poniedziałek, 23 lipca 2018

Szara strefa jaj i mleka, czyli dlaczego mam złe zdanie o wegetarianizmie

Od 1.01.2020 zapraszam na moją nową stronę Slowasawazne.pl

Zwierzętom potrzebny jest nasz weganizm, a ze strony organizacji działających na rzecz wszystkich zwierząt - konsekwentna promocja weganizmu. Mówiłam to wiele razy i zamierzam powtarzać. O które zwierzęta chodzi? O te gnębione, krzywdzone i zabijane w ramach legalnej, społecznie wciąż akceptowanej, masowej eksploatacji. Nie tylko na przemysłowych fermach, ale także w średnich i małych gospodarstwach. Nie tylko na mięso, ale także dla mleka, jaj, skór i wełny. To przede wszystkim. Bo skala właśnie tej eksploatacji jest największa. Bo odpowiedzialni nie są jacyś tam oni, ale my wszyscy, którzy często mówimy, że lubimy zwierzęta i równocześnie kupujemy mleko, sery, jaja, mięso, skórzane buty, wełniane płaszcze. Złym standardem jest to, że lubimy psy i koty, a o tych eksploatowanych myśleć nie chcemy i nie musimy. Odpowiedzialne są też organizacje zajmujące się tematem zwierząt, które nie przeciwdziałają temu złemu standardowi – organizacje promujące wyższość jednych zwierząt nad innymi, niewyrażające sprzeciwu wobec eksploatacji zwierząt, czy pozornie krytykujące eksploatację poprzez atakowanie arbitralnie wybranej formy eksploatacji. W tym artykule zajmę się właśnie kwestią wybiórczego atakowania eksploatacji zwierząt - promocją wegetarianizmu.

Nasza równoległa sympatia wobec niewielu i obojętność, często pogarda, wobec większości zwierząt nie bierze się znikąd. Nie wynika też ze szczególnych cech kotów i psów i kompletnego braku takich cech u zwierząt poddawanych eksploatacji. Jesteśmy po prostu tak wychowywani. Zidentyfikowany przez angielskiego psychologa Richarda Rydera szowinizm gatunkowy to kolejna forma wyuczonej dyskryminacji, tym razem nie międzyludzkiej, lecz skierowanej od ludzi do zwierząt. Kryterium pozwalającym na zignorowanie podstawowych potrzeb, naruszanie integralności cielesnej, zniewolenie i odbieranie życia staje się tu gatunek, a dokładniej fakt, że czujące i myślące istoty nie należą do naszego gatunku. To otwiera przyzwolenie na eksploatację, zaś fakt, że niektóre psy i koty, będą w tym układzie dobrze traktowane, trzeba uznać za wyjątek od bezwzględnej, szowinistycznej reguły. Zresztą trochę głębsza analiza pozwala dostrzec, że hodowle zwierząt domowych również za cel mają przede wszystkim zaspokojenie potrzeb i pragnień człowieka, nawet za cenę zdrowia zwierząt.

Wychowani w szowinizmie gatunkowym, od dzieciństwa zostajemy zatopieni w stylu życia opartym na eksploatacji zwierząt. Dostajemy do jedzenia mięso, nabiał i jaja, a do ubrania skórzane buty, wełniane swetry, itp. Wcale nie musimy chodzić do cyrku ze zwierzętami, ani nosić futrzanych kurtek, żeby zanurzenie w eksploatacji zwierząt było pełne. Do zabawy dostajemy głównie zabawki przedstawiające zwierzęta domowe i dzikie, najchętniej niezamieszkujące naszej strefy klimatycznej (egzotyczne!). O zwierzętach eksploatowanych są specjalne książeczki („indyk daje mięso, krowa daje mleko). Wychowanie w tym zakresie jest jak staranna architektura krajobrazu: nasze pole widzenia i nasze horyzonty myślowe w odniesieniu do zwierząt zostają precyzyjnie wyznaczone. Niemniej, choć nasza empatia i myślenie w tym względzie wyglądają po latach jak dobrze przystrzyżony żywopłot (podobny do żywopłotów naszych sąsiadów), to – tak jak  jak rośliny – nasza empatia i myślenie mogą zacząć odrastać i przyjmować takie kształty, jakie sami postanowimy im nadać. Gdybyśmy przyjmowali 1:1 to, w jaki sposób wychowali nas rodzice, wszyscy rodzice byliby zadowoleni, że dzieci są takie jakie „miały być”. Tak jednak nie jest, nasze poglądy są często różne od poglądów naszych rodziców, a sprzeciw wobec wielu form dyskryminacji międzyludzkiej staje się coraz mocniejszy. Zauważalne stają się też krytyczne głosy na temat szowinizmu gatunkowego. Trzeba jednak o tym dużo mówić, krytykować eksploatację zwierząt jako taką i wyraźnie formułować postulat weganizmu.

Jak to jest z tym weganizmem? Często bywa kłopot nawet z jego definicją. Dziś przeżywamy coś na kształt mody na kuchnię roślinną, szczególnie w wersji bezglutenowej, i weganizm najczęściej kojarzy się z dietą. Padają pytania „Czy weganizm jest zdrowy?”, „Czy można zbudować masę mięśniową na weganizmie?” Jednak redukowanie weganizmu do diety jest szkodliwym uproszczeniem.

Podanie definicji weganizmu wymaga zawsze mini wycieczki w przeszłość. Pierwsze Towarzystwo Wegańskie powstało w 1944 roku przeciwstawiając się pozycji Towarzystwa Wegetariańskiego, które nie zamierzało rezygnować z jajek i mleka. Założyciele nowej grupy zdali sobie sprawę, że krzywda dzieje się nie tylko zwierzętom zabijanym na mięso, lecz także zwierzętom wykorzystywanym na różne inne sposoby przez człowieka. W 1976 roku, kiedy Towarzystwo zostało zarejestrowane jako organizacja charytatywna, powstała definicja, którą The Vegan Society posługuje się do dziś:

"Weganizm to filozofia i sposób życia, który stara się wykluczyć - w stopniu w jakim jest to możliwe i wykonalne - wszystkie formy eksploatacji i okrucieństwa wobec zwierząt w związku z produkcją żywności, ubrań czy w jakimkolwiek innym celu; co za tym idzie weganizm promuje rozwój i wykorzystywanie alternatyw wolnych od składników odzwierzęcych i niezwiązanych ze zwierzętami, które są korzystne dla ludzi, zwierząt i środowiska."

Tak jak napisałam wcześniej, promocja wegetarianizmu to wybiórcze atakowanie eksploatacji zwierząt. Chów zwierząt na mięso jest tylko jedną z wielu form eksploatacji zwierząt. Nawet jeśli pozostaniemy w sferze produkcji żywności, to chów zwierząt na mleko wiąże się tak samo ze zniewoleniem zwierząt, naruszaniem ich integralności cielesnej,  szkodzeniem ich zdrowiu fizycznemu i psychicznemu i zabijaniem. Krowy "mleczne" podlegają selekcji hodowlanej, której celem jest duża i intensywna produkcja mleka, co wiąże się z bolesnymi zapaleniami wymion i chorymi stawami. Produkcja mleka wymaga zapładniania (najczęściej sztucznego), ciąży i porodu i odrywania maleńkich cieląt od matek, które chcą się nimi zajmować i karmić. Warunki w jakich krowy żyją, jedzenie jakie dostają, ilość ruchu lub bezruchu jaki przychodzi im w udziale - wszystko jest podporządkowane produkcji mleka. Wreszcie "zużyte" krowy (niezdolne do dalszego rozmnażania i porodów lub zwyczajnie nie wyrabiający mlecznej "normy") są odwożone do rzeźni. Krowy są traktowane tak, jakby były maszynami. Używane, zużywane, wyrzucane. W czym to jest lepsze od produkcji mięsa? Nie potrafię powiedzieć.



Taki sam schemat selekcji hodowlanej, wykorzystaniu organizmów i pozbawienia życia ma miejsce w produkcji jajek. Nie ma żadnego powodu, by traktować lżej produkcję mleka i jajek, ani by uważać, że promocja diety bezmięsnej to działanie na rzecz zwierząt, jeśli tak to co najwyżej na rzecz świń.

Niemniej, promocja wegetarianizmu trwa i trudno mi zrozumieć jakie stoją za nią przesłanki. Niewątpliwie łatwiej wyobrazić sobie związek między krzywdzeniem zwierząt a mięsem, niż między krzywdzeniem zwierząt a pysznym serkiem czy jajecznicą. O ile jednak jest to zrozumiałe na poziomie indywidualnej osoby, o tyle przestaje to być zrozumiałe, gdy organizacje i grupy regularnie podchwytują to skojarzenie i wałkują je na wiele sposobów utrwalając tym samym podział na niedobre mięso i domyślnie lub dosłownie „spoko” nabiał i jaja. Często wegetarianizm zostaje też doklejony do weganizmu, jakby to były równorzędne postawy wobec zwierząt. Żeby nie być gołosłowną przytoczę parę przykładów.

Towarzystwo Wegetariańskie, z którego w 1944 roku wyłoniło się Towarzystwo Wegańskie, do dziś w swoich przepisach kulinarnych pozostawiło nabiał i jajka najwyraźniej odwracając się od rzeczywistości, negując krzywdę zwierząt na fermach mlecznych i jajecznych. Na stronie Towarzystwa Wegetariańskiego, w zakładce "Animals", czytamy, że "współczucie wobec zwierząt jest jednym z głównych powodów, dla których ludzie przechodzą na wegetarianizm", po czym następuje zestawienie informacji dotyczących zwierząt hodowanych na mięso (listę rozpoczynają świnie). Brakuje informacji o zwierzętach eksploatowanych dla mleka i jajek. Pozostają w szarej strefie może dlatego, że gdyby z tej strefy wyszły to trzeba by aktualizować hasło o współczuciu i przyznać rację tym, którzy głośno mówili już w 1944 roku, że odpowiedzią na krzywdę zwierząt jest weganizm, nie wegetarianizm.

Międzynarodowa Unia Wegetariańska, która ustanowiła Światowy Dzień Wegetarianizmu w 1977 roku, też wstawia nabiał i jaja do tej szarej strefy, pisząc, że z jednej strony nie promuje żadnych produktów odzwierzęcych, ale z drugiej strony rozumie, że wielu wegetarian ujmuje nabiał, jaja czy miód w swojej diecie. Dlaczego pobłażliwie patrzy na nabiał i jaja (nad miodem można by się jeszcze zastanawiać, skoro nie pochodzi od kręgowców), podczas gdy dla mięsa jest zdecydowany szlaban? Unia dokonuje też momentami sklejenia wegetarianizmu z weganizmem: pisze „wegetarianizm/weganizm” lub „weg*anizm”. W części pytania/odpowiedzi czytamy: „Dlaczego wegetarianizm/weganizm?” - "Horror okrutnych praktyk nieodłącznie związanych z chowem zwierząt gospodarskich, drobiu i z fermami mlecznymi jest prawdopodobnie najbardziej powszechnym powodem przyjęcia "weg*anizmu ...". Że jak? Straszne praktyki na tych wszystkich fermach mają prowadzić do musowego rzucenia mięsa i dowolnego potraktowania mleka i jajek? Coś tu głęboko nie gra. Albo stosuje się tu podwójne standardy dla porównywalnych form eksploatacji, albo – po raz kolejny – podsuwam swój wniosek: spycha się do szarej strefy eksploatację na mleko i jaja, a więc także wszystkie śmietanki do kawy, pizze z serem, jajecznice, itp.

Fundacja Viva od wielu lat organizuje Tydzień Wegetarianizmu. Od dawna się zastanawiam, dlaczego nie zdecydowali się wreszcie promować weganizmu, szczególnie że pokazują od czasu do czasu na czym polega eksploatacja na nabiał i jajka, a ostatnio nawet ruszyli z antymleczną kampanią bilbordową. Głównym programem w ramach Tygodnia Wegetarianizmu jest „Zostań wege na 30 dni”. Podobno przepisy przesyłane uczestnikom są roślinne, ale opis tego programu brzmi tak:

Lubisz smak mięsa? Nie wyobrażasz sobie bez niego porządnego obiadu? Nie rozumiesz wegetarian, którzy świadomie rezygnują z mięsa? Uważasz ich dietę za ubogą, prowadzącą do niedoborów?
A może wręcz przeciwnie? Nie chcesz dłużej przyczyniać się do krzywdy zwierząt, ale przyzwyczajenie bierze górę i nie potrafisz zrezygnować z mięsa? Nie wiesz, jak powinna wyglądać zbilansowana, pełnowartościowa dieta wegetariańska? Nie jesteś pewien, jak się do tego zabrać? Niezależnie od tego, czy lubisz smak mięsa, czy chciałbyś je wyrzucić ze swojej diety „zostań wege na 30 dni”!

Czego ma się spodziewać przeciętny uczestnik jak nie diety, w której nie będzie mięsa? W jaki sposób miałby dojść do wniosku, że czekająca go próba 30 dni będzie próbą diety również bez nabiału i jaj? Czy nie jest to ewidentne skierowanie uwagi na mięso i całkowite pominięcie kwestii nabiału i jaj? A więc zepchnięcie ich do szarej strefy? Niby nie będzie ich w przepisach, ale zapowiedź wcale nie sugeruje, że ktoś miałby z nich rezygnować. Jeśli będzie chciał zostać „wege” na 30 dni lub wegetarianinem, nic nie stoi na przeszkodzie, by do proponowanych dań dorzucił sobie jajko, plaster sera żółtego czy dodał do zupy krowią śmietanę. W końcu to próba diety bezmięsnej. Z jednej strony promocja „diety bezmięsnej”, z drugiej menu bez mięsa, nabiału i jaj, ale bez wskazania użytkownikowi, że cokolwiek jest z tymi produktami nie tak. Zabawa w kotka i myszkę? Po co, dlaczego?

Podczas ostatniego Tygodnia Wegetarianizmu, w debacie „W jak Wybór” wzięli udział sami wegetarianie, a kiedy na koniec spotkania z widowni padło pytanie „to kiedy weganizm”, trzy osoby wypowiedziały się wymijająco, jedna przyznała, że kiedyś to nastąpi, a ostatnia stwierdziła, że wegetarianizm jest dla niej głównie zdrowym stylem życia. A więc W jak wegetarianizm. Wybór niejedzenia mięsa i bycia spoko z jedzeniem nabiału i jaj. Szara strefa trzyma się mocno.

Lektura postów i regulaminów grup typu „wegetarianie i weganie” pokazuje jak dobrze ma się akceptacja dla nabiału i jaj.

Fragment regulaminu grupy typu „wegetarianie i weganie”:

Grupa ta docelowo jest grupą zrzeszającą wegetarian oraz wegan, jeśli znajdzie się tutaj przepis na potrawę z jajkiem czy mlekiem nie jest to zachęta do obrażania autora czy zachęcania go do odrzucenia tych produktów. Wypowiedzi tego typu będą usuwane, a autor otrzyma wyciszenie stosowne do przewinienia, dwa wyciszenia.

Grupa tego typu nie tylko potwierdza, że jajka i mleko to produkty akceptowane, ale zakazuje wręcz krytykowania takich produktów, a więc – de facto – zakazuje promocji weganizmu! Co mogą w tej grupie robić weganie? Siedzieć cicho, przynajmniej w odniesieniu do eksploatacji zwierząt na jajka i mleko. Ta eksploatacja ma – zgodnie z regulaminem grupy – pozostać przezroczysta. Wspólnym mianownikiem jest tylko brak akceptacji dla mięsa. Tylko mięso jest niemile widzianym produktem.

Kolejny fragment regulaminu podobnej grupy:

Do grupy zapraszamy osoby o ugruntowanym poglądzie na kwestię prawa zwierząt pozaludzkich do życia, bądź osoby szczerze zainteresowane weg(etari)ańską filozofią,
(…)
Zabronione jest promowanie produktów zawierających mięso w jakikolwiek sposób, również w formie linków do artykułów zawierających takie treści (wyjątkiem są akcje mające na celu odfałszowanie zakłamanych kampanii promujących produkty odzwierzęce). Przepisy kulinarne również nie mogą zawierać mięsa w żadnej postaci.

Co to jest „weg(etari)ańska filozofia”? Czy to podejście, w którym nie należy jeść mięsa, ale można jeść nabiał i jaja udając, że nie mają one nic wspólnego z eksploatacją zwierząt? W jaki sposób członkowie grupy mają „ugruntowany pogląd na kwestię praw zwierząt”, czy to znowu jest rodzaj wybiórczego gruntowania albo wybiórczych praw zwierząt, np. świń i kurcząt hodowanych na mięso, ale już nie krów eksploatowanych dla mleka czy kur hodowanych dla jajek? Dlaczego jednoznacznie zabronione jest promowanie produktów zawierających mięso, ale już nie ma takiego zakazu dla innych produktów czy usług możliwych do uzyskania tylko w wyniku eksploatacji zwierząt?

Różne wydarzenia typu „wege” dają pełną akceptację dla eksploatacji zwierząt dla mleka i jaj:

Menu wydarzenia „niedzielne wege śniadanie” w restauracji:

Szakszuka
Chili sin carne
Pieczone pomidory z ziołami
Zapiekanka jajeczna z ziemniakami francuskimi i pieczarkami
Quesadilla z oliwkami i suszonymi pomidorami
Grzanki z jajkiem sadzonym i rukolą
Chrupiące boczniaki z sosem czosnkowym
Karmelizowane młode marchewki z kozim serem i orzechami włoskimi
Sałatka z jarmużu z batatem, selerem, miętą i quinoą
Miks sałat ze szparagami i groszkiem cukrowym
Pasty — jajeczna, buraczana, z batata i z pieczonego kalafiora
Hummus z sezamem

Wege Festiwal w Lublinie!:

Lokalne restauracje z całej Polski chcące pokazać Wam wegetariańskie oraz wegańskie smakołyki.
Super okazja by pysznie zjeść oraz przekonać się do wegetariańskich oraz wegańskich dań! :)

Powtórzę zatem: zwierzętom potrzebna jest konsekwentna promocja weganizmu. Nie opartego na arbitralnym wyborze wegetarianizmu, nie rozmytego znaczeniowo „wege”, nie postaw redukcjonistycznych pod tytułem „dziś zjedz jedno skrzydełko zamiast dwóch i pokaż, że zależy Ci na zwierzętach”.  

Zwierzęta zasługują na to, byśmy poświęcili czas na edukowanie siebie i innych o złu eksploatacji, która zmienia zwierzęta w przedmioty, surowiec, maszyny i narzędzia. Zwierzęta zasługują na to, byśmy krytycznie przyjrzeli się własnemu szowinizmowi gatunkowemu, który sprawia, że mamy do tej eksploatacji obojętny stosunek. Wybiórcze skupianie się na mięsie nie tylko w żaden sposób tego nie załatwia, ale zamazuje ludziom rzeczywistość.



Nawet jeśli przyjmiemy założenie, że nie jest łatwo z dnia na dzień odrzucić eksploatację zwierząt w szowinistycznym gatunkowo świecie, który domyślnie serwuje nam produkty eksploatacji zwierząt każdego dnia, to jasne przedstawienie gdzie leży problem pomoże nam bardziej niż wodzenie nas za nos. Człowiek, który zrozumie znaczenie weganizmu wybierze go znacznie szybciej, niż ten, komu regularnie wbijać się będzie do głowy, że to mięso jest problemem. Mając na celu weganizm, osoba taka szybciej sięgnie po mleka roślinne, zainteresuje się wyłącznie roślinnymi pastami, zamiast kanapkę z szynką zastąpić kanapką z krowim serem, szybciej dowie się o wegańskim majonezie (i jak go tanio zrobić) zamiast zajadać się sałatkami z majonezem jajecznym. Przykładów jest wiele.

Zwierzętom potrzebny jest nasz weganizm, wybierajmy go i promujmy.



poniedziałek, 2 lipca 2018

Ile praw zwierząt w prawach zwierząt?

Od 1.01.2020 zapraszam na moją nową stronę Slowasawazne.pl

Na X Ogólnopolskim Kongresie Kobiet w czerwcu 2018 roku zostało zorganizowane „Centrum zwierząt”. Nie była to premiera tego tematu, bo Na Kongresie Kobiet o zwierzętach mówiono już wcześniej, na przykład podczas dyskusji w ramach „Centrum Zielone” w 2017 roku. Niemniej, w tym roku, spośród czterech paneli dyskusyjnych, szczególnie zainteresował mnie jeden, gdyż miał w swoim tytule prawa zwierząt. 

Kiedy słyszę lub widzę termin prawa zwierząt w głowie zapalają mi się dwa światła – zielone i pomarańczowe. Zielony to kolor nadziei, że wreszcie mówimy o zwierzętach na poważnie. Prawa zwierząt to przecież koncepcja rozwinięta w różny sposób przez filozofa Toma Regana i prawnika i filozofa Gary’ego Francione’a – w jednym i w drugim przypadku mająca wspólny mianownik: sprzeciw wobec eksploatacji zwierząt i, co za tym idzie, weganizm. Pomarańczowy to ostrzeżenie „Uważaj z tą nadzieją”, bo, jak pokazuje już wieloletnia praktyka, termin prawa zwierząt jest regularnie nadużywany: stosuje się go tam, gdzie w ogóle nikt nie sprzeciwia się eksploatacji. O „prawach zwierząt” mówi się bardzo często tam, gdzie de facto rozmowa dotyczy regulowania warunków eksploatacji, np. przeniesienia kur eksploatowanych dla jaj z klatek do budynków bez klatek, skrócenia transportu zwierząt wiezionych do rzeźni itp. 

Byłam zatem ciekawa ale i ostrożna w swoich oczekiwaniach, kiedy postanowiłam obejrzeć udostępniony na Facebooku panel pt. „Dlaczego feministki powinny walczyć o prawa zwierząt”. 

Organizatorem Centrum Zwierząt, a więc i tego panelu, była Fundacja Alberta Schweitzera, która na swojej stronie internetowej deklaruje, że jej celem długoterminowym jest „doprowadzenie do zakończenia chowu przemysłowego i popularyzacja wegańskiego stylu życia”, a strategia skupia się na dwóch filarach: (1) współpracy z firmami polegającej na zachęcaniu ich, by przestały sprzedawać „produkty, które są wynikiem szczególnie okrutnych procedur (na przykład jaja z chowu bateryjnego), ale by także rozszerzały i ulepszały swój asortyment produktów roślinnych.” oraz na (2) edukacji konsumentów, dla których uruchomiono kampanię Vegan Taste Week, „aby dotrzeć do możliwie największej liczby osób i skutecznie nakłonić je do ponownego przemyślenia ich wyborów”.  Fundacja działa więc w temacie zwierząt hodowanych na mięso, mleko, jaja i futra, jednak nie sprzeciwia się jednoznacznie eksploatacji zwierząt (tylko jej przemysłowej formie), nie postuluje weganizmu tylko chce go popularyzować (moralny obowiązek a popularny styl życia to jednak różne sprawy), zaś na swojej stronie w ogóle nie odwołuje się do teorii praw zwierząt. 

Tyle organizator. A jak wyglądał panel? Udział wzięły: prowadząca spotkanie przedstawicielka fundacji Karolina Skowron, pisarka, autorka „Prowadź swój pług przez kości umarłych” Olga Tokarczuk, adwokatka zajmująca się sprawami łamania Ustawy o ochronie zwierząt i sprawami przemocy domowej Karolina Kuszlewicz, historyczka sztuki, autorka bloga „Nie-zła sztuka” zajmująca się animal studies na Wydziale Artes Liberales Uniwersytetu Warszawskiego Dorota Łagodzka oraz dr Justyna Włodarczyk - z Zakładu Literatury Amerykańskiej Uniwersytetu Warszawskiego, zajmująca się m.in. animal studies i teorią feministyczną.

Rozmawiano o ciekawych i istotnych sprawach.
Olga Tokarczuk mówiła, że odchodzi w przeszłość hierarchiczny model traktowania przyrody. Choć nie zgadzam się, że taki trend ma miejsce – jest to zbyt optymistyczne twierdzenie – to myślę, że zdecydowanie i ludziom i zwierzętom pozaludzkim przydałoby się, gdyby ludzie przyjęli taką antyhierarchiczną, bardziej egalitarną perspektywę. Być może czując się bardziej braćmi i siostrami zwierząt, czy po prostu współmieszkańcami tej samej planety, bylibyśmy bardziej skłonni przyjąć jako właściwą i zdroworozsądkową postawę samoograniczenia, o której wspominała pisarka. 

Dodałabym, że powinno to w pierwszym rzędzie dotyczyć Europy i Ameryki Północnej, gdzie styl życia oparty na konsumpcji, szczególnie produktów pochodzenia zwierzęcego, krzywdzi bezpośrednio eksploatowane zwierzęta, ale także zabiera miejsce do życia dzikim zwierzętom zamieniając ich dom w pola upraw przeznaczane na paszę, a także zatruwa środowisko i napędza produkcję gazów cieplarnianych. Cierpimy z tego powodu wszyscy i nie ma w tym cierpieniu sprawiedliwości, bo choć najbardziej szkodzą bogaci, to największy ciężar muszą nieść na swoich barkach ludzie najbiedniejsi i niczemu winne zwierzęta.

Karolina Kuszlewicz mówiła o tym, że przemoc ma uniwersalny charakter przejawiający się poczuciem władzy sprawcy nad słabszą od niego ofiarą, a także o tym, że zdarza się i to nie rzadko, że przemoc domowa (najczęściej mężczyzn wobec kobiet i dzieci) łączy się z przemocą tych samych sprawców wobec zwierząt. Zdarza się – jak potwierdziły to badania w USA – że przemoc wobec zwierząt poprzedza przemoc wobec dzieci. 

Przemoc fizyczna wobec zwierząt domowych jest też realizowana przez sprawcę jako przemoc psychiczna wobec kobiety, która jest opiekunką zwierzęcia. Wreszcie kobiety bywają też zmuszane do seksu ze zwierzętami. Kuszlewicz podkreśliła, że w Polsce związki między przemocą domową a przemocą wobec zwierząt nie są dostrzegane: jeśli odkryta zostanie przemoc wobec zwierzęcia domowego, to policja nie interesuje się, czy przypadkiem nie kryje się za tym także przemoc wobec ludzkich członków rodziny sprawcy. Z kolei kobiety uciekające przed przemocą do schronisk nie są tam przyjmowane ze zwierzętami.

Dorota Łagodzka zwróciła uwagę zebranych na język jako narzędzie dewaluacji nie tylko kobiet ale i zwierząt. Kiedy używamy słów oznaczających zwierzęta (np. wredna suka, kura domowa, stara krowa, głupia kwoka) wyrażamy nie tylko patriarchalne uprzedzenia redukujące kobiety do istot bardziej biologicznych, mniej refleksyjnych, ale tym samym pokazujemy nasz brak szacunku do zwierząt pozaludzkich. Ponadto, kiedy chcemy wyrazić oburzenie złem wyrządzanym przez ludzi, lubimy używać metafor i porównań związanych ze zwierzętami: gwałciciel zachował się „jak zwierzę”, jego czyn był „nieludzki”. Jak zauważyła Łagodzka, paradoksalne jest to, że mianem „nieludzkich” określamy czyny, do których zdolni są tylko ludzie. 

Justyna Włodarczyk dodała do dyskusji perspektywę historyczną, w której ukazała jak idee praw kobiet i lepszego traktowania zwierząt spotykały się już w działaniach sufrażystek XIX wieku. Podczas zebrania Ligii Humanitarnej przeciwnej zadawaniu niepotrzebnego cierpienia istotom czującym, Lizzy Lind zachęcała do połączenia ruchów humanitarnych – sufrażystek, przeciwników wiwisekcji, przeciwników kar cielesnych i kary śmierci, pacyfistów i wegetarian. 

Włodarczyk poczyniła ciekawą obserwację, że choć w pewnym okresie ruch prozwierzęcy zajmował się intensywnie cierpieniem zwierząt wykorzystywanych przez ludzi klasy pracującej, to po pewnym czasie zajął się także przewinieniami klasy wyższej.  Najpierw walczono o zakaz walk psów czy o zakaz ciągnięcia wózków przez psy, - to drugie dla wielu ludzi nie było fanaberią lecz sposobem na utrzymanie się. Wyglądało to trochę jak oświecanie „ciemnego ludu” przez bogatych, którzy wcale nie mieli czystego konta jeśli chodzi o stosunek do zwierząt. Natomiast pod koniec wieku XIX, gdy w ruchu prozwierzęcym pojawiło się więcej kobiet i część z nich zaczęła studiować medycynę, większą uwagę zaczęto zwracać na wiwisekcję. Ostrze krytyki zwróciło się wówczas przeciwko naukowcom i lekarzom, którzy do tej pory sami mówili innym jak żyć. Justyna Włodarczyk zwróciła też uwagę, że nie powinniśmy tworzyć dychotomii: pomoc ludziom vs pomoc zwierzętom, gdy tak naprawdę możemy robić jedno i drugie. 

Co mnie zaskoczyło i czego zabrakło.
W debacie było parę kwestii, które mnie zaskoczyły, zdziwiły lub zirytowały. Pierwsza prelegentka Olga Tokarczuk rozwijając myśl o samoograniczeniu stwierdziła, że oznacza to ograniczenie jedzenia mięsa. W publicznych dyskusjach o krzywdzeniu zwierząt, raz za razem dokonuje się tej arbitralnej koncentracji na jedzeniu mięsa i równocześnie spycha się na margines, albo całkowicie poza ramy dyskusji, picie mleka, jedzenie nabiału i jaj i inne formy krzywdzenia zwierząt. Rozmowa schodzi wówczas na ograniczanie lub niejedzenie mięsa, a nie na weganizm. 

Dyskusje te raz za razem stanowią krok wstecz, zamiast w przód. Skupiając naszą uwagę na mięsie, oddalają rozmowę o eksploatacji zwierząt, której dokładnie takim samym przykładem jak produkcja mięsa jest produkcja jaj i mleka. We wszystkich rodzajach eksploatacji, zwierzę, jego ciało i jego życie jest traktowane przedmiotowo – jako surowiec (zwierzęta hodowane na mięso) lub maszyna (zwierzęta używane do produkcji jaj, mleka czy do „produkcji” zwierząt, np. matki prosiąt czy matki kur niosek). Ciało poddane selekcji hodowlanej ma być dobrym surowcem lub sprawną maszyną, ma służyć producentom i konsumentom. Życie jest dawane i odbierane zgodnie z planem produkcji, cięcia kosztów, generowania zysków i konkurencyjnej ceny. 

Jak mówi filozof praw zwierząt Gary Francione, wegetarianizm (a więc wybieranie niejedzenia mięsa, podczas gdy je się nabiał i jaja) nie jest postawą bardziej spójną, niż twierdzenie, że moralnie złe jest jedzenie mięsa z łaciatych krów, ale nie jest moralnie złe jedzenie mięsa z krów, które łaciate nie są. Nie ma zatem prawdziwej dyskusji o niepotrzebnym cierpieniu zwierząt, ich krzywdzeniu i eksploatacji, a szczególnie o prawach zwierząt, gdy dowolnie wybieramy sobie jakąś formę krzywdzenia (na mięso) i pomijamy inne. Taka dyskusja z założenia jest niewłaściwa, niesłusznie okrojona, nieuczciwa.

Druga kwestia wypowiedziana przez Tokarczuk jeszcze bardziej mnie zdziwiła. Przytoczę ją jednak dlatego, że wpisuje się w pewien szerszy trend obecny w ruchu prozwierzęcym, więc warto się do niej odnieść. Olga Tokarczuk powiedziała, że oprócz ograniczenia jedzenia mięsa powinniśmy wrócić do „tradycyjnych sposobów pozyskiwania mięsa”. Muszę powiedzieć, że trochę wbiło mnie w krzesło, tym bardziej, że żadna z panelistek na to nie zareagowała. Nie sądzę, żeby Tokarczuk, autorka antymyśliwskiej książki „Prowadź swój pług przez kości umarłych” sugerowała, że wszyscy powinni ruszyć do lasu na polowanie. Druga opcja, która wydała mi się znacznie bardziej prawdopodobna, to tradycyjne gospodarstwa rolne przeciwstawiane przemysłowym fermom. 

Faktycznie w ruchu prozwierzęcym jest silny trend do krytykowania nie eksploatacji zwierząt jako takiej tylko właśnie ferm przemysłowych, a więc sposobu, w jaki eksploatuje się zwierzęta. Szereg organizacji, w tym organizator debaty,  prowadzi kampanie mające na celu reformę przemysłowej hodowli zwierząt. 

Kampanie te mają na celu ograniczenie najbardziej „przemysłowych” form i metod chowu zwierząt (obecnie np. jajek „trójek” od kur trzymanych w klatkach). Równocześnie jednak promują inne, rzekomo lepsze formy chowu zwierząt. Takim kampaniom towarzyszą dwa rodzaje obrazów – zdjęcia i filmy krytykowanej formy chowu – odstręczające, pokazujące urazy, rany, cierpienie i nieżywe zwierzęta, oraz zdjęcia zwierząt zadbanych w przyjemnym, rustykalnym otoczeniu w bliżej niezidentyfikowanych okolicznościach. Jako że pierwsza seria obrazów dotyczyła krytykowanej formy chowu, to te przyjemne, niepodpisane obrazy poprzez skojarzenie, sugerują nam, że oto widzimy zwierzęta żyjące w tej drugiej, niekrytykowanej formie chowu. Odbiorca dostaje komunikat, że po wyeliminowaniu formy zwalczanej przez kampanię, zwierzęta będą szczęśliwe, a on będzie mógł nadal być konsumentem zwierząt, tym razem z czystym sumieniem.  

Być może więc stwierdzenie o „powrocie do tradycyjnych sposobów pozyskiwania mięsa” jest echem takich kampanii chcących reformować przemysłową hodowlę zwierząt.  Problem w tym, że znowu nie dotykamy tu w ogóle praw zwierząt (do niebycia przedmiotem eksploatacji), a sugerowane rozwiązania, poprzez swoją zmniejszoną wydajność (choćby potrzebę większej powierzchni dla hodowanych zwierząt) nie są rozwiązaniem dla planety, na której ludzka populacja nie maleje, ale wciąż rośnie. 

Co więcej, mamy już sporo przykładów jak kończy się reformowanie przemysłowej hodowli:  powstają kolejne formy przemysłowej hodowli, gdzie zwierzęta też cierpią, tylko w nieco innych okolicznościach. Pokazuje to wiele zdjęć i filmów realizowanych na „eko” fermach. Dlaczego tak się dzieje? Nieodmiennie składa się na to parę czynników: masowość produkcji (fermy „eko” też mają dużo zwierząt, szczególnie jeśli są to małe zwierzęta, takie jak kury), chęć zarobku, konkurencja na rynku i klienci nie zamierzający jednak płacić zbyt wiele za swoje czyste sumienie.

Mówiąc o  przemocy wobec ludzi i zwierząt Karolina Kuszlewicz poruszała się przede wszystkim w obrębie przemocy nielegalnej i karalnej. Nawet nawiązując do sprawy sprzedaży żywych karpi bez wody, w której Sąd Najwyższy postanowił o kasacji prawomocnego wyroku uniewinniającego sprzedawców od zarzutu znęcania się nad zwierzętami, adwokatka wciąż mówiła o przemocy, która - choć ewidentnie kontrowersyjna – ma szansę jednak zostać uznana za karalną. Mam duży problem z tym podejściem, szczególnie jeśli spotkanie nazywa się debatą o prawach zwierząt. Dlaczego? Bo znakomita większość przemocy wobec zwierząt jest legalna. Żyjemy w społeczeństwie (i w świecie), w którym normą jest szowinizm gatunkowy (analogiczna do seksizmu i rasizmu forma dyskryminacji – ze względu na gatunek), a jego przejawem jest powszechna eksploatacja zwierząt – traktowanie ich jak surowca, narzędzia i maszyny, których narodziny, sposób życia i śmierć są podporządkowane naszym celom, które wycierpią się tyle ile trzeba i zostaną zabite wtedy, kiedy trzeba, żeby na półkach było mięso, nabiał, jaja a na sklepowych wieszakach skórzane kurtki i wełniane płaszcze, itp. 

Owszem, przemoc wobec zwierząt domowych jest bardziej widoczna, bo bardziej emocjonalnie na nią reagujemy i chętniej o niej rozmawiamy, ale jest tak właśnie dlatego, że wychowujemy się do życia w świecie, w którym zwierzęta domowe do pewnego stopnia stanowią wyjątek od reguły. Regułą zaś jest akceptacja przemocy tak powszechna, że aż oczywista i tak oczywista, że kompletnie dla nas, jako społeczeństwa, przezroczysta.  To ponad 800 milionów zwierząt „gospodarskich” hodowanych na fermach i zabijanych w rzeźniach rocznie. To tony ryb zabijanych w ramach rybołówstwa. To ta przemoc jest legalna, niekaralna, oczywista i przezroczysta. 

Nasza obojętność na tę legalną przemoc nie jest jednak wrodzona, lecz wyuczona, a więc i odwracalna, o czym świadczy rosnąca liczba wegan. Dlatego szczególnie na spotkaniach, które w swojej nazwie mają prawa zwierząt, rozmowy o tym nie tylko nie powinno zabraknąć, ale powinien być to temat centralny. Tutaj absolutnie nie był. Gdzieś pobocznie, dość nieśmiało była mowa o zmianie diety. To za mało, zdecydowanie za mało!

Wielkim nieobecnym w debacie o prawach zwierząt były więc prawa zwierząt i weganizm. Wydaje się, że prawa zwierząt stały się atrakcyjną frazą, której używa się, żeby zasugerować, że debata, film, książka czy organizacja poważnie podejmuje temat zwierząt. Jednak bardzo często taka debata, film, książka czy organizacja wcale prawami zwierząt się nie zajmują: nie odwołują się w ogóle do najważniejszych twórców teorii praw zwierząt – do profesora Toma Regana czy profesora Gary’ego Francione’a, nie sprzeciwiają się (albo robią to bardzo niejednoznacznie) eksploatacji zwierząt i nie mówią o weganizmie jako podstawowym obowiązku moralnym wynikającym z poszanowania praw zwierząt. Nieżyjący już Tom Regan pisał, że prawa zwierząt to prawo zwierząt do szacunku. Gary Francione pisze i mówi, że prawa zwierząt to prawo do niebycia traktowanym jak czyjaś własność. Każde z tych podejść wyklucza eksploatację zwierząt. Nie da się bowiem szanować i eksploatować. Nie da się traktować podmiotowo i równocześnie eksploatować, nawet jeśli eksploatację zreformuje się w taki czy inny sposób. Nie da się też szanować zwierzęta, traktować je podmiotowo i równocześnie być konsumentem produktów pochodzących z eksploatacji. 

W świecie opartym na eksploatacji zwierząt weganizm musi być w centrum debaty o prawach zwierząt, a nie na jej obrzeżach. Tak się często nie dzieje, bo taka debata musiałaby być o nas – zwykłych obywatelach i obywatelkach, o naszych zaniechaniach, o naszej odpowiedzialności, o codziennych wyborach, o instytucjonalnej formie szowinizmu gatunkowego. Łatwiej prowadzi się rozmowy, które są o innych – psychopatach, okrutnikach, o myśliwych, o Azjatach jedzących psy. W debacie zabrakło przedstawienia prelegentek właśnie pod tym kątem. Nie zadano prostego pytania: czy są Panie wegankami? W takiej debacie i w takim świecie, w jakim obecnie żyjemy, to ważna informacja. W debacie na temat praw zwierząt mogą oczywiście brać udział ich zwolennicy i przeciwnicy, ale powinniśmy, jako odbiorcy, znać odpowiedź na to podstawowe, sytuujące w debacie pytanie. Osoby deklarujące poparcie dla praw zwierząt a niebędące wegankami na wejściu tracą na wiarygodności i trącą hipokryzją.

Proporcje debaty o prawach zwierząt moglibyśmy  obrócić dopiero w świecie, w którym prawa zwierząt miałyby ugruntowaną pozycję i większość ludzi byłaby weganami. Nie jesteśmy jednak w takim momencie i nie zbliżymy się do niego poświęcając nieproporcjonalnie małą ilość czasu na rozmowę o szowinizmie gatunkowym i eksploatacji zwierząt dla przemysłu spożywczego i weganizmie.