sobota, 12 października 2019

O szkodliwym micie mięsożerstwa

Od 1.01.2020 zapraszam na moją nową stronę Slowasawazne.pl

Wkurza mnie mit mięsożernego społeczeństwa i mięsożernej ludzkości. Opartej na mięsie prehistorii, historii i współczesności. I nie, nie zamierzam tego mitu zwalczać przeciwstawnym mitem o roślinożerności. Interesuje mnie za to szkodliwość mitu mięsożerności i korzyści płynące z innych cech naszego gatunku: zdolności do refleksji etycznej, empatii i elastyczności.

Pewne jest to, że jako gatunek jesteśmy wszystkożerni, a więc elastyczni, co mogło się przyczynić do naszej zdolności adaptacyjnej do różnych warunków życia, w których musieliśmy sobie radzić z dostępnością różnego rodzaju pokarmu – raz mięsnego, raz roślinnego, innym razem mieszanego. Ta elastyczność może przydać się i dziś, w obliczu współczesnych wyzwań.

Jeśli chodzi o wpływ odżywiania na zdrowie, konsensus naukowy jest dziś taki, że dieta powinna być oparta na warzywach, owocach i zbożach. Oparta, czyli większość, niekoniecznie 100 procent, diety powinny stanowić rośliny. Innymi słowy konsensus dietetyczny akcentuje rośliny i nie wyklucza produktów pochodzenia zwierzęcego, ale zachęca do ograniczenia tych ostatnich.

Odnośnie diety stuprocentowo roślinnej, to również mamy konsensus dietetyczny, który mówi, że taka dieta prawidłowo ułożona jest odpowiednia na każdym etapie życia. Zatem mogą ją stosować kobiety w ciąży, kobiety karmiące piersią, dzieci od momentu wprowadzania pokarmów innych niż mleko matki lub karmione roślinnym zastępnikiem mleka matki, nastolatki, dorośli i osoby starsze. Czy oznacza to, że dieta roślinna jest najlepsza z możliwych? Nie, oznacza to tyle, że dieta roślinna jest ok. Dlaczego podkreśla się, że dieta ma być odpowiednio ułożona? Każda dieta powinna być oczywiście odpowiednio ułożona, ale z dietami 100% roślinnymi mamy niewiele doświadczenia, więc prawdopodobnie dlatego podkreśla się ich układanie, i słusznie, bo na przykład brak wiedzy o suplementacji B12 czy o sposobie na odpowiednią podaż białka mogą odbić się na zdrowiu.

W dzisiejszych czasach, diety nie rozpatruje się już tylko w kontekście zdrowia indywidualnych osób, ale także w kontekście wpływu, jaki na środowisko ma produkcja, która daną dietę zapewnia dla całych populacji. I tutaj też mamy raporty, takie jak „Livestock’s Long Shadow” (FAO 2006) czy Assessing the Environmental Impacts of Consumption and Production: Priority Products and Materials (UNEP 2010), które wskazują, że produkcja zwierzęca (konglomerat produkcji paszy dla zwierząt + produkcji mleka, mięsa i jaj z/od zwierząt) jest bardzo obciążający dla środowiska zarówno pod względem wykorzystania zasobów (ziemia, woda, paliwa kopalne) jak i zanieczyszczenia środowiska a także wpływu na ocieplenie klimatu. 

Kiedy myślimy o oszczędzaniu wody, najczęściej zamykamy wodę w kranie myjąc zęby, bo wodę tę widzimy. Nie widzimy za to ile wody wykorzystać trzeba do produkcji mięsa, mleka czy jaj, a jest jej całkiem sporo. Kiedy myślimy o gazach cieplarnianych, dwutlenek węgla przychodzi na myśl jako pierwszy. Trzeba pamiętać także o metanie, który jest związany z hodowlą bydła. Dieta uwzględniająca produkty odzwierzęce, szczególnie taka, w której tych produktów jest sporo (jak w diecie krajów uprzemysłowionych) będzie zatem dietą niekorzystną dla środowiska, a więc pośrednio dla nas samych. Dieta oparta na roślinach będzie dla środowiska, a więc i dla nas, zdecydowanie lepsza.

W dzisiejszych czasach mówi się też coraz więcej o cierpieniu zwierząt – tych wykorzystywanych i zabijanych dla diety: na mięso i w związku z produkcją mleka i jaj. Dyskusja dotyczy najczęściej regulacji przepisów, które wskazują jak zwierzęta te mają być wykorzystywane i zabijane. W zasadzie nigdy nie mówi się, że wdrożenie dobrych, a nawet znośnych, warunków hodowli, transportu i zabijania jest praktycznie niewykonalne. Masowość produkcji, niski status zwierząt (jako surowca i maszyn do produkcji surowca), a także odosobnienie zwierząt, które żyją i umierają sam na sam z hodowcą, kierowcą ciężarówki i rzeźnikiem skutecznie uniemożliwia realizację tego „dobrostanu”. 

Jeszcze mniej chętnie łączy się dwa tematy: wykorzystywanie/zabijanie zwierząt i fakt, że dieta roślinna jest odpowiednia dla ludzi. Nie łączy się tych tematów, bo wniosek byłby prosty: trzeba by zakwestionować cierpienie i zabijanie zwierząt nie w ramach określonej produkcji mięsa, mleka i jaj, ale w ramach takiej produkcji w ogóle. Konsumenci mięsa, mleka i jaj zazwyczaj nie są konfrontowani z taką refleksją i mogą przeżyć większość życia nie zastanawiając się nad tym w ogóle. Tak jest skonstruowane życie w społeczeństwie, które zabijanie (pewnych) zwierząt uznało za normę. Ci, którzy w końcu zastanowią się nad losem tych zwierząt często żyją dalej bez zmiany, żywiąc się (od czasu do czasu) jakąś formą racjonalizacji swojej postawy. Wciąż niewielki odsetek takich osób (z mniejszym lub większym entuzjazmem) wybiera weganizm.

I tu wkracza mit mięsożerności, propagowany na wiele sposobów, zarówno w sposób bezpośredni, często agresywny, szczególnie w reklamie, jak i pośredni, poprzez ustawienie mięsa i innych produktów odzwierzęcych jako opcji domyślnej i podstawowej, której nie trzeba wybierać, bo ona po prostu jest dostępna w pierwszej kolejności. Mit szkodliwy, bo utwierdzający nas w przekonaniu, że mięso było i jest podstawą kuchni i prowadzący do przekonania, że tak trzeba i do roszczeniowej postawy, że tak ma pozostać. Mit, dzięki któremu nie przyglądamy się jak sprawa się ma na świecie dziś i jak krótką tradycją jest codzienne  jedzenie mięsa i wędlin. Mit, który przeszkadza nam w dostrzeżeniu faktu, że to elastyczność jest naszą podstawową cechą, i że dziś możemy ją wykorzystać dla siebie, środowiska i przeciwko dręczeniu zwierząt.  

W Polsce mit mięsożerności można chyba łączyć z naszą narodową skłonnością do pochodzenia od szlachty. Wszyscy zdają się pochodzić od tej właśnie grupy społecznej, choć źródła historyczne wskazują, że na przykład w XVI wieku szlachta i magnateria stanowiły zaledwie 4,5 procent ludności na terenach obecnie zajmowanych przez Polskę. Czy oni rozmnażali się tak intensywnie, że dziś wszyscy jesteśmy ich potomkami? A co stało się z potomkami chłopów? Ciekawe, prawda? 

To właśnie szlachta, uwieczniona w ulubionych lekturach, takich jak „Trylogia” Henryka Sienkiewicza czy „Pan Tadeusz” Adama Mickiewicza, urządzała biesiady, na których podawano olbrzymie ilości mięsa. Faktycznie ta grupa społeczna chyba nie charakteryzowała się umiarkowaniem przy stole, jednak w porównaniu z nią inne stany społeczeństwa kalorii i mięsa jadły znacznie mniej, i co ciekawe, pracowały przy tym fizycznie. W książce „Społeczeństwo bez mięsa” polski socjolog Jarosław Urbański przedstawia szereg statystyk dotyczących produkcji i konsumpcji mięsa, potwierdzając miłośnictwo mięsa warstw bogatych i rozwiewając mit propagowany przez restauracje typu „Chłopskie jadło” o podobnym zamiłowaniu do jedzenia mięsa u chłopów.

Spójrzmy na statystykę: 


Jak już wspomniałam, nasze wyobrażenia na temat "jak to Polacy dawniej żyli" czerpiemy często z takich lektur jak "Trylogia" Henryka Sienkiewicza (akcja - XVII w) czy "Pan Tadeusz" Adama Mickiewicza (akcja - początek XIX w). Sportretowaną szlachtę i jej obyczaje, w tym obyczaje żywieniowe, utożsamiamy więc z tym jak żyli i jedli wszyscy Polacy, zapominając jak niewielki odsetek ludzi żyjących na tych ziemiach stanowiła szlachta, nie mówiąc już o najwyższej warstwie szlachty - magnaterii. Powyższa tabela pokazuje, że pod koniec XVI wieku szlachta stanowiła zaledwie 4,1% mieszkańców Wielkopolski i 5,3% mieszkańców Małopolski. I to ta garstka jadła porównywalną ilość mięsa do współczesnego Polaka. 

Menu "Chłopskiego jadła" stawia na mięso i odwołuje się do rzekomej chłopskiej tradycji, choć dane historyczne malują inny obraz. W XVI wieku chłopi stanowili ponad 80% ludności w Wielkopolsce i Małopolsce (- dwóch prowincjach, na które podzielona była Korona Królestwa Polskiego). Jedli 21 kg mięsa rocznie. Biorąc za jednostkę miary kotlet schabowy (230 g) z "tradycyjnego", obfitującego w mięso jadłospisu restauracji Chłopskie Jadło, ówczesny chłop mógł zjeść niecałe dwa kotlety (1,75) w tygodniu (21kg rocznie). Jeśli weźmiemy za za dobrą monetę wyliczenia Urbańskiego, ta częstotliwość byłaby jeszcze mniejsza: chłop bogatszy (10 kg rocznie) - 1 kotlet na 8 dni, chłop biedniejszy (2 kg rocznie) - 1 kotlet na 42 dni. Jak widać, nawet w złotym wieku, za jaki uważany był dla Polski wiek XVI chłopi jedli znacznie mniej mięsa niż zdaje się sugerować menu naszej restauracji. Gdyby "Chłopskie Jadło" odwoływało się do rzeczywistości, a nie mitu, inaczej ułożyłoby swój jadłospis: proporcja najwyżej 2 dań mięsnych na 5 dań jarskich byłaby znacznie odpowiedniejsza. 

Kolejna tabela pokazuje spożycie mięsa w Polsce w XIX i na początku XX wieku, a więc czasy akcji „Pana Tadeusza” oraz później.


Jak widać, do lat 50. XX wieku, średnie spożycie było stosunkowo niskie – zarówno w porównaniu do tego, co potrafiła zjeść szlachta w XVI wieku, bohaterowie Trylogii czy Pana Tadeusza, czy współczesny Polak. Konsumpcja mięsa w krajach zachodnich mocno wzrosła dopiero wiele lat po drugiej wojnie światowej. Jak widać, za współczesnym przyzwyczajeniem do codziennego jedzenia mięsa (1 kotlet z „Chłopskiego jadła” dziennie daje około 83 kg mięsa rocznie) nie stoi żadna długa tradycja, chyba że wszyscy pochodzimy od polskiej szlachty, co z oczywistych względów nie jest możliwe. 

Czy brak tradycji działania X jest argumentem, żeby działania X nie podejmować dzisiaj? Oczywiście, że nie. Mój argument jest inny: Po pierwsze, nie twórzmy tradycji tam, gdzie jej po prostu nie ma (w rzeczywistości chłopi jedli mięso niezbyt często lub rzadko). Po drugie, nie udawajmy, że Polacy są spadkobiercami tradycji szlacheckiej (w rzeczywistości znakomita większość nas pochodzi od chłopów).  
  
Spójrzmy na jeszcze jedno ciekawe porównanie:

Podział z roku 1927 i 1932 na rodziny robotnicze i pracowników umysłowych znowu pokazuje, że ilość spożywanego mięsa zwiększa się wraz z sumą rocznych wydatków budżetu domowego, a więc im rodzina bogatsza, tym jej członkowie jedli więcej mięsa. Najwyraźniej, zarobki robotników były niższe niż pracowników umysłowych, więc z reguły ludzie pracujący fizycznie jedli mniej mięsa.W porównaniu do pracowników umysłowych robotnicy wypadali więc pod tym względem podobnie jak pracujący fizycznie chłopi do szlachty. Dla przypomnienia, żeby nie zwiodły nas ilości mięsa spożywane przez najbardziej zamożnych (tabela nr 6), spójrzmy jeszcze raz na tabelę nr 4: średnie roczne spożycie mięsa na osobę w Polsce w 1930 roku określono na poziomie 33,7 kg.

Przy okazji, przytoczę także dane z FAO dotyczące spożycia mięsa na świecie w 2015 roku.
  • Średnia rocznego spożycia mięsa na osobę na świecie w 2015 r.: 41,3 kg rocznego 
  • Najwyższe spożycie występuje, co niezaskakujące, w krajach uprzemysłowionych: 95,7 kg. Za nimi plasuje się w Ameryka Łacińska i Karaiby 65,3 kg, następnie państwa Europy Środkowej i Wschodniej (tzw. kraje transformacji gospodarczej) – 53,8 kg i Azja wschodnia (Chiny, Hong-Kong, Japonia, Korea Płn, Korea Płd, Tajwan, Mongolia) – 50 kg.
  • W krajach rozwijających się średnia roczna spożycia mięsa na osobę wynosi 31,6 kg. Mieszkaniec Afryki subsaharyjskiej zjada rocznie 10,9 kg mięsa, a mieszkaniec Azji południowej (Indie, Bangladesz, Pakistan) – 7,6 kg. 

Czy te statystyki dowodzą, że ludzie powinni jeść mięso lub, że nie powinni tego robić? Nie. Statystyki, czyli to jak wygląda sytuacja, nie przesądzają kwestii etycznych. Moim celem nie jest tutaj wiązanie statystyki z etyką. Bardziej zależało mi na pokazaniu dużego zróżnicowania w zakresie spożywania mięsa i korelacji między poziomem zamożności a spożyciem mięsa. To prawdopodobnie najbardziej widoczny trend, również w przeszłości. Nie jest to więc żadna wielowiekowa tradycja ludzkości, na kontynuowanie której jesteśmy skazani, by kultywować pamięć przodków. Nie jest to też niezbędny składnik diety (podobnie jak nabiał i jaja), bez którego niechybnie byśmy pochorowali się i umarli. 

Narracje "mięsocentryczne", choć silne, mijają się z prawdą, a co gorsza, wspierają trend, który nie tylko szkodzi eksploatowanym zwierzętom, ale i środowisku i zwierzętom dzikim. Szkodzi też nam samym. Jak? Po pierwsze skupienie się na produktach odzwierzęcych (co dziś na obiad? Kurczak) utrudnia nam skupienie się na warzywach i owocach, które powinny stanowić większość naszej diety. Po drugie, skupienie się na produktach odzwierzęcych utrudnia nam zachowanie zgodne z deklarowanymi wartościami: mówimy przecież, że nie chcemy krzywdy zwierząt, a jedząc mięso, nabiał i jaja im szkodzimy. Po trzecie, skupienie na produktach odzwierzęcych utrudnia nam zauważenie (tak, uwaga jest selektywna i zależy od naszych upodobań) jak bardzo produkcja zwierzęca zanieczyszcza środowisko, drenuje zasoby (ziemia, woda) i przyczynia się do zmian klimatycznych. 

Czas więc zwrócić uwagę na dziedzictwo naszego gatunku, które w przeciwieństwie do mięsa towarzyszy nam nieodmiennie, niezależnie od grubości portfela: to elastyczność, zdolność do adaptacji do różnych warunków i diet oraz empatia, nie tylko wobec własnego gatunku. Korzystajmy.


Czytaj dalej:
  • Jarosław Urbański „Społeczeństwo bez mięsa” (link)
  • Książkę "Społeczeństwo bez mięsa" można wypożyczyć w Bibliotece Praw Zwierząt w Warszawie (link)
  • FAO (2006) Livestock’s Long Shadow (link)  
  • UNEP (2010) Assessing the Environmental Impacts of Consumption and Production: Priority Products and Materials, A Report of the Working Group on the Environmental Impacts of Products and Materials to the International Panel for Sustainable Resource Management. Hertwich, E., van der Voet, E., Suh, S., Tukker, A., Huijbregts M., Kazmierczyk, P., Lenzen, M., McNeely, J., Moriguchi, Y. (link)
  • Dieta roślinna odpowiednia na każdym etapie życia - Stanowisko największej amerykańskiej organizacji skupiającej dietetyków Academy of Nutrition and Dietetics (link)
  • Zestawienie danych światowych dotycząch konsumpcji mięsa z raportu World agriculture: towards 2015/2030. An FAO perspective) (link do podrozdziału), (link do raportu)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz