleca mieć oczy szeroko otwarte i wbrew pozorom nie obiecuje raju na ziemi. No dobra, są weganie, którzy obiecują gruszki na wierzbie w odniesieniu do zdrowia i urody przekonując, że dieta roślinna jest najlepszą z diet i jeśli ktoś ją stosuje to (a) jest zdrowy, (b) nie zachoruje, (c) nie zestarzeje się, (d) ma ostre branie, ale podstawa weganizmu to sprzeciw wobec krzywdzenia zwierząt i faktycznie, ta postawa w praktyce najlepiej służy temu celowi, również pośrednio – bo produkcja żywności roślinnej jest najmniej obciążająca dla środowiska, zatem weganie mniej szkodzą terenom, które są domem dzikich zwierząt. Wracając do zdrowia, właściwie prowadzona dieta roślinna wpisuje się w spektrum tzw plant-based diets - jest to czołówka diet sprzyjających zdrowiu, więc tak czy owak skorzystamy.

Niektórzy nieweganie kojarzą weganizm z religią, gdy widzą, z jakim obrzydzeniem niektórzy weganie reagują na widok mięsa, lub, gdy nie chcą zjeść zupy ugotowanej na wyjętych przecież później z garnka kościach, albo gdy wahają się czy iść do restauracji, gdzie tych samych patelni używa się do robienia mięsnych i bezmięsnych potraw, czy wreszcie gdy nie chcą zjeść sałatki z odrobiną krowiego jogurtu. To kojarzy się z koszernością, a więc znowu mamy trop religijny. Czy jednak ci sami weganie kojarzyliby swoją postawę z religią, gdyby takie same odczucia i wątpliwości towarzyszyły im w restauracji, w której chcieliby zjeść coś roślinnego, bo serwowano by tam psie i kocie mięso i mleko? Co ciekawe, to bardziej sensowne i racjonalne (mniej arbitralne) wydaje się odczuwanie dyskomfortu wobec WSZYSTKICH produktów odzwierzęcych jeśli wiemy, że krowa, kura, pies i kot cierpią tak samo i tak samo chcą żyć. Zatem jeśli coś może się nam kojarzyć z koszernością (co nie znaczy, że skojarzenie jest właściwe) to właśnie wybiórcze obrzydzenie wobec psiego mięsa.

Szybkie skojarzenia łatwo wiodą na manowce. Szybkie skojarzenia weganizmu z sektą pozwalają łatwo go obśmiać i odrzucić. Jednak weganizm wskazuje nam coś ogromnie ważnego – nie jesteśmy jedynymi myślącymi, czującymi ból i chcącymi żyć istotami na Ziemi, zatem sprzeciw wobec przemocy nie może obejmować wyłącznie naszego gatunku, a mimo to wciąż tego nie zauważamy. Jest to wciąż ogromne i bolesne przeoczenie.