poniedziałek, 13 lipca 2015

A jakie jest wasze zdanie?


Od 1.01.2020 zapraszam na moją nową stronę Slowasawazne.pl

Sportowy serwis plotkarski donosi, że pewien piłkarz-celebryta zrobił sobie zdjęcie ze strzelbą, podpisał je "czas na polowanie" i zamieścił na Instagramie. Fani mieli podzielić się na dwie grupy. Jedni wsparli swojego bohatera, inni byli oburzeni i pytali czy zabijanie zwierząt jest dla celebryty rozrywką.

Według serwisu, zdjęcie spotkało się z ostrą krytyką i w rezultacie piłkarz miał zdjąć je z internetu. Nie wiemy, czy rzeczywiście poluje. A jeśli jeszcze tego nie robił, być może do tego się przymierza. Z innych doniesień prasowych wiemy jednak, że ktoś na pewno zabija za niego. W diecie sportowca pojawiają się przecież zwierzęta, pardon, mięso. Niektóre z nich też zabito strzelbą. Dokładniej - pistoletem bolcowym. Albo bardziej tradycyjnie - nożem.

Samodzielne zabijanie wzbudza jednak więcej emocji. Od razu przed oczami stają sceny …. no właśnie, sceny zabijania,  które jako żywo nie chcą się nam wyświetlać, kiedy na stół wjeżdża „standardzik” np. schabowy z ziemniakami i kapustą. Dlatego wśród przeciwników myślistwa, znajdziemy sporo konsumentów zwierząt udomowionych (broń boże nie mylić z domowymi, no chyba że królik). Samodzielne zabijanie z broni palnej jest też wyzwaniem dla mężczyzn tak silnych, że bez problemu naciskają spust i, coraz częściej, dla kobiet, którym emancypacja kojarzy się z dorównywaniem mężczyznom w bezwzględności. Zdolność do zastrzelenia jelenia, dzika czy zająca bywa też przepustką do świata elit. Dasz bór, dasz znajomości, dasz władzę.

Na końcu sportowo-plotkarski serwis pyta: "A jakie jest wasze zdanie?" Ja też zapytam: a jakie ma być?:

(a) niech chłopak strzela do czujących istot, musi sobie jakoś wydatkować nadmiar energii, a rośliny niestety nie uciekają?
(b) niech zabija strzelbą, poćwiczy celność, przyda mu się w sporcie?
(c) niech zabija słabszych; bez tego nie będzie męski?

Plotkarski portal wbrew pozorom nie opisuje rzeczywistości bezstronnie. Strzelanie czy niestrzelanie do zwierząt to dla niego dwie równorzędne opcje. Pardon, ta pierwsza jest lepsza, bo może zwiększyć oglądalność. A skoro tak, to punkt wyjścia jest taki: mamy gdzieś zwierzęta.

Żeby się przekonać o tej tendencyjności, wyobraźcie sobie taką hipotetyczną sytuację: Sportowy serwis plotkarski donosi, że pewien sportowiec-celebryta zrobił na wakacjach w Tajlandii zdjęcie nagich dzieci, w kadrze umieścił swoją dłoń z opakowaniem prezerwatyw, podpisał je "czas na polowanie" i zamieścił na Instagramie. Następnie usunął fotografię, bo zebrał sporo negatywnych komentarzy. A serwis was pyta „Jakie jest wasze zdanie?”

sobota, 11 lipca 2015

Koniec świata

Od 1.01.2020 zapraszam na moją nową stronę Slowasawazne.pl

Najnowszy koniec świata miał nastąpić 21 grudnia 2012 roku. Tak zapowiadał kalendarz Majów. Czy miał oznaczać koniec świata Majów, ludzi na Ziemi, całej Ziemi, a może Wszechświata? Niektórzy mówią jednak, że Majowie nie mieli nic takiego na myśli. A gdyby mieli, to co?

Dla Kościoła Katolickiego jedną z oznak nadchodzącej Apokalipsy było zapewne pojawienie się w sprzedaży w USA w 1960 roku tabletki antykoncepcyjnej. Gdybyż to była jedna tabletka, można by rewolucję zdusić w zarodku. Niemniej, było ich dużo więcej, a popyt rósł, również wśród katoliczek. W Polsce pojawiły się w 1966 roku. Tabletki, nie katoliczki. Te ostatnie - tysiąc lat wcześniej.

W 1968 roku encyklika Humanae Vitae przestrzegała przed antykoncepcją, która „otwiera szeroką i łatwą drogę zarówno niewierności małżeńskiej” (chyba chodzi o kobiety, mężczyznom brak pigułki nie przeszkadzał), „jak i ogólnemu upadkowi obyczajów” (ale zaraz, obyczaje mają przecież to do siebie, że się zmieniają). Papież wyraził też obawę, że mężczyźni „przyzwyczaiwszy się do stosowania praktyk antykoncepcyjnych, zatracą szacunek dla kobiet i lekceważąc ich psychofizyczną równowagę, sprowadzą je do roli narzędzia, służącego zaspokajaniu swojej egoistycznej żądzy, a w konsekwencji przestaną je uważać za godne szacunku i miłości towarzyszki życia”. Czy to nie Kościół właśnie sprowadza kobiety do roli narzędzia, kiedy oczekuje, że będą cały czas gotowe na ciążę, a jak już w nią zajdą, to mają poświęcić zdrowie i życie nawet dla płodu, który jeszcze niczego nie czuje? Czy kobieta postawiona przed takimi wymaganiami może cokolwiek planować, rozpatrywać się jako jednostka, a nie podporządkowane mężowi i dzieciom urządzenie domowo-kuchenne?. Nie mówiąc już o tym, że zdanie o żądzy sugeruje, że tylko mężczyźni mają seksualne pragnienia. Dla kobiety katoliczki koniec świata następuje chyba wówczas, gdy poważnie weźmie całą naukę stworzoną przez mizoginistycznych mężczyzn rządzących jej Kościołem.

Kolejnym końcem świata jest zgoda na małżeństwa homoseksualne w USA. Co to będzie? Czy małżeństwom heteroseksualnym zagrozi rozpad? Czy dotąd prawidłowo funkcjonujące głowy rodzin, mężowie żonom i ojcowie dzieciom odkryją uroki gejowskich pubów i zwiększą ich przychody o miliony procent w poszukiwaniu homopołówki? Czy dzieci rodzin heteroseksualnych ustawią się w kolejce do homonowożeńców z wnioskiem o adopcję? Czy opiekuńcze matki i oddane heterożony pobiegną pląsać po łąkach z innymi kobietami, a następnie zalegną z nimi w krzakach na krzykliwych kopulacjach? To po to było to całe in vitro i banki dzieci nienarodzonych, żeby przygotować się na plagę małżeństw, które po bożemu dzieci mieć nie mogą?

Mały Alvy Singer w filmie Woody’ego Allena „Annie Hall” ma depresję. Matka prowadzi go do doktora twierdząc, że to wszystko przez złe lektury. Alvy mówi, że Wszechświat się rozszerza i pewnego dnia się rozpadnie. Skoro Wszechświat jest wszystkim, to – konstatuje Alvy – będzie to koniec wszystkiego. Matka w nerwach dodaje, że Alvy przestał robić zadania domowe i tłumaczy synowi, że Wszechświat nie ma z nimi nic wspólnego. Żyją w Brooklynie, który się nie rozszerza. Doktor kiwa głową i mówi, że Brooklyn nie będzie się rozszerzał przez miliony lat. Podobnie konstatują chyba przeciwnicy środków antykoncepcyjnych, czy małżeństw homoseksualnych: stawmy opór zmianom,  przynajmniej na dłuższy czas powstrzymamy koniec świata (jaki znamy).

Koniec świata (jaki znamy) nastąpiłby również wtedy, gdyby rządy wyciągnęły praktyczne wnioski z poważnych raportów o dewastacji środowiska jaką uskuteczniamy samym rolnictwem. W 2006 roku Organizacja Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) wydała raport „Livestock’s Long Shadow”, w którym przyznała, że produkcja zwierzęca (mięso, mleko, jaja, skóry, futra, itp.) jest odpowiedzialna za emisję większej ilości gazów cieplarnianych niż cały transport lądowy, morski i powietrzny. W 2010 roku, Program Środowiskowy Narodów Zjednoczonych (UNEP) wydał raport pt. „Assessing the Environmental Aspects of Consumption and Production”. Na stronie 82 dokumentu czytamy "Oczekuje się, że wpływ rolnictwa (na środowisko) znacząco wzrośnie w związku ze wzrostem populacji i rosnącą konsumpcją produktów odzwierzęcych. Odmiennie niż w przypadku paliw kopalnych, trudno szukać alternatyw: ludzie muszą jeść. Znaczące zmniejszenie wpływu rolnictwa byłoby możliwe tylko pod warunkiem znaczącej, globalnej zmiany diety, odejścia od produktów odzwierzęcych."

Argument ekologiczny przeciwko produkcji mięsa, mleka, jajek, a więc także i skór jest bardzo silny. Dlaczego Unia Europejska wciąż przeznacza środki na działalność, która niszczy środowisko i może być z łatwością zastąpiona inną, już istniejącą działalnością – uprawą roślin do konsumpcji dla ludzi? Pewnie byłby to koniec świata, który przynosi zyski pewnej grupie ludzi, świata, który zadowala krótkowzrocznych polityków i polityczki. Co jeszcze bardziej frapujące, trudno zrozumieć dlaczego wiele organizacji ekologicznych nie ma w swojej agendzie kampanii promującej dietę roślinną. Zauważył to ze zdumieniem autor filmu „Cowspiracy”.

Koniec świata jaki znałam nastąpił dla mnie już parę razy. Ważny koniec przyszedł 11 lat temu. Doszło do mnie, że nie ma dobrego uzasadnienia dla rzeźni, jaką urządzamy zwierzętom – dosłownie i w przenośni. Kasa? Przyzwyczajenia? Przyjemność? Przepraszam bardzo. Świat, który padł składał się z murów jakimi kultura oddzieliła mnie od zwierząt. Przypominał rodzaj wymyślnego labiryntu, wewnątrz którego byłam ja i inni ludzie. Chodziły tam też psy i zaglądały koty. Na zewnątrz stały świnie, krowy czy kury. Do środka wjeżdżały tylko jako kotlet schabowy, mleko w kartonie czy jajka w zgrabnym opakowaniu z nadrukowaną trawą. Coś musiało jednak docierać do wnętrza labiryntu. W końcu zburzyłam mury. Koniec świata jaki znałam ustąpił nowemu. Wzięłam głęboki oddech i rozejrzałam się po moim nowym świecie.