niedziela, 17 listopada 2019

Czy wszystkie feministki powinny być wegankami?

Od 1.01.2020 zapraszam na moją nową stronę Slowasawazne.pl

Posłanka do Parlamentu Europejskiego, feministka i weganka Sylwia Spurek napisała ostatnio na Twitterze: 


Będąc polityczką, Sylwia Spurek otwarcie mówi o swoim weganizmie. Nie określa go mianem prywatnego wyboru czy kulinarnej preferencji, ale jasno stwierdza, że weganizm to postulat etyczny, ekologiczny i społeczny. Bardzo ją za to cenię. Podkreślam to, bo nie chciałabym ani przez chwilę stać się paliwem do krytyki, jaka spada na Sylwię Spurek właśnie za to, że „śmie” określać weganizm jako część społecznej odpowiedzialności we współczesnym świecie.

Jednak postulat weganizmu nie zawsze jest formułowany w udany sposób, czego przykładem jest – moim zdaniem - powyższy tweet. Sylwia Spurek łącząc weganizm z feminizmem, wyraziła się tak kategorycznie, jakby opisywała fakt dokonany (a tak nie jest) lub wydawała rozkaz (w rzeczywistości można raczej wystosować apel). Wyszło trochę tak, jakby Spurek zdyskwalifikowała większość kobiet, które identyfikują się jako feministki, mówiąc im, że nie są prawdziwymi feministkami, jeśli nie są równocześnie wegankami. 

Choć rozumiem szerszą perspektywę, w której dostrzega się, że przemoc i dyskryminacja to działania wymierzone zarówno w ludzi jak i w zwierzęta, i gdzie sprawiedliwość społeczna powinna dotyczyć  zatem tak ludzi jak i zwierząt, to myślę, że podszyte rewolucyjnym zapałem hasło z tweeta Spurek jest albo niefortunnym skrótem myślowym, albo po prostu falstartem. 

Sądzę, że warto stale poddawać refleksji sposób, w jaki mówimy o weganizmie, by zachowując otwartość, konsekwencję i bezkompromisowość, unikać niepotrzebnej brawury i brać pod uwagę istniejący kontekst społeczny, w którym – na dzień dzisiejszy – obrona praw człowieka (w tym feminizm) napotyka wiele trudności, a prawa zwierząt to projekt w powijakach, nawet w środowisku prozwierzęcym.



Żyjemy w społeczeństwie (i świecie), które prawa człowieka wciąż uznaje wybiórczo lub tylko teoretycznie. Organizacje działające w zakresie praw człowieka i przeciw dyskryminacji ze względu na płeć, rasę czy orientację seksualną (a więc cechy, których ludzie sobie nie wybierają) mają pełne ręce roboty zarówno w zakresie obrony praw zapisanych w konwencjach i przepisach jak i w walce o uchwalanie przepisów, których brakuje, by prawa człowieka mogły być realizowane. Mamy więc problemy wewnątrzgatunkowe - rozgrywające się między ludźmi. Aktywiści i aktywistki zaangażowane w obronę praw człowieka (w tym praw kobiet) są obciążeni zarówno obcowaniem z cudzym cierpieniem jak i agresją kierowaną pod ich adresem ze strony ludzi, którym prawa kobiet czy mniejszości są „nie po drodze”. Często nie starcza już sił i czasu, by wyjść poza konwencjonalny stosunek do zwierząt, przejęty w wychowaniu, który ogranicza się do zauważania i czasem sympatii wobec zwierząt domowych. Do tego wszystkiego, społeczny „porządek” w codziennych sytuacjach jako domyślne podsuwa wybory niewegańskie, najczęściej w zakresie jedzenia, siłą rzeczy rzadziej w kwestii odzieży. 

Prawa zwierząt, a więc weganizm to kwestia stosunkowo świeża, zdecydowanie świeższa niż prawa człowieka, bo to właśnie na prawach człowieka filozofowie bazują filozofię praw zwierząt. W Europie, pierwsze stowarzyszenie wegańskie powstało w 1944 roku, pierwsza głośna książka krytykująca szowinizm gatunkowy, choć niemająca nic wspólnego z prawami zwierząt, została wydana w latach 70. („Wyzwolenie zwierząt” Petera Singera) zaś pierwsza teoria praw zwierząt (Toma Regana) została opracowana w latach 80. XX wieku i wcale nie stała się popularna. Dobrze brzmiące hasło „prawa zwierząt” zostało podchwycone i jest chętnie używane, ale nie po to, by promować weganizm (czyli koniec eksploatacji zwierząt), lecz by zmieniać przepisy dobrostanowe na fermach i w laboratoriach lub by walczyć o prawa zwierząt domowych.

Tak, olbrzymia część ruchu prozwierzęcego to ruch tylko na rzecz praw zwierząt domowych. Chodzi o przeciwdziałanie bezdomności, lepszą organizację schronisk i adopcji, karanie sprawców zaniedbań i okrucieństwa. Czasem o eliminację niektórych praktyk hodowlanych, takich jak obcinanie uszu czy ogonów psom. Jeśli mówi się o zwierzętach innych niż domowe to głównie o reformie przepisów dotyczących ich eksploatacji i zabijania. Dlaczego? Bo większość ludzi zajmujących się zwierzętami domowymi, korzysta z eksploatacji i zabijania tych innych zwierząt – jedzą mięso, nabiał i jaja, noszą skórzaną i wełnianą odzież (futra rzadziej, choć też pewnie się zdarza). Jest to oczywiście wynik wychowania, a nie sadystycznych skłonności. Problem polega jednak na tym, że najwyraźniej nie poddają tego etycznej refleksji, choć regularnie mówią o „prawach zwierząt”. 

Według niektórych organizacji prozwierzęcych weganizm to jedna z opcji na liście „co możesz zrobić”. Można wybrać ją, albo coś innego. Z kolei weganizm jako etyczne minimum w stosunku do zwierząt, taka deklaracja nieagresji, zasada „po pierwsze nie krzywdź”, jest postulowany przez nieliczne organizacje. Co więcej, nie dostrzegam ze strony wegańskich aktywistów, sensownej presji (i nie chodzi mi o ordynarne zachowanie) na prominentne postaci tego ruchu, które z jednej strony mówią dużo o empatii i prawach zwierząt (przez mikrofon na demonstracjach), a z drugiej nie dość, że nie są weganami, to jeszcze kpią z weganizmu. Innymi słowy, sam ruch prozwierzęcy, który z założenia przekracza barierę gatunkową, robi to bardzo wybiórczo lub niepewnie. 

Niestety, nie ma żadnej gwarancji, że ludzie, którzy w swoich wysiłkach przekroczyli barierę gatunkową i zajęli się a to zwierzętami domowymi, a to wszystkimi zwierzętami (weganie), mają uporządkowaną kwestię praw człowieka. Nie policzę ile razy zetknęłam się z użyciem seksizmu czy rasizmu w działaniach prozwierzęcych (albo na zasadzie „cel uświęca środki” albo po prostu dlatego, że ludzie ci są seksistami, rasistami czy homofobami i cel obrony zwierząt świetnie się nadaje do publicznego, a zarazem "zamaskowanego" wyrażania swoich uprzedzeń). 

Mamy więc spory bałagan i dużo rzeczy do uporządkowania. Na moje oko, bardziej logiczna kolejność działań byłaby zatem taka: ruch prozwierzęcy rozwiązuje problemy w swoich szeregach związane z brakiem respektowania praw człowieka i praw niektórych zwierząt. Tym samym poszerza się grupa ludzi szanujących prawa człowieka i prawa zwierząt. I ta większa, bardziej spójna, grupa postuluje szersze spojrzenie zarówno na opresję, która przekracza granice gatunkowe i sprawiedliwość społeczną, która powinna te gatunkowe granice przekraczać. 

W ruchu prozwierzęcym wielotorowe podejście jest reprezentowane (wciąż wąsko) przez tzw. prointersekcjonalne podejście do weganizmu (o czym w innym wpisie). Wśród feministek, to podejście też istnieje, choć oczywiście nie jest powszechne. Współczesnym przykładem jest amerykańska feministka i weganka Carol J. Adams i jej koncepcja przenikania się seksizmu i szowinizmu gatunkowego (The Sexual Politics of Meat).

Nie ma więc niczego dziwnego w łączeniu tematu feminizmu i weganizmu. Zasadna jest nadzieja, że ludzie dostrzegający dyskryminację i opresję wobec grupy ludzi, zechcą zwrócić uwagę na dyskryminację i opresję wobec innej grupy, nawet jeśli tą grupą nie są ludzie. Potrzeba jednak szerszej, zapraszającej perspektywy, której siłą rzeczy brakuje kategorycznym hasłom. Lepiej uważać, by zamiast zachęty nie powodowały zniechęcenia.

Czytaj dalej:
  • Wpis na blogu na podobny temat + więcej o Carol J. Adams (LINK)
  • Tweet (LINK)