niedziela, 17 grudnia 2017

Martwy karp, czyli święte prawo konsumenta

Od 1.01.2020 zapraszam na moją nową stronę Slowasawazne.pl

Ze skargą do Wyborczej zgłosiła się w tym roku klientka rzeszowskiego supermarketu. Skandalicznie zachował się sprzedawca na stoisku rybnym. Odmówił zabicia karpia. Może nie miał przeszkolenia, może nie chciał. Na pewno klientkę zszokował. 

Ale to był wyjątek, bo o karpiach co roku rozmawia się podobnie. Główny nurt tej rozmowy prowadzonej w polskich mediach jest trzyskładnikowy. Po pierwsze, statystyki  i finanse na temat sprzedaży detalicznej. Ile karpi wyhodowano na te święta? Ile w tym roku się sprzeda? Jakie będą ceny? Jak ma się sprawa w porównaniu do lat poprzednich? Po drugie, kulinaria. Odgrzewanie starych przepisów wigilijnych na dania z karpia, a także nowinki, jeśli takowe w danym sezonie się pojawiają. Po trzecie, warunki sprzedaży żywych karpi i zabijania tych zwierząt w sklepie. Media chętnie powtarzają dwa postulaty: że ryby nie powinny być przetrzymywane bez wody i że powinny być zabijane przez przeszkolony personel sklepu. De facto to coś więcej niż postulaty. To przepisy Ustawy o ochronie zwierząt, których mało kto przestrzega.

Jaki jest wspólny mianownik trzech składników tej rozmowy? Wspólna baza tak oczywista, że nikt nie kwapi się jej artykułować? Jest nią święte prawo konsumenta do konsumowania zwierząt i święty obowiązek zwierząt pozostania na talerzu. Tym bardziej święte jest to prawo i święty obowiązek, że najważniejsze w roku Święta już za pasem. 

Aby zwierzęta pozostały na talerzu muszą przyjąć rolę rzeczy, nawet jeśli w pewnym zakresie z rzeczami utożsamić się ich nie da. W końcu wiele zwierząt, przynajmniej zwierzęta kręgowe, do których zaliczamy nie tylko psy, koty i papugi, ale także krowy, świnie, kury czy ryby, posiadają w różnym zakresie rozwinięte odczuwanie emocji, zdolność zapamiętywania, uczenia się, posiadania dążeń i preferencji, a także – co niezmiernie istotne – zdolność do cierpienia.

To co robimy z wieloma zwierzętami sprawia, że postrzegamy je jak rzeczy. Skoro zaś postrzegamy je jak rzeczy, tym łatwiej przychodzi nam traktować je jak rzeczy, zapominając o ich emocjach, preferencjach, potrzebach i  zdolności do cierpienia. Dzieje się tak, kiedy nimi handlujemy wyceniając wartość ich ciała i życia; kiedy je sprzedajemy, nieważne czy na sztuki czy na kilogramy, tak jak ziemniaki lub mąkę; gdy powołujemy do życia z myślą o realizacji naszych zamiarów i traktujemy jak surowiec (mięso/skóra/wełna/futro) lub maszynę (mleko/jaja/kolejne zwierzęta), wykorzystujemy i zabijamy lub płacimy, by ktoś to za nas zrobił, gotujemy i zjadamy. Nie da się jednocześnie robić wszystkich tych rzeczy i traktować zwierzęta jako podmioty życia, czyli istoty, którym nie jest wszystko jedno, co się z nimi dzieje w świecie. 

Równoczesne traktowanie jak rzecz i jak nierzecz jest wewnętrznie sprzeczne. Eksploatacja praktycznie uniemożliwia szacunek, a rosnący szacunek coraz bardziej utrudnia eksploatację. Albo więc bezceremonialnie jemy zwierzęta i utrwalamy obojętność i pogardę wobec zwierząt, które jemy, albo kiełkujący szacunek wobec dotąd krzywdzonych zwierząt dopuszcza zwątpienie, poczucie winy i utrudnia jedzenie nabiału, jaj, mięsa i konsumowanie pozostałych produktów czy usług pochodzących z eksploatacji zwierząt.

Wbrew pozorom trzeci składnik rozmowy o rybach, czyli dyskusja o warunkach w jakich są sprzedawane, przez kogo i jak zabijane, także wpisuje się w traktowanie zwierząt jako rzeczy, bo nie podważa prawa konsumenta do konsumpcji zwierząt ani obowiązku zwierząt do bycia przedmiotem konsumpcji. Dyskusja ta toczy się właśnie na tej kanwie, gdzie dozwolone są wyłącznie pytania dotyczące METODY hodowania, transportowania, przetrzymywania i zabijania “żywego towaru”, i gdzie grubym nietaktem byłoby pytanie CZY hodować, transportować, przetrzymywać i zabijać SKORO nie musimy tego robić. Nie ma się co dziwić, że dyskusja właśnie tak wygląda jeśli weźmiemy pod uwagę, że większość dyskutantów to nie osoby postronne, neutralne i niezaangażowane, lecz po prostu konsumenci zwierząt. O konflikcie interesów jednak wspominać nie musimy, bo konsumpcja jest oczywista. 

Organizacje zajmujące się zwierzętami w większości wchodzą w tę dyskusję nie próbując zmieniać reguł gry, nie podkopując bazy: świętego prawa konsumenta do konsumowania. Dyskusja o dobrostanie eksploatowanych zwierząt to de facto wciąż rozmowa, w której jest domyślna zgoda na to, by zwierzęta były przedmiotem konsumpcji. “Nie kupuj żywych ryb” oznacza w rzeczywistości komunikat “kupuj ryby już zabite i konsumuj spokojnie”. “Lud lubi karpia, karp lubi lód” to przesłanie “kupuj ryby już zabite, choć wciąż świeże i wyłożone w sklepie na ladzie z lodem, i konsumuj spokojnie”. 

W kontekście rozmowy o dobrostanie karpi, mówi się o “humanitarnym” traktowaniu zwierząt i o niezadawaniu “niepotrzebnego” cierpienia. Wszyscy kiwają głowami i przywołują Ustawę o ochronie zwierząt oraz, domyślnie, karpie konsumują. Jednak skoro w kontekście relacji międzyludzkich “misja humanitarna” polega na pomocy tym, którzy znaleźli się w potrzebie, dlaczego mówiąc o zwierzętach uporczywie używamy wyrażenia “humanitarne traktowanie”, kiedy de facto mówimy o krzywdzeniu i zabijaniu? Skoro zaś dowiedziono, że odpowiednio ułożona dieta roślinna zapewnia człowiekowi wszystkie składniki odżywcze, to niepotrzebne cierpienie dzieje się na każdej fermie, gdzie zwierzęta są hodowane na mięso, mleko i jaja, w każdej rzeźni, do której trafiają zwierzęta hodowane na mięso, mleko i jaja, w każdym stawie hodowlanym i na każdym statku rybackim, poza regionami i sytuacjami, w których dieta roślinna może być niedostępna. 

Traktować zwierzęta naprawdę humanitarnie - to chronić, otaczać opieką, udzielać pomocy. Rzeczywiście nie zadawać niepotrzebnego cierpienia - to przede wszystkim wybrać weganizm.


Tradycyjna, rok w rok powtarzana trójskładnikowa dyskusja o karpiach, której nienaruszalnym elementem jest święte prawo konsumenta do konsumowania zwierząt, została zaburzona zaskakującą wiadomością z Rzeszowa.  Pracownik supermarketu nie zastosował się do polecenia klientki, która jak co roku przyszła kupić karpia. Sprzedawca odmówił zabicia karpia. Wstrząśnięta odmową konsumentka zadzwoniła do Wyborczej i zrelacjonowała zajście:

Zapakował rybę w jakieś siatki i tak niosłam go do domu, gdzie na balkonie zakończył swój żywot. Sprzedawca i tak skazał ją na męczarnię w siatce, w której ją niosłam.

Czy to naprawdę sprzedawca skazał rybę na męczarnię czy raczej klientka, która dokonała zakupu i świadoma cierpienia zwierzęcia, zabrała je w siatce bez wody do domu? Czy to faktycznie sprzedawca skazał rybę na męczarnię, skoro klientka supermarketu wcale nie musiała tej ryby kupować? Czy to sprzedawca skazał rybę na męczarnię, skoro klientka nie tylko zabrała rybę w siatce bez wody ale jeszcze wystawiła zwierzę na balkon i wszystko na to wskazuje, że zostawiła tam rybę aż ta umarła? Taki wniosek sam się nasuwa, bo według relacji przedstawionej w gazecie klientka wyznała redakcji, że (a) kupuje ryby, aby je zjeść, (b) nie zamierza sama ryb zabijać, (c) nie wspomniała o nikim, kto zrobiłby to za nią i (d) nie postanowiła zrezygnować ze świętego prawa do konsumpcji i np. wsadzić rybę czym prędzej do wody i zacząć jej szukać dobrego lokum (tak, wiem, że konsumentów przyzwyczajonych do swojego świętego prawa, taki scenariusz może dobrze rozbawić).

W rozmowę, gdzie dominuje relacja człowiek-konsument kontra zwierzę-przedmiot konsumpcji wbija się też, wciąż z rzadka dopuszczany do mediów, wątek o zmianie tej relacji. Dominująca relacja to szowinizm gatunkowy, pojęcie wprowadzone w latach 70-tych XX wieku przez angielskiego psychologa Richarda Rydera, który po prostu nazywa władczy stosunek ludzi do zwierząt. Ryder wprowadził ten termin krytykując ludzi za to, że swoje najbardziej błahe interesy traktują jako ważniejsze od interesów zwierząt, np. chęć zaspokojenia smaku, kontynuowania tradycji i określonego stylu życia przedkładają nad cierpienie, często ogromne, i pozbawianie życia zwierząt. Można też powiedzieć, że interesy zwierząt przestają się praktycznie liczyć, gdy na przeciw wychodzą im interesy człowieka. Człowiek chce zjeść kotlet wieprzowy, zaplecze ferm i rzeźni stoi w gotowości, choć człowiek mógłby zjeść falafela. Człowiek chce napić się kawy z mlekiem krowim, fermy mleczne, mleczarnie i rzeźnie nie przestają pracować (Rzeźnie? Tak, mleko to pociążowa laktacja, zatem do rzeźni trafiają cielęta płci męskiej i wszystkie krowy, które przestały być sprawnymi maszynami do ciąż i laktacji). Człowiek chce karpia na Święta, stawy rybne, samochody dostawcze i wreszcie sklepy z przepełnionymi żywym towarem zwierzętami pracują na okrągło. 

Wątek o zmianie szowinizmu gatunkowego w humanitarne traktowanie zwierząt (w pomocowym znaczeniu tego słowa) i faktyczne niezadawanie im niepotrzebnego cierpienia jest podejmowany przez nieliczne organizacje, którym bliskie są prawa zwierząt czy to formułowane przez filozofa Toma Regana czy przez prawnika i filozofa Gary’ego Francione’a, który za podstawowe prawa zwierząt uznaje prawo do niebycia traktowanym jak rzecz, a więc jako wolność od bycia eksploatowanym. Podstawą tej rozmowy jest więc podważenie świętego prawa człowieka-konsumenta do konsumowania zwierząt, podważenie oczywistości szowinizmu gatunkowego i rozmowa o weganizmie. Jesteśmy już w dużej mierze weganami w stosunku do psów i kotów. Czas na sprzeciw wobec eksploatacji innych, równie czujących i myślących zwierząt. 

----- 
Czytaj dalej:

  • Dieta roślinna jest możliwa, a jeśli dobrze się ją ułoży, jest zdrowa, zapewni składniki odżywcze, a nawet pomoże w profilaktyce niektórych chorób. Takie jest stanowisko największej na świecie organizacji zrzeszającej dietetyków, amerykańska Academy of Nutrition and Dietetics (LINK)  i wersja starsza, po polski (LINK
  • Artykuł o sprzedawcy, który odmówił zabicia ryby (LINK
  • Termin “podmiot życia” /"subject of a life" wprowadził twórca pierwszej teorii praw zwierząt filozof Tom Regan (LINK)
  • Książka "Abolitionist Approach to Animal Rights", Gary Francione, Anne Charlton (LINK)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz