poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Mój widelec, moja odpowiedzialność

Od 1.01.2020 zapraszam na moją nową stronę Slowasawazne.pl

“Jesteś weganką i  szanuję Twój wybór” powiedział Stanisław i wszedł do McDonalda. Dla Stanisława nie ma w tym żadnej sprzeczności. Stanisław uważa, że ja mam prawo do swojego wyboru, a on do swojego. Jako że w świecie istnieje cała paleta wyborów, to dla każdego znajdzie się coś dobrego. On uznając to jest tolerancyjny, a jeśli ja mam jakieś zastrzeżenia do jego wyboru to znaczy, że jestem nietolerancyjna.

Na wegańskiej grupie wsparcia na Facebooku często padają pytania od dziewczyn, gdzie mogą pójść ze swoim “mięsożercą”, żeby obydwoje byli zadowoleni z jedzenia. Żeby ona mogła zjeść burgera z soi, a on burgera z krowy. Dziewczyny mówią o tym tak, jakby to były równoważne wybory. Używanie słowa “mięsożerca” zdaje się dodatkowo sugerować, że ktoś określany tym mianem jest wręcz na ten wybór skazany przez swoją “mięsożerną” naturę. Zdarza się, że dziewczyny chwalą się, że ich “mięsożerca” jest taki tolerancyjny i miły, że nie tylko nie ma nic przeciwko ich diecie, ale także sam potrafi im coś wegańskiego kupić albo nawet ugotować. Czy to ma oznaczać, że tym bardziej winne są akceptację w drugą stronę?

Ostatnio odwiedziłam stronę drugiej edycji konferencji “Praktyki wobec zwierząt w XXI”, która na Facebooku ma wydarzenie opatrzone wzruszającym zdjęciem dłoni ludzkiej obejmującej w geście opiekuńczym psią łapę położoną tam zapewne w geście zaufania. Na zaufanie ludzkich organizatorów konferencji nie mogą już jednak liczyć ryby, gdyż jednym ze sponsorów jest firma, której flagowymi produktami są śledzie. Wyraziłam zdziwienie takim obrotem spraw, choć podskórnie wiedziałam, że dziwić się nie powinnam. Zapewne poniosły mnie emocje, które wzbudziło urocze zdjęcie, a także zmylił mnie fakt, że jednym ze współorganizatorów jest o dziwo Fundacja Viva, która przecież nie promuje produktów pochodzących z eksploatacji zwierząt. Ostudzić moje oczekiwania powinien był od razu podtytuł konferencji, skoro dotyczy dobrostanu. Dobrostan to, wbrew swojej nazwie, brzydkie słowo na D, które pojawia się, gdy rozmowa dotyczy regulacji eksploatacji zwierząt. Z Profilu konferencji dostałam odpowiedź podobną do Stefana – dla każdego coś dobrego, a w bonusie inna użytkowniczka dowiedziała się, że rybi potentat “prowadzi odpowiedzialne rybołówstwo”.

To jak to jest z tym wyborem? Czy można postawić znak równości między wyborem burgera z soi a wyborem burgera z krowy? Czy te wybory są analogiczne do wyboru między zielonymi a czerwonymi skarpetkami? Czy to jest po prostu kwestia gustu, albo prywatna sprawa, którą niegrzecznie jest roztrząsać? Czy to jest tylko dieta? Czy to jest tylko kwestia wyboru konsumenckiego? A może, jak sugerują do pewnego stopnia organizatorzy konferencji, to tylko kwestia zapewnienia odpowiedniego dobrostanu krowie, z której burgera będziemy jedli?

 Stanisław mówiąc, że szanuje mój wybór, w rzeczywistości nadaje komunikat: nie wtrącam się i ty się nie wtrącaj. Za wtrącanie uznaje już poruszenie tego tematu, podważenie słuszności wyboru. Przecież nie idę za nim do restauracji i nie blokuję mu miejsca w kolejce, żeby nie mógł dokonać zakupu. Nie idę do niego do domu i nie wyrzucam mu zawartości lodówki. Po prostu poruszam TEN TEMAT, który według Stanisława poruszony być nie powinien, bo … no właśnie dlaczego? Pewnie dlatego, że to narusza jego wolność, samostanowienie.

Ale jak to jest z tą wolnością? Jeśli miałabym powiedzieć który wybór bardziej świadczy o czyjejś wolności i samostanowieniu to wybrałabym weganizm, dlatego że to właśnie on wyrasta z indywidualnego wyboru, często poprzedzonego refleksją, podczas gdy nieweganizm jest standardem, w jakim się wychowujemy i dorastamy, który nam narzucono, i do którego się przyzwyczailiśmy.  Po drugie, wszyscy dobrze wiemy, że pojęcie wolności w życiu społecznym zakłada pewne ograniczenia. Wolność powinna kończyć się tam, gdzie zaczyna się czyjaś krzywda. Oczywiście o tę granicę zawsze były i będą spory. Poza tym, w społeczeństwach opartych na eksploatacji zwierząt, a w takim żyjemy, rzadko pod pojęciem “czyjejś krzywdy” będziemy widzieć krzywdę eksploatowanych zwierząt. Niemniej co znika z oczu, nie znika w ogóle. Wolność, która opiera się na systematycznym krzywdzeniu i zabijaniu zwierząt, jest oczywiście legalna ale etycznie problematyczna.

Skoro krzywda i przemoc wobec zwierząt jest podstawą funkcjonowania sektora, który sprzedaje burgery z krowy, buty ze świni, a także mleko z krowy, jaja zabrane kurom (wegetarianizm też zgadza się na eksploatację zwierząt), to trudno wybór tych produktów porównywać do wyboru żywności pochodzenia roślinnego czy odzieży z materiałów roślinnych lub syntetycznych. Podobnie, od razu wyczujemy różnicę między wyborem zdrady swojego partnera a wyborem polegającym na zaproponowaniu mu/jej nowej scenerii na randkę. Wybrałam tę analogię z dwóch względów – po pierwsze w obydwu parach porównań chcemy spełnić jakąś potrzebę i możemy to robić albo krzywdząc, albo powstrzymując się od krzywdy i zaprzęgając do pracy swoją wyobraźnię. Po drugie, w obydwu parach porównań widać, że istnieją rzeczy jak najbardziej legalne, lecz równocześnie bardzo krzywdzące.

A może wystarczy żądać, by sektor zadbał o dobrostan eksploatowanych zwierząt i wszystko będzie w porządku? Po pierwsze, skala produkcji zwierzęcej jest tak ogromna, że dopilnowanie, by określone w ustawie i rozporządzeniach przepisy były przestrzegane jest w praktyce niemożliwe. Wymagałoby to ogromnej liczby kontroli, chęci egzekwowania przepisów (z czym bywa różnie szczególnie w stosunku do zwierząt, których przecież się nie szanuje), a także dolegliwości kar i ich stosowania.  Po drugie, kiedy uważnie przyjrzymy się przepisom, zorientujemy się, jak pustym słowem jest dobrostan nawet na poziomie teoretycznym (z praktyką jest tak, jak napisałam wyżej). Przepisy pozwalające na trzymanie zwierząt całe życie w małych klatkach, na przycinanie dziobów, które później całymi tygodniami sprawiają ból i utrudniają jedzenie – to tylko nieliczne przykłady oficjalnego IGNOROWANIA podstawowych potrzeb zwierząt. Jak można to nazywać dobrostanem? Po trzecie, w ramach dobrostanu ujmuje się również przedwczesne pozbawianie zwierząt życia i uchwala się kuriozalne przepisy zwane “ochroną podczas zabijania”. Czy trzeba dużo namysłu, by uznać, że jest to krzywda, na dodatek krzywda nieodwracalna? “Humanitarna eksploatacja” jest próbą pogodzenia wody z ogniem, próbą utrzymania statusu quo i zachowania czystego sumienia u ludzi, których gdzieś głęboko krzywda zwierząt jednak uwiera.

Czym zatem jest “mojość” wyboru burgera z krowy, mleka zabranego krowie czy jajek pochodzących od kur? Jaki sens ma stwierdzenie “Mój talerz, moja sprawa”? Oczywiście jako weganka nie straciłam kontaktu z rzeczywistością. Śmiem twierdzić, że kontakt z realiami mam dziś dużo większy, niż kiedy nie interesowałam się tym tematem. “Mojość” jest rzeczywiście faktem w tym sensie, że eksploatacja zwierząt (tradycyjnie wybranych gatunków) jest legalna i legalnie można jej produkty kupować, gotować, kłaść na talerz i zjadać. “Mojość” jest także faktem w przypadku osób dorosłych i samodzielnych w tym sensie, że odpowiedzialność wyboru spoczywa na nich samych, nawet jeśli wynika z wychowania i otaczającej kultury. Usprawiedliwianie się, że “mama ugotowała, to zjadłem” jest – umówmy się – oddaniem własnej wolności, o której tak często jest mowa, w czyjeś ręce. Tak, w tym sensie “mojość” jest niezaprzeczalnym faktem i nigdy tego nie podważałam. Jednak odmowa dyskusji tam, gdzie ewidentnie jest czyjaś krzywda i gdzie się ją wspiera nie dokonując innego wyboru, jest pewnego rodzaju chowaniem głowy w piasek. Każdy z nas nie raz to robił, ale warto się przemóc i zacząć o tym rozmawiać. To dobry początek, by krzywdy na świecie było mniej. 



Czytaj dalej:
"Dobrostan, czyli brzydkie słowo na D" [link]


1 komentarz:

  1. Temat trudny. Rzeczywistość brutalna. Dla wegan wybór jest jeden. Jednak dla wielu ludzi taka rozmowa, o której mówisz, jest jak dyskusja na temat fizyki kwantowej. Na prawdę. Trudno dojść do porozumienia w takiej sytuacji. Moim zdaniem weganizm jest dosyć drastyczną dietą i nie można wymagać, żeby wszyscy zostali weganami. To by było piękne, lecz w praktyce takie myślenie prowadzi tylko do irytacji mięsożerców i frustracji niezrozumianych wegan. Tylko własnym przykładem i akceptacją można COŚ zmienić. Weganie muszą odnosić sukcesy tak jak np. dzieje się już w sporcie. Muszą otwierać firmy, pojawiać się jako specjaliści w różnych dziedzinach w telewizji. Wtedy ludzie zaczną inaczej o tym myśleć. Bardziej poważnie. I choć pewnie nawet za 500 lat mięso będzie nadal chodliwym towarem... zmniejszy się jego spożycie. Część osób może spróbuje wegetarianizmu. To są zmiany realne i choć małe to duże.

    OdpowiedzUsuń