poniedziałek, 23 października 2017

Mcweganizm. Że co?

Od 1.01.2020 zapraszam na moją nową stronę Slowasawazne.pl

Przy okazji testowego wprowadzenia wegańskiego burgera przez McDonald’sa w Tampere, jednym z największych miast w Finlandii, postanowiłam podjąć polemikę z paroma tezami tekstu na ten właśnie temat napisanego przez belgijskiego aktywistę Tobiasa Leenaerta, który jest postacią bardzo popularną w środowisku wegańskim oscylującym wokół pojęć takich jak pragmatyzm, racjonalność i twierdzących, że kształtują swoje podejście do aktywizmu w oparciu o badania naukowe.  

Oszołomy vs „pragmatycy” 
Tobias Leenaert zaczyna swój artykuł od krytyki tych, którzy są przeciwni kupowaniu jedzenia w McDonaldzie. Przypisuje im działanie na podstawie emocji, niepoddane refleksji, a nawet niepoddające się refleksji. Oczywiście w przeciwieństwie do niego samego, który w całości składa się z myśli refleksyjnej i pragmatycznej, która podpowiada mu konieczność chwalenia korporacji za próbę wprowadzenia do bardzo mięsno-nabiałowego menu jednego dania głównego złożonego tylko z roślin. Jako jedno ze źródeł nieracjonalnej jego zdaniem niechęci niektórych osób do wspomnianej korporacji Leenaert podaje pamflet z 1986 roku i kieruje czytelników do obskurnej strony internetowej, gdzie zapewne jacyś zacofani zapaleńcy, niewątpliwie odklejeni od pragmatycznych postępów cywilizacyjnych, obrzucają korporację wszystkimi możliwymi zarzutami. No tak, łatwo takie coś obśmiać. 

Trudniej byłoby wykazywać nieracjonalność niechęci do mięsno-nabiałowego imperium, gdyby zamiast wyciągać stary pamflet przyszło się zmierzyć z treścią raportów agend ONZ, choćby raportu „Livestock’s Long Shadow” z 2006 roku, czy „Assessing the Environmental Impacts of Consumption and Production: Priority Products and Materials” z 2010 roku. Tamże produkcja zwierzęca w kontekście zmian klimatycznych i zanieczyszczenia środowiska jest określana jako ogromny problem, a w raporcie z 2010 roku posunięto się do stwierdzenia, że aby poważnie zabrać się za rozwiązywanie tego problemu w kontekście globalnym potrzebny jest całkowity odwrót od produkcji zwierzęcej. Przypomnijmy, na czym według wszelkich racjonalnych przesłanek polega biznesowy model korporacji takiej jak McDonald’s? Na nieprzerwanej i najchętniej rosnącej sprzedaży wołowiny (burgerów) i nabiału (sera), a także innych mięs (np. burgerów z kurczaka czy wieprzowiny) oraz jajek (McMuffin). Co jest zatem bardziej racjonalne, unikanie kupowania produktów takiej mięsno-nabiałowej korporacji, czy pochwała finansowego potentata za to, że postanowił także zarobić na weganach?

Albo bojkot (oczywiście nieracjonalny) albo współpraca z przemysłem eksploatującym zwierzęta (oczywiście racjonalna)? To nie tak.
Leenaert podważa sprzeciw wobec jedzenia wegańskich burgerów w McDonaldsie twierdząc, że niczym się to nie różni od kupowania wegańskiego jedzenia w supermarkecie. Twierdzi, że niektórzy tak już mają, że muszą kogoś nienawidzić i z tego bierze się nierozsądne jego zdaniem negatywne wyróżnienie firm takich jak McDonald’s pod kątem krzywdzenia zwierząt. Popiera on natomiast entuzjazm wobec wprowadzenia wegańskiego burgera w mięsnej sieci fastfoodowej, co w jego mniemaniu oznacza rozsądne wspieranie "każdego ważnego kroku, ze świadomością, że nie wszystko da się zrobić naraz.", a także "jeśli McDonald's zastosuje znaczące środki w innych obszarach, to także można pochwalić, nawet jeśli firma jest wciąż odpowiedzialna za dużo cierpienia zwierząt."

Nie będę kruszyć kopii argumentując za całkowitym bojkotem tej czy innej firmy, szczególnie że zdaję sobie sprawę, że w dzisiejszych czasach, gdy regularnie dochodzi do połykania firm mniejszych przez większe, stosując konsekwentny bojkot sprowadzilibyśmy nasze życie do niemożliwego poszukiwania świętego Graala w postaci wyspy lub polany, na której uprawialibyśmy własne rośliny jadalne i nie korzystalibyśmy z żadnych zdobyczy cywilizacji, która przecież regularnie eksploatuje zwierzęta. 

Myślę jednak, że Leenaert zmierza do tego, by swojemu entuzjazmowi wobec wegańskich burgerów w Macu przeciwstawić nierealistyczną alternatywę, a tym samym sprawić, że jego entuzjazm wyda nam się rozsądny i pragmatyczny. Należy jednak zdać sobie sprawę, że możliwości, oprócz bojkotu i entuzjazmu, jest znacznie więcej. Dlatego uważam, że przedstawianie dychotomii „albo emocjonalny bojkot albo rozsądny entuzjazm” jest demagogiczne i służy zawężeniu pola naszych rozważań. 

Warto zdawać sobie sprawę, że możemy na przykład po prostu unikać chodzenia do mięsnych fast-foodów, zamiast przysięgać na głowę matki i ojca, że nasza stopa nigdy tam nie stanie. A w czasie, gdy unikamy chodzenia tam, możemy (a) gotować swoje własne jedzenie czy (b) chodzić do barów wegańskich, lub  (c)  do takich, gdzie wegańskich opcji jest więcej i które nie mają takiej marketingowej siły rażenia promięsną propagandą jak giganty w rodzaju McDonaldsa. 

Możemy także popierać działania organizacji/instytucji/państwa lub działania ponadpaństwowe mające na celu odejście od produkcji zwierzęcej, a więc promocję produkcji i konsumpcji roślinnej, a także utrudnianie produkcji zwierzęcej, bądź urealnianie jej kosztów poprzez np. podatek ekologiczny. Skupiając się na celu jakim jest odejście od produkcji zwierzęcej, zobaczymy jakim marnowaniem energii i czasu (a nie „ważnym krokiem do przodu”) jest entuzjazmowanie się roślinną kropką na mięsno-serowo-jajecznej mapie korporacji, której celem nigdy nie było i nie będzie odejście od produkcji zwierzęcej. 

„Pragmatyczna” pochwała firm eksploatujących zwierzęta
W tekście Leenaerta nie zabrakło bezpośredniej pochwały McDonaldsa za rzekome zmiany w dobrym kierunku. Leenaert przypomina nam, że McDonalds w USA ogłosił w 2012 roku, że przestanie kupować wieprzowinę od farmerów, którzy używają kojców indywidualnych (wąskich przegród z metalu, gdzie trzymane są świnie płci żeńskiej przez większą część dorosłego życia, kiedy są używane jako maszyny do produkcji prosiąt; takie przegrody praktycznie uniemożliwiają zwierzętom ruch). Ponieważ Leenaert nie dodaje, kiedy to nastąpi, sprawdziłam sama, że obietnica dotyczy 2022 roku. Zastanawiam się, już nie pierwszy raz, czy ktoś będzie to wtedy sprawdzał. W końcu minie 10 lat. Przy dzisiejszym zalewie newsów dekada to wieczność. Może będziemy wtedy zajęci oblewaniem „sukcesu” kolejnej obietnicy? 

Następna obietnica złożona przez korporację pochodzi z 2015 roku i dotyczy zaprzestania kupowania przez nią od swoich dostawców tzw. jajek klatkowych, które mają zostać zastąpione jajkami „cage-free”. Znowu Leenaert nie podaje terminu, zapewne słusznie. Nie ma to bowiem większego znaczenia. Warto zadać sobie (retoryczne) pytanie: kto pociągnie korporację do odpowiedzialności jeśli ta nie wywiąże się z obietnicy? Z prawnego punktu widzenia taka obietnica do niczego nie zobowiązuje. Jej złożenie zaś, zawsze z odległym terminem realizacji, bardzo się opłaca: zapewnia możliwość  budowania pozytywnego wizerunku już dziś bez martwienia się o konieczność szybkiej weryfikacji. Ponawiam zatem też pytanie, czy ktoś będzie to w ogóle sprawdzał, skoro organizacje welfare zapewniają nam stały dopływ newsów o podobnych „zwycięstwach”, którymi możemy się non-stop ekscytować. W New York Timesie przeczytałam, że firmie przejście na jajka „cage-free” może zająć w USA nawet 10 lat. 

Odkurzmy parę „starych” sukcesów z przeszłości. Czy ktoś dzisiaj pisze jak wygląda realizacja Proposition 2 w Kalifornii, której przegłosowanie fetowano w 2008 roku, a miała wejść w życie w 2015 roku? Kto zna dokładnie jej treść? Kto kojarzy sposób w jaki ją reklamowano i jak bardzo ta reklama odbiegała od faktycznych zapisów? Kto wie jakie kary grożą za niestosowanie się do nowego prawa, a w końcu to jest prawo, a nie jakaś korporacyjna obietnica. Naprawdę trudno jest znaleźć informacje na ten temat. Media po prostu mało interesują się ciągiem dalszym. Niestety organizacje prozwierzęce, które ogłaszają podobne sukcesy, także nie wydają się zainteresowane śledzeniem spełnienia korporacyjnych obietnic, czy wdrażania – jak w przypadku Proposition 2 – nowych przepisów (o zdecydowanie skromniejszym zakresie niż postulaty kampanii). Armani obiecał, że od 2016 roku nie będzie robić ubrań z futra. Ogłoszono sukces. Czy ktoś wypomina Armaniemu, że wciąż ma ubrania z futra w swojej kolekcji? Przyglądając się bliżej, okazuje się, że nikt nie powinien się dąsać, bo do dumnie brzmiącej deklaracji o kolekcjach wolnych od futra projektant dołączył definicję futra, która wyklucza futro zwierząt, których hodowla jest w pierwszym rzędzie nastawiona na coś innego (np. mięso).  Zatem np. futro z kóz jest jak najbardziej ok. Ponadto, nie powinno nas już w ogóle interesować, że projektant stosuje skóry i wełnę (tutaj cierpienie i śmierć zwierząt całkowicie wyparowywują – taki efekt mają kampanie jednotematyczne, trochę jak klapki na oczy mocno zawężające pole widzenia).

Wracając do bieżących obietnic: co ma być alternatywą dla kojców dla świń i klatek dla kur? Przypomnijmy, że korporacji potrzeba dużo wieprzowiny i jeszcze więcej jajek, tych ostatnich dlatego, bo McDonalds zamierzał w 2015 roku (i już to zrealizował) wprowadzić niektóre potrawy śniadaniowe na bazie jajek (McMuffin) do całodziennej sprzedaży w USA, a więc zwiększyć zakup jajek, których rocznie kupował około 2 miliardy. Zamiast w indywidualnych kojcach, ciężarne świnie mają być trzymane w zagrodach (okres porodu i karmienia tego nie dotyczy, bo wtedy świnie są trzymane w kojcach porodowych, które także praktycznie je unieruchamiają na parę tygodni. Jeśli gładko przełykacie tę informację, wyobraźcie sobie unieruchomienie suki karmiącej szczenięta na leżąco na miesiąc tak, że nie pozostaje jej nic innego niż robić pod siebie). Alternatywą dla klatek w przypadku kur mają być hale wielopoziomowe, w których kury przebywają całe życie. Podkreślę, że nie są to warunki sugerowane na fotoszopowanych zdjęciach z trawką w tle lub zdjęciach pochodzących np. ze schronisk, gdzie zwierzęta przebywają w optymalnych warunkach i nie są już traktowane jak towar. A takie właśnie zdjęcia widziałam nie raz dołączone do newsów o obietnicy „cage-free”.

Tak czy owak o alternatywach tak dużo się już nie opowiada, bo po co psuć dobre wrażenie, które odnoszą odbiorcy czytając "cage-free" ("wolny" kojarzy się tak dobrze), albo czytając "zakaz okrutnych praktyk" (i interpretując, że zwierzęta po wprowadzeniu zakazu już cierpieć nie będą). Tak wyglądają opisy praktycznie większości kampanii typu welfare, które proponują wprowadzenie zakazu określonej praktyki związanej z chowem zwierząt. 

Biorąc pod uwagę fakt, że obietnicę składa korporacja, której celem nadrzędnym jest rozwój przekładający się na zwiększanie sprzedaży swoich produktów, możemy z łatwością sobie wyobrazić, że podobne obietnice, wsparte pochwałami organizacji działających w zakresie dobrostanu zwierząt, niewątpliwie ocieplą wizerunek korporacji wywołując paradoksalne skojarzenie, że korporacja żywiąca się krzywdą zwierząt dba o dobro(stan) zwierząt. W jakim kierunku się udajemy ocieplając wizerunek takiej korporacji – ku zmniejszeniu produkcji odzwierzęcej, czy raczej ku jej zwiększeniu?



---
Czytaj dalej:
Tobias Leenaert "Should vegans support the McDonald’s vegan burger?" (link)
Raport FAO "Livestock's Long Shadow: Environmental issues and options", 2006 (link)
Raport UNEP "Assessing the Environmental Impacts of Consumption and Production: Priority Products and Materials", 2010 (link)
O jajkach w McDonaldzie - artykuł z New York Timesa z 2015 roku (link)
Proposition 2 - propagandowa reklamówka kampanii - filmik rysunkowy (link)
Proposition 2 - realia: np. na 1 kurę ma przypadać 116 cali kwadratowych (=niecałe 750cm2), a więc nieco więcej niż kartka A4 (link - patrz sekcja "Implementation)
Armani - ogłoszenie o sukcesie (link)
Armani - ograniczona definicja futra (link)



niedziela, 1 października 2017

Dlaczego nie obchodzę Dnia Wegetarianizmu

Od 1.01.2020 zapraszam na moją nową stronę Slowasawazne.pl

Nie obchodzę Dnia Wegetarianizmu. Nie przyjmuję ani nie składam z tej okazji życzeń. Co więcej, myślę, że niedobrze jest, że część wegan składa wegetarianom życzenia z tej właśnie okazji. Nie obchodzę Dnia Wegetarianizmu z jednego powodu: od wielu lat uważam, że z punktu widzenia praw zwierząt, szacunku do zwierząt, wegetarianizm jest nieadekwatną propozycją. Dlaczego? Z tego powodu, że konsumpcja nabiału i jajek oraz noszenie wełnianych ubrań wymagają takiego samego zaplecza w postaci eksploatacji i zabijania zwierząt jak konsumpcja mięsa. Nie uciekniemy przed tym, co więcej, postuluję stanowczo – nie uciekajmy przed tym. Stawiajmy temu czoła. Im konsekwentniej będziemy o tym mówić, czytać i się dowiadywać, tym bardziej będzie to oczywiste. Tak, chcę, żeby to było oczywiste, jednoznaczne i jasne. Dlatego promuję wyłącznie weganizm. 

Nie chcę przyczyniać się do trwania „szarej strefy” produktów odzwierzęcych, której związek z eksploatacją zwierząt ciągle się zamazuje, gdy mówi się o wegetarianizmie i weganizmie jako o wymienialnych alternatywach, gdy używa się słowa „weg*anizm”, gdy w fejsbukowych grupach „wege” oraz „weganie i wegetarianie + nazwa miasta” użytkownicy dziela się przepisami, w których masło, krowie mleko i jajka funkcjonują jako neutralne i akceptowalne składniki obok składników roślinnych. 

Zwierzętom potrzebna jest konsekwentna promocja weganizmu. Grupa członków Towarzystwa Wegetariańskiego w Anglii doszła do tego wniosku w 1940 roku i założyła Towarzystwo Wegańskie. Towarzystwo Wegetariańskie, z którego wyłonili się weganie, do dziś w swoich przepisach kulinarnych pozostawiło nabiał i jajka najwyraźniej odwracając się od rzeczywistości, negując krzywdę zwierząt na fermach mlecznych i jajecznych. Podobnie bywa na poziomie indywidualnym. Ludzie, których etyczna refleksja skłoniła do rzucenia mięsa pozostają wegetarianami całe dziesięciolecia zamiast przechodzić na weganizm. Nie mam niestety wątpliwości, że pomaga im w tym rozmycie pojęć, umieszczenie nabiału i jajek w tej „szarej strefie”.

To niezwykły fenomen, że można ludzi uspokoić hasłami „jajka od szczęśliwych kur” i „krowa daje mleko” do tego stopnia, że odsuną od siebie związek między jajkami i mlekiem a eksploatacją ciał zwierząt i zabijaniem zwierząt, które jest nieuniknione w procesie produkcji. A może nie ma w tym nic niezwykłego, skoro każdy z nas odsuwa od siebie wiele nieprzyjemnych faktów, skoro każdy z nas operuje niesprawdzonymi informacjami. W końcu nie chcemy cały czas żyć w rozterce, i nie mamy czasu, by sprawdzać wszystkie informacje, szczególnie że im regularniej są powtarzane tym bardziej prawdziwe się wydają. Mówię o tym bez ironii, tak po prostu jest. Tym bardziej jestem przekonana, że potrzebny jest konsekwenty i rzetelny przekaz, rekomendujący weganizm jako odpowiedź na eksploatację zwierząt, żeby rozterka i zetknięcie z faktami były w jednopaku. I o to apeluję do wegan. I za brak takiego jednoznacznego przekazu krytykuję organizacje, które deklarują działanie na rzecz zwierząt.

Międzynarodowa Unia Wegetariańska, która ustanowiła Światowy Dzień Wegetarianizmu w 1977 roku, wstawia nabiał i jaja do tej szarej strefy, pisząc, że z jednej strony nie promuje żadnych produktów odzwierzęcych, ale z drugiej strony rozumie, że wielu wegetarian ujmuje nabiał jaja czy miód w swojej diecie. W odpowiedzi na pytanie "dlaczego wegetarianizm/weganizm" Unia na swojej stronie pisze: "Horror okrutnych praktyk nieodłącznie związanych z chowem zwierząt gospodarskich, drobiu i z fermami mlecznymi jest prawdopodobnie najbardziej powszechnym powodem przyjęcia "weg*anizmu ...". W taki właśnie sposób, poprzez wewnętrznie sprzeczny przekaz (sugerowanie, że z tym nabiałem i jajkami coś jest nie tak, ale nie do końca) następuje zepchnięcie nabiału i jaj do szarej strefy.

Słyszę zarzuty, że konsekwentny przekaz miałby być wywyższaniem się wegan. Nie mogę mówić za wszystkich, nie wątpię, że są ludzie, którzy pragną się wywyższać i każdy pretekst jest dla nich dobry, nie wyłączając weganizmu. Niemniej sądzę, że wysuwanie z automatu takiego zarzutu jest tak samo niesłuszne, jak niesłuszne było by oskarżanie o wywyższanie się ludzi, którzy promują prawa dziecka i sprzeciwiają się biciu dzieci. Czy wywyższają się oni nad tych, którzy nie potrafią poskromić swojej agresji i zdarza im się bić swoje dzieci? Czy należy chwalić rodziców bijących dzieci 3 razy w tygodniu za to, że 4 razy w tygodniu tego nie robią? To nie jest najlepszy tok myślenia. W prawa dzieci wpisuje się niebicie dzieci i nikt się nie wywyższa deklarując tak oczywistą rzecz. Celem kampanii na rzecz praw dzieci jest uświadamianie ludzi, że bicie dzieci jest złe i kierowanie tych, którzy nie potrafią sobie radzić z własną agresją do poradni czy na szkolenia, które mają im pomóc wyrobić nowe, dobre nawyki. Jak z każdą analogią i ta nie jest idealna. Przytaczam ją jednak po to, by podkreślić, że działanie na rzecz praw zwierząt, a więc propagowanie weganizmu, jest po prostu tym, co powinniśmy robić pokojowo, ale i konsekwentnie, i nie stanowi – jako takie – wywyższania się. 

Zwolennicy tzw małych kroków tłumaczą swoją strategię psychologicznymi uwarunkowaniami człowieka. Oczywiście nie można abstrahować od ludzkiej psychologii, co więcej to nastawienie człowieka - pozytywne, obojętne lub negatywne – jest najważniejszym czynnikiem sprzyjającym lub niesprzyjającym zmianie. Niemniej w parze z „małymi krokami” najczęściej występuje właśnie wegetarianizm, który cały impet negatywnych skojarzeń wyładowuje na mięsie i skutecznie, jak wiadomo z doświadczenia wielu wegetarian, odwraca uwagę od eksploatacji, która ma miejsce w produkcji mleka, jajek i wełny, a także jej ścisłego powiązania z produkcją mięsa. Te produkty wpadają następnie w „szarą strefę” naszej świadomości i po prostu uczymy się ignorować informacje o ich związku z krzywdą zwierząt, podobnie jak całe dotychczasowe życie byliśmy przyzwyczajeni do ignorowania informacji o związku mięsa z krzywdą zwierząt. 

Propagowanie weganizmu, bez ukłonów w stronę wegetarianizmu, może brać pod uwagę wszelkie psychologiczne i społeczne uwarunkowania człowieka, jako istoty o złożonej psychice, mocno opartej na przyzwyczajeniach, żyjącej społecznie i pragnącej utrzymywać żywe i przyjazne kontakty z innymi ludźmi. Konsekwente propagowanie weganizmu nie oznacza przymuszania ludzi do czegokolwiek, w tym nie oznacza przymuszania do przerzucenia się na dietę roślinną z dnia na dzień. Może jak najbardziej uwzględnić wyżej wymienione czynniki. Niemniej, konsekwentne propagowanie weganizmu, oprócz rzetelnego przekazu, wymaga, jako minimum, przekazania jednoznacznie następującej kwestii: systemowa eksploatacja zwierząt we wszystkich jej formach jest niezawinioną krzywdą czujących istot i jako istoty, które rozwinęły etyczne myślenie o świecie, powinniśmy uznać to za temat wystarczająco istotny, by się z nim konfrontować i by tę eksploatację w każdej jej formie odrzucać wszędzie tam, gdzie jest to możliwe i wykonalne. 

W konsekwentnym propagowaniu weganizmu nie ma więc miejsca na przepisy kulinarne bez mięsa ale z serem żółtym, ani na kurtkę ze skóry świni ale bez futra z norki. Jeśli jest miejsce na rozmowę o substytutach mięsa, to równolegle powinna być mowa o substytutach krowiego mleka, czy krowiego sera. Nie można takich rozmów zostawiać na później, pozostawiając wrażenie, że ta eksploatacja jest jakby mniej ważna, mniej krzywdząca. Bo nie jest. 

Rewersem negatywnego stosunku do eksploatacji zwierząt jest weganizm, nie wegetarianizm. Chciałabym, żeby to było coraz lepiej słyszalne. Dlatego nie obchodzę Dnia Wegetarianizmu.