niedziela, 27 maja 2018

Zwierzę wciąż jest rzeczą

Od 1.01.2020 zapraszam na moją nową stronę Slowasawazne.pl

1.
Surowiec do dalszej obróbki pochodzi wyłącznie od najlepszych, starannie wyselekcjonowanych hodowców drobiu. Nasze relacje z dostawcami oparte są na wzajemnym zaufaniu w oparciu o długoletnią współpracę. Gwarantuje to najlepsze korzyści dla naszych klientów - świeży towar, płynność dostaw, najlepszą jakość.

To prezentacja firmy "drobiowo.pl Zakład rozbioru drobiu"

A teraz jeszcze raz, innymi słowami, z pominięciem marketingu, a z uwzględnieniem mniej przyjemnych szczegółów zaplecza tej sytuacji. „Zakład rozbioru drobiu” to miejsce, w którym ćwiartuje się zabite w rzeźni kury, kaczki, gęsi i indyki. Czasem taki zakład jest połączony z rzeźnią, choć nie zawsze tak jest. Drobiowo.pl przedstawia nam swoich dostawców, którymi są ubojnie, zatem możemy się domyślić, że sam ubojni nie posiada. „Surowcem do dalszej obróbki” są ciała zwierząt. „Obróbka” to poćwiartowanie tych ciał w taki sposób, by uzyskać elementy wymienione w zakładce „Oferta”, a więc np. „kurczak tuszka”, „skrzydełka kurczaka”, „noga z kurczaka” czy „porcja rosołowa”. Jak stwierdza opis na stronie, „świeży towar”, czyli zgrabnie poćwiartowane ciała, mogą od Drobiowo.pl zakupić klienci. Kim są klienci? Prawdopodobnie hurtownie albo sklepy, być może restauracje. Z kolei ich klientami będą osoby fizyczne, indywidualni konsumenci tychże ciał. 

2.
Brakowanie krów mlecznych jest jednym z głównych czynników decydujących o opłacalności produkcji mleka. Zbyt wysokie wartości tego wskaźnika wpływają niekorzystnie na ostateczny wynik ekonomiczny.Brakowanie można podzielić na dwie zasadnicze kategorie: ekonomiczne i biologiczne. To pierwsze jest świadomym działaniem hodowcy wynikającym z selekcji i mającym na celu podniesienie wartości hodowlanej stada. Natomiast drugie jest niezamierzone, do którego zmusza wynikająca z różnych przyczyn niezdolność do dalszej produkcji.

To fragment artykułu ze strony farmer.pl.

A teraz jeszcze raz, trochę innymi słowami. „Brakowanie” w żargonie hodowlanym oznacza pozbycie się zwierzęcia niespełniającego się w roli, którą przypisał mu hodowca. „Krowa mleczna” też należy do żargonu hodowlanego, tyle że jest to słowo, które weszło do powszechnego obiegu do tego stopnia, że nawet wykształceni ludzie często myślą, że krowa „daje mleko” (tak jak chmura deszcz). Prawda jest taka, że krowa ma mleko dokładnie z tego samego powodu co każdy inny ssak – w wyniku ciąży i porodu. Różnica między krową a np. kotką jest jednak taka, że selekcja hodowlana ukierunkowana na produkcję mleka sprawiła, że laktacje krowy są parokrotnie większe niż byłyby bez tej selekcji. Niemniej laktacje wciąż wymagają płodności, zapłodnienia, ciąży i porodu. Jeśli krowa nie wytwarza (po porodzie) zamierzonej przez hodowcę ilości mleka, wówczas obniża „wartość hodowlaną stada”, co stanowi dobry powód do tego, żeby się jej pozbyć. Dobrym powodem jest też na przykład problem krowy z zajściem w ciążę. Bez tego nie będzie mleka i zysku. Krowa, która nie może być środkiem do celu (zysku) staje się darmozjadem. Na czym polega pozbycie się zwierzęcia gospodarskiego nienadającego się do założonej funkcji? Na wysłaniu do rzeźni. 

3.
Brakowanie niosek w systemie klatkowym jest stosunkowo łatwiejsze ze względu na niewielką ilość kur w klatce oraz łatwość ich obserwacji i izolowania. W chowie na ściółce i to szczególnie przy dużych populacjach drobiu jest to działalność dość pracochłonna, ale niewąpliwe korzyści wynikające z brakowania niosek nie znoszących jaj stanowią argument przemawiający za powszechnym jego wprowadzeniem do praktyki produkcyjne.

To fragment  ze strony portalhodowcy.pl 

I znowu, innymi słowami. Brakowanie kur oznacza dla nich to samo co brakowanie dla krów. Hodowcy robią to z podobnych powodów: pozbywają się kur znoszących mało jaj i obniżających „wartość hodowlaną stada”. Kury hodowane dla jaj są trzymane w małych klatkach lub w dużych pomieszczeniach. W dużych pomieszczeniach jest ich dużo, niemniej zarówno w przypadku klatek jak i dużych hal, hodowcy znaleźli sposób, żeby rozpoznać „darmozjady” i się ich pozbyć, bo najważniejszy jest zysk i konkurencyjność na rynku. 

Zarówno krowy trzymane dla mleka jak kury dla jaj są dla hodowcy/producenta maszynami, które mają osiągać określoną wydajność. W przypadku niesprawnego działania, maszyny idą na złom (czyli w tym przypadku do rzeźni).

4.
Spencer to duży czarny i piękny fryzyjski ogier, który ma wyjątkowo łatwy i przyjazny charakter. Ten ogier ma 4 lata i ma świetną budowę i jest bardzo przystojny. Spencer ma 3 dobre chody i jest w 100% bezpieczny w siodle. Spencer zna ruch i lubi jeździć na szlakach i w las. Łatwe do pokonania przez początkujących i amatorów oraz rodzinę. Spencer ma super charakter i będzie fantastycznym koniem do rekreacyjnej jazdy, ale ma też talent do wyższych poziomów ujeżdżenia!

To ogłoszenie ze strony galopuje.pl 

Innymi słowami, opis konia jak opis samochodu lub motocykla. Atrakcyjny środek transportu i narzędzie rekreacji. Nic dodać, nic ująć. Czy Spencer ma coś do powiedzenia? Może przywiązał się do miejsca, ludzi i zwierząt, gdzie spędził swoje paroletnie życie? Czy był zadowolony, gdy tresowano go do noszenia ludzi na sobie? Co stanie się, gdy przestanie być atrakcyjny dla kolejnego właściciela? Co będzie z nim, gdy nie będzie już zdolny do „3 dobrych chodów”?

5.
Zwierzę, jako istota żyjąca, zdolna do odczuwania cierpienia, nie jest rzeczą. Człowiek jest mu winien poszanowanie, ochronę i opiekę.
To pierwszy artykuł polskiej Ustawy o ochronie zwierząt. 

A teraz jeszcze raz, z szerszym kontekstem. Ustawa, której fragment zacytowałam, powstała w 1997 roku i, sądząc po nazwie, powinna mieć na celu ochronę zwierząt. Przytoczony przeze mnie artykuł zdaje się to potwierdzać. 

Niestety, podane wcześniej przykłady działań podejmowanych wobec zwierząt przeczą Ustawie, bo okazuje się, że traktowanie zwierząt jak rzecz, odmawianie im ochrony, właściwej opieki i szacunku jest legalne. Wolno traktować zwierzęta jak surowiec (hodując je na mięso), maszyny (hodując je dla mleka, jaj) czy narzędzie do uprawiania sportu i rekreacji (np. konie). Wolno rozmnażać zwierzęta po to, by ich potomstwo stało się takim samym surowcem, maszyną czy narzędziem jak rodzice. Nie przypadkowo, lecz planowo. Nie z konieczności, lecz by na nich zarobić zaspokajając popyt wynikający ze społecznej akceptacji dla realizowania określonego stylu życia, który zasadza się na eksploatacji zwierząt. 

Społeczna akceptacja dla przedkładania znakomitej większości interesów człowieka nad najbardziej podstawowe interesy zwierząt pozaludzkich to przejaw szowinizmu gatunkowego. Nasz smak, nasze przyzwyczajenia, nasza wygoda, przyjemność czy nasz zysk wydają nam się ważniejsze od zdrowia i życia zwierząt. Żyjemy w społeczeństwie, gdzie szowinizm gatunkowy jest czymś tak oczywistym i wszechobecnym, że aż przezroczystym. Jest wdrażany od najwcześniejszego dzieciństwa (kurczaczek na talerzu, jogurcik w kubeczku), w edukacji szkolną (połącz kreską kurę z jajkiem i krowę z mlekiem; zjedz na stołówce szkolnej kotleta schabowego i zupę zabielaną śmietaną) i utrwalany w całym dorosłym życiu przesiąkniętym szowinistyczną kulturą, reklamą i konsumpcją. 

Szowinistyczna gatunkowo kultura oswaja nas z utowarowieniem zwierząt. Nasz kontakt ze zwierzętami jest najczęściej kontaktem typu konsument – produkt. Ocieramy nasze stopy o zwierzęcą skórę, z której zrobione są buty, jakich tysiące par widzimy regularnie w sklepie. Jemy produkty (mięso, nabiał, jaja), które powstały dlatego, że zwierzęta są traktowane jak surowiec lub maszyny. Korzystamy z rozrywki, rekreacji i sportów, które traktują zwierzęta instrumentalnie – cyrki ze zwierzętami, jeździectwo, wyścigi koni, psów. Uprawiamy hobby polegające na hodowli zwierząt –  tworzymy rasy, gdzie bardziej interesuje nas efekt estetyczny (jakbyśmy lepili figurki z plasteliny) niż zdrowie zwierząt. Wyceniamy, sprzedajemy i kupujemy zwierzęta właśnie jak przedmioty. 

Czy trzeba się wysilić, żeby być szowinistą gatunkowym? Czy trzeba być okrutnikiem? Wręcz przeciwnie, to postawa domyślna, wystarczy płynąć z prądem. Podstawą menu każdej standardowej stołówki czy restauracji są przecież produkty eksploatacji zwierząt. W większości sytuacji dnia codziennego nikt nie zadaje pytań: Dlaczego Pan wciąż je mięso? Dlaczego Pani nie zdecydowała się przestać jeść nabiału? Dlaczego uważasz, że masz prawo nosić skórzane buty? A może wolałby Pan jednak nieskórzaną tapicerkę do samochodu, szkoda zwierząt, prawda? Jeśli ktoś zada takie pytania, to dla większości będzie to wtrącanie się w nieswoje sprawy, niekulturalne zaglądanie do talerza czy szafy. 

Czy moglibyśmy kupować, sprzedawać, konsumować zwierzęta i korzystać z ich eksploatacji, gdybyśmy rzeczywiście byli przekonani, że zwierzę nie jest rzeczą, środkiem do naszych celów, lecz czującą istotą, czyli podmiotem? Najwyraźniej gdzieś nam ta refleksja umyka, a wpływ szowinizmu gatunkowego pozostaje silny i nie do przecenienia.  

Wyjątkiem, który pokazuje naszą zdolność do dostrzeżenia w zwierzętach ich podmiotowości jest weganizm. To wciąż mało popularna odmowa traktowania zwierząt jak rzeczy (surowce, maszyny, narzędzia), sprzeciw wobec eksploatacji zwierząt i wycofanie się na tyle na ile to możliwe w dzisiejszym społeczeństwie z pozycji konsumenta zwierząt (roślinna dieta, odzież bez skór, wełny, futer, rozrywka bez wykorzystywania zwierząt). Wyjątkiem są też adopcje - wyciągnięcie ręki do udomowionych zwierząt bezdomnych, które potrzebują ochrony, opieki i szacunku. 

Czym jest zatem Ustawa o ochronie zwierząt? Czy chroni je przed przedmiotowym traktowaniem? Myślę, że częściowo odpowiedziałam na to pytanie przytaczając przykłady legalnych działań ewidentnie krzywdzących i sprowadzających zwierzęta do roli surowca, maszyny czy narzędzia. Dlaczego tak się dzieje, skoro Ustawa otwiera się tak pozytywną deklaracją żądając opieki, ochrony i szacunku dla zwierząt? 

Trzeba pamiętać, że ustawa nie powstała w kulturowej próżni, lecz w ramach społeczeństwa, w którym szowinizm gatunkowy jest powszechny i – co najważniejsze – gdzie większość deklaruje sympatię wobec zwierząt, a zarazem uczestniczy jako konsumenci w bezwzględnej eksploatacji zwierząt. Ustawa odzwierciedla to pęknięcie pomiędzy deklaracjami a praktyką, oraz proponuje znane skądinąd strategie działania, które sprowadzają się do redukowania złego samopoczucia ludzi zarazem lubiących i konsumujących zwierzęta. 

Artykuł, który zacytowałam jest deklaracją, która zgadza się z naszymi intuicjami. W praktyce deklaracja ta przekłada się na autentyczną ochronę, opiekę i szacunek wobec części zwierząt domowych (tych adoptowanych, zaopiekowanych, w przeciwieństwie do tych hodowanych dla przyjemności, kupowanych jako gadżet czy symbol statusu).  Ustawa w dalszej części odtwarza podział zwierząt według sposobu ich wykorzystywania przez człowieka (domowe, gospodarskie, laboratoryjne, wykorzystywane do celów rozrywkowych, widowiskowych, filmowych, sportowych i specjalnych). Potwierdza więc, że podział ten jest właściwy, niekwestionowany i nadrzędny w stosunku do potrzeb zwierząt związanych z ich ochroną i opieką. 

Przy takim rozdaniu kart wiemy jak nazywa się gra, w którą gramy. Jedną z głównych zasad tej gry jest szowinizm gatunkowy i przedmiotowe traktowanie zwierząt. W jakim zakresie zostanie udzielona zwierzętom ochrona i opieka (o szacunku możemy spokojnie zapomnieć)? W takim, w jakim ochrona i opieka nie będą przeszkadzać w realizacji naszych celów. W społeczeństwie nie ma oczywiście zgody na intencjonalne zadawanie cierpienia i zabijania dla przyjemności samego zabijania (okrucieństwo, sadyzm), natomiast jest pełna zgoda na zadawanie cierpienia i zabijanie w ramach tradycyjnych form eksploatacji według wymienionych w Ustawie kategorii zwierząt. 

Główną strategią podejścia do eksploatacji zwierząt, które prezentuje ta ustawa (zgodnie z powszechnie istniejącymi standardami) jest ustalanie ram i warunków eksploatacji. Sprowadza się to do odpowiedzi na pytania, np.: - ile zwierząt można upchać na metrze kwadratowym powierzchni?; -  jakie zabiegi można wykonać bez znieczulenia?; jak rzadko można usuwać odchody?; jakich urazów, obrażeń i chorób można nie leczyć, żeby nie zwiększać kosztów produkcji?; jakie choroby można dopuszczać, żeby zwiększać wydajność zwierząt-maszyn?; jak długo można eksploatować, żeby się opłacało i kiedy opłaca się już wysłać do rzeźni?; itp, itd. Te warunki utrzymywania zwierząt w trakcie ich eksploatacji to właśnie tzw. dobrostan zwierząt. 

Reasumując, ustawa o ochronie zwierząt jest prawem, które utrwala przedmiotowe podejście do zwierząt, służy do regulacji ich legalnej eksploatacji  (blisko 800 milionów zwierząt lądowych rocznie i niezliczonej liczba ryb słodkowodnych i morskich) i w niewielkim stopniu może być pomocne do karania niewielkiego zakresu przemocy wobec zwierząt, która jest nielegalna (zadawanie cierpienia dla zadawania cierpienia; niektóre przypadki zaniedbań i porzucenia zwierząt domowych, nielegalne zabijanie zwierząt). 

Kuriozalny jest zatem fakt, że Klub Gaja ustanowił Dzień Praw Zwierząt (22 maja) w związku z uchwaleniem tej ustawy. Podstawą praw zwierząt według najważniejszych filozofów zajmujących się tym tematem jest prawo do bycia traktowanym z szacunkiem (prof. Tom Regan) i prawo do niebycia czyjąś własnością (prof. Gary Francione), co w praktyce oznacza odstąpienie od ich eksploatacji. Ustawa o ochronie zwierząt nie ma nic wspólnego z prawami zwierząt, bo akceptuje ich eksploatację. 

Czy można było wtedy i czy można by dzisiaj ustanowić prawo, które respektowałoby prawa zwierząt? Oczywiście że nie. Wciąż obowiązującym paradygmatem jest szowinizm gatunkowy i konsumpcyjny stosunek do zwierząt. Dlatego nie winię twórców o to, że ustawa ma taki kształt. Niemniej ogromnym nadużyciem jest traktowanie jej jakby miała cokolwiek wspólnego z prawami zwierząt. 

Podmiotowe traktowanie zwierząt to jakościowa zmiana w myśleniu o zwierzętach. Podstawowym, niezbędnym warunkiem jest odstąpienie od eksploatacji zwierząt, czyli weganizm. Zaś w odniesieniu do zwierząt domowych będą to adopcje zwierząt. Znaczące zmiany w prawie nie nastąpią dopóki znacząca część społeczeństwa nie weźmie do serca, umysłu i nie zastosuje w praktyce życia codziennego tej prostej zasady, że zwierzę nie jest rzeczą.



----- 
Czytaj dalej:
  • Ustawa o ochronie zwierząt - ochrona zwierząt czy autoportret społeczeństwa (LINK)
  • Dobrostan, czyli brzydkie słowo na D (LINK)
  • Martwy karp, czyli święte prawo konsumenta (LINK)
  • Prawa zwierząt. Do szacunku - Tom Regan (LINK)
  • Animal Rights: Abolitionist Approach - recenzja (LINK)



poniedziałek, 7 maja 2018

Efekt Lucyfera, efekt bohatera

Od 1.01.2020 zapraszam na moją nową stronę Slowasawazne.pl

W 2016 roku przeczytałam pasjonującą książkę amerykańskiego psychologa społecznego Philipa Zimbardo pt. „Efekt Lucyfera” i choć zainteresowania zawodowe naukowca obejmują wyłącznie stosunki międzyludzkie, od razu pomyślałam o analogiach, które można stworzyć opisując stosunek człowieka do zwierząt. 

PYTANIE O ZŁO W KAŻDYM Z NAS

Ale od początku. Jak sam to podkreśla, Zimbardo zawsze był zafascynowany szukaniem odpowiedzi na pytanie: Jak to się dzieje, że dobrzy ludzie robią złe rzeczy? Stąd tytuł książki – Lucyfer w myśli chrześcijańskiej to postać upadłego anioła. Przyznam, że mnie też bardzo interesuje to pytanie, bo obca jest mi wizja człowieczeństwa, która dzieli ludzi na dobrych ludzi postępujących zawsze właściwie i złych ludzi zawsze wybierających zło. Podobnie jak Zimbardo, uważam, że linia między dobrem a złem leży w każdym z nas, a zatem potencjał do dobra i zła także. 

STANFORDZKI EKSPERYMENT WIĘZIENNY

Swój słynny eksperyment więzienny Zimbardo przeprowadził w podziemiach Uniwersytetu Stanforda w 1971 roku, gdzie grupa studentów przyjęła role więźniów i strażników. Eksperyment miał trwać 14 dni, a zakończył się już w szóstej dobie ze względu na zły stan psychiczny paru „więźniów” wynikający z nasilającego się złego traktowania przez „strażników”. Studenci, którzy wzięli udział w eksperymencie byli wcześniej przebadani pod kątem zdrowia fizycznego i psychicznego i nie mieli na swoim koncie żadnego sądowego wyroku. Co więcej, role więźniów i strażników zostały im przydzielone losowo. Natomiast warunki, w jakich odbywał się eksperyment, obejmowały deindywidualizację zarówno więźniów jak i strażników – więźniowie byli ubrani jednakowo, a rozróżniały ich tylko numery naszyte na białych koszulach, zaś strażnicy posiadali takie same mundury i nosili czarne okulary. Warunki wyjściowe dawały strażnikom przewagę nad więźniami, ale nie wymagały od nich przemocy psychicznej i fizycznej, jakiej szybko zaczęli się dopuszczać. Skoro weszli w tę sytuację zdrowi na ciele i umyśle, i ci, którzy zostali strażnikami zaczęli zachowywać się podle, to można – i taka jest generalnie konkluzja eksperymentu – spodziewać się, że to parametry sytuacji były wyzwalaczem zachowania albo sprzyjały takiemu zachowaniu, którego sami badani by u siebie wcześniej nie podejrzewali. 

ELEKTRYCZNY EKSPERYMENT MILGRAMA

Eksperyment stanfordzki był jednak doświadczeniem pojedynczym, podczas gdy opisywany w książce Zimbardo eksperyment jego kolegi, psychologa społecznego Stanleya Milgrama był powtarzany wielokrotnie nie tylko przez Milgrama, ale wielu innych badaczy. W 1961 roku Milgram chciał sprawdzić czy ludzie są skłonni do wyrządzania krzywdy innym ludziom kierowani posłuszeństwem wobec autorytetu. Inspiracją dla eksperymentu było funkcjonowanie nazistowskich Niemiec i rozpoczęty w 1961 roku proces hitlerowskiego zbrodniarza Adolfa Eichmanna, który w swojej obronie twierdził, że „tylko” wypełniał rozkazy. 

Eksperyment Milgrama oficjalnie miał dotyczyć badania wpływu pamięci na uczenie się. Każdy zrekrutowy uczestnik odgrywał rolę nauczyciela, który za nieprawidłowo powtórzone wyrazy miał karać siedzącego w drugim pomieszczeniu ucznia aplikując mu wstrząs elektryczny za pomocą specjalnego urządzenia. Pierwsza kara oznaczała ledwo odczuwalny wstrząs 15 V, ale kolejne błędy miały być karane zadawaniem wstrząsów o rosnącej mocy, aż do 450 V. Guziki, które badany miał naciskać na stojącym przed nim urządzeniu posiadały nie tylko wartość podaną w woltach, ale także opis podany słownie: wstrząsy o najwyższej mocy opisano jako „wyjątkowo dotkliwy wstrząs” (315 V), „niebezpieczeństwo, ciężki wstrząs” (375 V), aż wreszcie 435 i 450 V oznaczono już tylko trzema iksami. W rzeczywistości, „uczeń” należał do zespołu badawczego i tylko udawał pomyłki w zapamiętywaniu wyrazów oraz odgrywał ból sprzeciwiając się kolejnym wstrząsom, krzycząc i błagając o ich zaprzestanie. „Nauczyciele” słyszeli odpowiedzi i protesty „ucznia” i byli zachęcani przez ubranego w biały fartuch badacza do kontynuowania „lekcji”. W odpowiedzi na wątpliwości wyrażane przez „nauczycieli” co do stanu ucznia i ich własnej odpowiedzialności za to, co z uczniem się dzieje, badacz prosił o kontynuowanie eksperymentu, mówił, że to dla dobra nauki i podkreślał, że to on, a nie uczestnik, ponosi całą odpowiedzialność za wyniki i skutki eksperymentu.

CZEGO SPODZIEWALI SIĘ PSYCHIATRZY

Przed rozpoczęciem eksperymentu, Milgram zapytał grupę 40 amerykańskich psychiatrów o przewidywany odsetek uczestników, którzy zdecydują się pójść do samego końca i wcisnąć wszystkie przyciski na urządzeniu. Psychiatrzy oscylowali w okolicy poniżej 1% twierdząc, że tylko sadyści byliby w stanie tak się zachować. Wyniki eksperymentu były dla nich szokujące, bo aż 65% uczestników wcisnęło ostatni guzik - 450 V.

CZEGO DOWIODŁY EKSPERYMENTY

Nie istnieje jedna interpretacja wyników eksperymentu stanfordzkiego ani eksperymentu Milgrama, ponieważ w grę może wchodzić więcej niż jedna przyczyna. Najczęściej wymieniane w przypadku eksperymentu więziennego są: deindywidualizacja „strażników” (jednakowe mundury, wejście w ściśle określoną rolę), dehumanizacja więźniów (pozbawienie ich cech indywidualnych i nadanie numerów zamiast imion), poczucie anonimowości (noszenie ciemnych okularów częściowo zasłaniających twarz, częstsze dopuszczanie się gorszych czynów nocą, gdy ma się wrażenie, że nikt nie obserwuje), a także wpływ autorytetu (badacza). W przypadku eksperymentu Milgrama, zgoda na zadawanie cierpienia wynikała najprawdopodobniej z  posłuszeństwa wobec autorytetu (eksperymentatora), braku poczucia osobistej odpowiedzialności (przeniesionej na eksperymentatora), bycia odseparowanym od osoby, której zadaje się cierpienie. Szereg eksperymentów, które wykonał Milgram, zmieniając nieco parametry sytuacji pokazał jak duży wpływ warunki miały na zachowanie badanych.

Milgram i Zimbardo pokazują, że aby odpowiedzieć na pytanie „jak to się dzieje, że dobrzy ludzie robią złe rzeczy?” nie wystarczy spojrzeć na człowieka, zbadać jego cechy osobowości, zdrowie, ocenić charakter. Przypisywanie przyczyn zachowania tylko lub głównie cechom sprawcy w psychologii nazywa się atrybucją wewnętrzną lub atrybucją dyspozycyjną. Ludzie mają nadmierną skłonność do takiego myślenia, co nazywamy podstawowym błędem atrybucji, gdyż psychologia eksperymentalna wykazuje jak istotne dla zachowania człowieka okazują się czynniki zewnętrzne – warunki, w jakich on działa, sytuacja, w jakiej się znajduje, zachowanie ludzi, którzy go otaczają. Innymi słowy, bardzo ważna jest atrybucja zewnętrzna, zwana też atrybucją sytuacyjną. 

CO POKAZAŁO ŻYCIE

W swojej książce Zimbardo opisuje także ciąg autentycznych zdarzeń, którego uczestnikami byli strażnicy i więźniowie. Tym razem nie był to eksperyment, lecz historia krzywdzenia i poniżenia, która rozegrała się w więzieniu Abu Ghraib w Iraku w 2003/2004 roku. Grupa amerykańskich strażników dopuściła się tortur na Irakijczykach przetrzymywanych w Abu Ghraib w areszcie przedprocesowym. Zimbardo został poproszony przez obrońcę jednego z oskarżonych, by wystąpił w procesie jako ekspert sądowy. Tym samym Zimbardo uzyskał dostęp do szczegółów sprawy.

Więźniowie byli rozbierani do naga, kazano im symulować masturbację lub seks oralny, zakładano worki lub majtki na głowę, zmuszano do stania godzinami w niewygodnej pozycji, związanych straszono psami policyjnymi, aresztowanemu kazano wejść na pudło, przywiązano do palców przewody elektryczne i straszono, że jeśli zejdzie lub spadnie na podłogę grozi mu porażenie prądem elektrycznym. Prześladujący więźniów strażnicy robili sobie z prześladowanymi zdjęcia, które Zimbardo określił mianem „zdjęć-trofeów”.

Nie odbierając im odpowiedzialności za czyny, które popełnili, Zimbardo zwraca jednak uwagę na warunki, w jakich doszło do znęcania się. W więzieniu panowały bardzo złe warunki bytowe: brak klimatyzacji przy bardzo wysokich temperaturach, brak kanalizacji, przepełnione toalety, życie w ciągłym smrodzie, racjonowana woda, strażnicy mieszkający w małych celach więziennych. Poziom bezpieczeństwa pozostawiał wiele do życzenia: więzienie było pod regularnym ostrzałem z moździerzy; cały czas realna była groźba buntu ze strony aresztowanych przetrzymywanych bez oficjalnego powodu w przepełnionych celach i poddawanych przesłuchaniom, podczas których nie stroniono od znęcania się. Warunki pracy strażników powodowały wzmożony stres: praca 40 dni pod rząd, 7 dni w tygodniu; wielu z nich nie miało wcześniej podobnego doświadczenia zawodowego. Wreszcie niejasne relacje zależności i słaby nadzór nad pracą strażników bardzo źle wpływały na ich morale: dowódczyni zarządzająca więzieniem była nieobecna, na kondygnacji (Centrum Przesłuchań), gdzie doszło do znęcania się przez strażników, hierarchia zależności nie została jasno określona – z jednej strony zarządzać kondygnacją miał dowódca nocnej zmiany strażników, z drugiej za dnia przychodzili tu zakontraktowani do przesłuchań cywile i wbrew zasadom wojskowym wydawali strażnikom polecenia „zmiękczania” więźniów nocą, tak by przesłuchania dzienne były bardziej skuteczne.

Badania psychologiczne Ivana Chipa Fredericka, dowódcy nocnej zmiany na dwóch kondygnacjach więzienia, gdzie doszło do znęcania się i tortur, nie potwierdziły żadnych nieprawidłowości jego osobowości czy zaburzeń psychicznych. Nie był więc sadystą czy psychopatą, który trafił do więzienia i wykorzystał sprzyjające warunki, by dać upust swoim żądzom. Zimbardo wskazuje, że  sytuacja, w której znalazł się Frederick i pozostali oskarżeni strażnicy, miała ogromny wpływ na ich zachowanie. Innymi słowy, psycholog dostrzegł ewidentne podobieństwa pomiędzy obserwacjami z eksperymentu więziennego a ciągiem zdarzeń w Abu Ghraib. 

NIE TYLKO ABU GHRAIB

Wkrótce po ukazaniu się reportażu nt Abu Ghraib w CBS w programie „60 Minutes II” w kwietniu 2004 roku, generał Richard B. Myers w wywiadzie zapewnił, że brakuje dowodów, by znęcanie to było systemowe. Zimbardo wyraził zdziwienie, jak w tak krótkim czasie od pojawienia się materiału wojskowy mógł mieć pewność, że podobne przypadki nie miały miejsca. Według psychologa była to po prostu próba wykazania, że z systemem nie ma żadnych problemów (armia jest w porządku) i że za całe zło odpowiedzialne są złe jednostki (oskarżeni strażnicy). W 2006 roku okazało się jednak, że oficjalnych dochodzeń dotyczących amerykańskiej armii jest już ponad 400, co świadczyłoby o tym, że bliższy prawdy jest psycholog Zimbardo, a nie generał Myers.

JABŁKO – KOSZ Z JABŁKAMI – PRODUCENT KOSZY

Co sprawia, że dobrzy ludzie robią złe rzeczy? Zimbardo, nie będąc gołosłownym, wskazuje, że olbrzymi wpływ na ludzi w eksperymentach psychologicznych ma sieć czynników sytuacyjnych, jakie stworzy eksperymentator. Strażnicy z więzienia w Abu Ghraib byli najprawdopodobniej przykładem takiego wpływu w eksperymencie, jaki sam się stworzył w irackim więzieniu. 


W wystąpieniu TED z 2008 roku, Zimbardo mówi o swoim dorobku zawodowym i podsumowuje podejścia psychologii do czynników wpływających na zachowanie człowieka.

Podejście dyspozycyjne szuka przyczyn wewnątrz człowieka, w jego predyspozycjach genetycznych, charakterze, osobowości, itd. Jeśli kierujemy się właśnie takim podejściem, to uważamy, że człowiek popełnił złe czyny, bo sam jest zły. Zimbardo mówi, że w takim podejściu człowiek, który popełnił złe czyny jest postrzegany jako zepsute jabłko. Podejście dyspozycyjne przyjmuje często psychiatria. Psychologia społeczna dowodzi, że ludzie zazwyczaj przeceniają wagę czynników dyspozycyjnych oceniając postępowanie innych ludzi.

Podejście sytuacyjne szuka przyczyn zachowania na zewnątrz człowieka, w środowisku, w jakim wzrastał, w warunkach, w jakich żyje, czy w okolicznościach, w jakich miało miejsce dane zachowanie. Jeśli kierujemy się takim podejściem, to zauważymy, że złe czyny popełniają bardzo różni ludzie. Jeśli człowiek jest jabłkiem, to badana sytuacja będzie koszem na jabłka, który może być czysty, lub brudny, wiklinowy lub plastikowy, postawiony w suchym lub wilgotnym miejscu. Podejście sytuacyjne jest charakterystyczne dla psychologii społecznej. 

Zimbardo zwraca uwagę, że można zastosować także podejście systemowe. Tutaj analizuje się szeroko pojęte okoliczności wpływające na człowieka – uwarunkowania polityczne, ekonomiczne, kulturowe, na które wpływ mają ludzie u władzy. Jeśli w podejściu dyspozycyjnym rozmawialiśmy o człowieku (jabłku), w sytuacyjnym o środowisku (koszu), to w podejściu systemowym będziemy mówić o stwarzaniu środowiska lub wielu środowisk (produkcji i producentach koszy). 

W Abu Ghraib ludzie u władzy usiłowali najpierw sprowadzić całe zajście do paru „zepsutych jabłek”. Kiedy to było niewystarczające, zaczęto przyglądać się panującej siatce zależności w Abu Ghraib (podejście sytuacyjne). Kiedy zaś wyszło na jaw, że podobne problemy występują w 400 innych przypadkach, sensowne (choć niekoniecznie wygodne) stało się rozważenie sprawy w kategoriach systemowych.  

Jeśli sytuacja ma wpływ na ludzi, nie możemy się od tego odciąć i twierdzić, że nam na pewno by się to nie przytrafiło. Zaprzeczalibyśmy albo wnioskom płynącym z eksperymentów albo własnemu człowieczeństwu. Tak, człowieczeństwo niesie ze sobą potencjał zarówno do dobrego i złego. Warto wiedzieć o wpływie sytuacji, by pewnych sytuacji unikać lub w nieuniknionych sytuacjach zachowywać wzmożoną czujność. Nie tylko, by nie stać się ofiarą, ale także, by nie zostać katem. Z kolei uwarunkowania systemowe mogą nam uświadomić, jak głęboko leży problem i jak szeroko zakrojonych, systemowych działań wymaga jego skuteczne rozwiązywanie. Przykładem niech będzie rasizm czy seksizm.

JAK TO SIĘ PRZEKŁADA NA ZWIERZĘTA I WEGANIZM?

Jak to się ma do głównych tematów, o których piszę na tym blogu, czyli do praw zwierząt i weganizmu? Czy zamierzam teraz przychylić się jednak do podejścia dyspozycyjnego i napisać coś o sadystach wsadzających żywe koty do włączonego piekarnika lub robiących inne, równie okrutne rzeczy, które wywołują oburzenie ogółu? Nie, nie zamierzam pisać o – mimo wszystko – wyjątkach, czyli o ludziach z poważnymi zaburzeniami psychiki/osobowości. Takich jest niewielu - jak słusznie zauważyli psychiatrzy zapytani przez Milgrama o prognozę wyników badania z prądem. Interesuje mnie za to wymiar sytuacyjny i systemowy stojący za zachowaniami zwykłych ludzi wobec innych ludzi, bo, jak sądzę, można dokonać pewnego porównania do zachowań zwykłych ludzi wobec zwierząt, szczególnie tych, od których jesteśmy najczęściej oddzieleni, tak jak w badaniu Milgrama nauczyciele od uczniów przegrodą, która ma wymiar nie tylko przestrzenny, ale na dodatek czasowy i kulturowy/ symboliczny – zwierząt, z których krzywdzenia korzystamy kupując i konsumując mięso, jaja, nabiał, a także inne produkty – choćby kupując i nosząc skóry (z włosem lub bez) czy wełnę. 

COŚ WIĘCEJ O TEJ KRZYWDZIE

Jaka to krzywda? To traktowanie zwierząt jak surowiec albo maszyny i wszystkie wynikające z tego podejścia konsekwencje: (1) selekcja hodowlana ukierunkowana na nasze korzyści (wydajna produkcja jaj, mleka, mięsa, skór, wełny i futer) bez względu na utratę zdrowia i cierpienie zwierząt, (2) utrzymywanie zwierząt w warunkach zapewniających wydajną produkcję bez względu na utratę zdrowia i cierpienie zwierząt, (3) pozbawienie życia, aby zapewnić wydajność produkcji (przerobić na mięso lub pozbyć się zwierząt niewydajnych) bez względu na to, że utrzymanie życia jest podstawowym interesem każdej żyjącej i czującej istoty, (4) wybór metody pozbawienia życia zapewniający szybkość, wydajność i dochodowość rzeźni bez względu na strach, ból i cierpienie zwierząt. Uprzedmiotowienie zwierząt ma wszystkie wady zniewolenia ludzi, a poprzez selekcję hodowlaną sprawia, że więzieniem zwierzęcia jest nie tylko klatka czy obora, w której zwierzę mieszka, ale także jego własne ciało. Szereg elementów uprzedmiotowienia zwierząt dotyka też zwierząt domowych, które też są hodowane pod kątem spełniania parametrów „miłośników ras”. Niemniej największe piętno odciska się na zwierzętach hodowanych na jaja, mleko i mięso oraz na wełnę, skóry i futra. 

SYTUACJE, SYTUACJE I JESZCZE RAZ SYTUACJE

Skoro ponad 90 procent społeczeństwa korzysta z bezwzględnej eksploatacji zwierząt, a tylko 1 procent społeczeństwa to sadyści/psychopaci, należy więc raczej odrzucić podejście dyspozycyjne i przejść do sytuacyjnego. Jakie to sytuacje i okoliczności sprawiają, że korzystamy chętnie z ewidentnej krzywdy zwierząt, a żeby tego było mało, lubimy mówić (z pełnym przekonaniem), że kochamy zwierzęta? Tych sytuacji jest całe mnóstwo. Zaczynają się od wczesnego dzieciństwa, kiedy rodzice podają nam „delikatnego kurczaka w słoiczku”, „leczo z mozarellą i kluseczkami” (danie po ósmym miesiącu życia), szykują nam jajeczniczkę, podają jogurcik z krowiego mleka (czasem z koziego, jak się okaże, że na krowie źle reagujemy) czy zaopatrują w skórzane buciki. Kiedy zaczynamy wymawiać słowa „kulczak”, „jajko” czy „mleczko”, są to już słowa związane z jedzeniem, a nie ze zwierzętami. Oglądamy mamę i tatę jedzących chleb z szynką, zabielających zupę śmietaną, rodzinę zajadającą się kiełbasą z grilla. W szkole utrwalamy „odpowiednie” skojarzenia łącząc kreskami w zeszycie ćwiczeń kurę z jajkiem, krowę z mlekiem, świnię z mięsem. Dział spożywczy w markecie wita nas tysiącem produktów z rysunkami uśmiechniętych kur, krówek i świnek. Reklamy w telewizji, radiu i na ulicy nie pozwalają nam zapomnieć o tych produktach. Sytuacja za sytuacją, przykład za przykładem, skojarzenie za skojarzeniem tworzą normę i zachętę, a w zasadzie rytmicznie pracujący walec, który wygładza i utwardza drogę, którą mamy się poruszać i którą się poruszamy. 



SYSTEM

Jak ma się do tego podejście systemowe? Otóż okazuje się, że to nie tylko moja matka, moja rodzina, moja szkoła i moja okolica tak funkcjonują. Tak funkcjonuje społeczeństwo: wiele matek, wiele rodzin, wiele szkół i wiele miejscowości. Tak funkcjonuje gospodarka, rząd, parlament, system edukacji i ustawodawstwo i sądownictwo. Eksploatacja zwierząt jest instytucjonalnie akceptowana, legalna i promowana. Nawet Ustawa o ochronie zwierząt jest tego świadectwem, bo de facto tylko reguluje eksploatację zwierząt. Powszechnie akceptowanym podejściem jest szowinizm gatunkowy, czyli lekceważenie interesów zwierząt pozaludzkich, nawet tych najbardziej podstawowych, tylko dlatego, że zwierzęta te nie są ludźmi. Listkiem figowym, którym przykrywamy tę bezwzględność i zachowujemy dobre mniemanie o sobie, jest nasz stosunek do zwierząt domowych. W praktyce nie zawsze jest się czym chwalić (ani hodowaniem ras ani zaniedbywaniem/porzucaniem zwierząt), ale w zasadzie, kiedy mówimy, że kochamy zwierzęta, nasze myśli biegną właśnie ku kotom i psom (rzadziej ku paru innym gatunkom; lubimy też podziwiać dzikie zwierzęta i dlatego nie lubimy myśliwych). Wspomniana Ustawa o ochronie zwierząt też stanowi część figowego listka, podobnie jak szereg organizacji „prozwierzęcych” prowadzących kampanie na rzecz polepszenia dobrostanu zwierząt (w ramach akceptowanej domyślnie eksploatacji), które od swoich zwolenników oczekują nie przejścia na weganizm, ale przekazania pieniędzy na kampanię czy złożenia podpisu pod stosowną petycją.

SYSTEMOWA OBOJĘTNOŚĆ: PRAWO, GOSPODARKA, EDUKACJA, KULTURA

Systemowy charakter tej obojętności na krzywdę zwierząt (pojęcie szowinizmu gatunkowego ukuł angielski psycholog Richard Ryder) w praktyce polega właśnie na instytucjonalizacji krzywdzenia zwierząt: ustala się ramy prawne, minimalne standardy utrzymania zwierząt, określa się gatunki zwierząt, które wolno eksploatować w określony sposób (np. zaliczając je do „zwierząt gospodarskich” i ustalając, że krowy są eksploatowane do produkcji mleka, cielęciny i wołowiny, a kury dla jaj i mięsa rosołowego itd.), określa się też sposób wdrażania przepisów, ich kontroli i egzekwowania, zaprasza się do rozmów organizacje, które nie kwestionują eksploatacji zwierząt jako takiej, lecz deklarują zainteresowanie regulacją tej eksploatacji. 

Osoby lub podmioty eksploatujące zwierzęta w taki sposób są przedsiębiorcami, którzy od swojej działalności płacą podatki, i mogą niejednokrotnie liczyć na ulgi czy dotacje. Produkcja żywności roślinnej nie jest preferowana. Żywność pochodzenia zwierzęcego jest reklamowana agresywnie, w sposób niczym nieograniczany przedstawia wyobrażone warunki eksploatacji  (zieloną trawkę i idylliczne obrazki). Często stosowanym chwytem jest przedstawianie zwierząt jako zadowolonych wolontariuszy, chętnie serwujących nam własne jajka, mleko czy ciało (mięso).

Równocześnie system edukacji szkolnej aktywnie uczy szowinizmu gatunkowego: (1) przedstawia eksploatację zwierząt określonych gatunków jako rzecz normalną, właściwą, społecznie pożądaną i potrzebną; (2) nie informuje, że dieta roślinna jest odpowiednia na każdym etapie życia i nie oferuje chętnym dalszych informacji, jak taką dietę ułożyć; (3) nie zwraca uwagi, że noszenie skóry czy wełny nie jest konieczne i że obuwie i ubrania bez produktów odzwierzęcych są dostępne; (4) nie zachęca do krytycznego spojrzenia na eksploatację zwierząt; (5) nie zapewnia uczniom pełnowartościowej diety wegańskiej w stołówkach, na szkolnych wycieczkach i zielonych szkołach, (6) uczy szacunku tylko do wybranych zwierząt (domowych), (7) nauczyciele, którzy chcieliby taką krytyczną edukację podjąć, mogą spodziewać się reprymendy ze strony dyrekcji (chyba że ograniczą się do wersji „soft” – krytykując cyrki ze zwierzętami lub noszenie futer).

Obrazu dopełnia kultura – filmy, książki, sztuka – która najczęściej wplata eksploatację zwierząt jako przezroczyste tło lub kanwę dla opowiedzenia historii ludzi i (czasem) zwierząt domowych.

Ludzie wpisujący się w instytucjonalny szowinizm gatunkowy mają łatwiej: nie muszą o nic pytać, prosić, niczego sprawdzać. Wszystko jest urządzone tak, by mogli poruszać się bez przeszkód w świecie, gdzie eksploatacja zwierząt jest wyborem domyślnym. Wychowani i wyedukowani w szowizmie gatunkowym nie muszą nawet o nim myśleć, podobnie jak kiedyś bez żadnych przeszkód poruszali się mężczyźni w świecie niekwestionowanego patriarchatu. Robienie złych rzeczy zwierzętom w takich sytuacjach i w takim systemie jest bajecznie proste i nie wymaga nawet złej woli. Wystarczy konformizm, obojętność i brak poczucia osobistej odpowiedzialności, o co w tak wykreowanym świecie bardzo łatwo. Ten system to jedna wielka pułapka na z gruntu dobrych ludzi.

EFEKT LUCYFERA

Zimbardo wymienia 7 procesów społecznych, które ułatwiają staczanie się w kierunku zła:

1. Bezmyślne robienie pierwszego małego kroku
2. Dehumanizacja Innych
3. Deindywidualizacja siebie (anonimowość)
4. Rozmycie osobistej odpowiedzialności
5. Ślepe posłuszeństwo władzy/autorytetowi
6. Bezkrytyczne podporządkowanie się normom grupowym
7. Bierna tolerancja wobec zła poprzez brak działania lub obojętność.

Wygląda na to, że większość tych procesów znajduje swoje zastosowanie w kształtowaniu szowinizmu gatunkowego, który przekłada się na tak ogromną krzywdę zwierząt.

EFEKT BOHATERA

Równocześnie Zimbardo szuka recepty na to, co robić, by zachęcić ludzi do robienia dobrych rzeczy. Okazuje się, że tak jak banalne potrafi być zło (jak określiła to Hannah Arendt relacjonując proces nazisty Eichmanna), tak banalne potrafi być też dobro: każdy z nas, przy odrobinie dobrych chęci, może stawać się „bohaterem dnia codziennego”. Wystarczy świadomie przeciwstawić się procesom, które popychają nas ku złu. Zimbardo radzi, byśmy bezmyślności przeciwstawiali refleksję i krytyczne myślenie, ślepemu posłuszeństwu – nonkonformizm, byśmy unikali dehumanizowania innych (tu warto dodać unikanie uprzedmiotawiania zwierząt), brali częściej odpowiedzialność za to co robimy i nie zasłaniali się przynależnością do grupy i wreszcie byśmy wychodzili ze strefy komfortu i reagowali na zło zamiast milczeć i odwracać wzrok. 

Bardzo cenię dorobek Zimbardo, choć mam krytyczne spojrzenie na fakt, że w swojej analizie pomija zwierzęta. Na szczęście, słuchając go uważnie wiem, że ślepe podporządkowanie się autorytetowi nie jest dobrym podejściem. Dlatego właśnie do tej analizy, naszej skłonności do złych i dobrych uczynków, włączam zwierzęta i promuję weganizm. Bo zwierzęta na to zasługują, a każdy z nas może zostać małym bohaterem zaczynając od kruszenia własnej obojętności. 


 Czytaj dalej:
Polecam książkę Zimbardo "Efekt Lucyfera (LINK), ale jeśli nie masz czasu, obejrzyj przynajmniej jego wystąpienie na TED (20 min, polskie napisy) (LINK)


wtorek, 1 maja 2018

Lodówka z kurczakiem i szafa bez futra

Od 1.01.2020 zapraszam na moją nową stronę Slowasawazne.pl

Przeglądając ostatnio artykuły na temat ferm drobiarskich i futrzarskich, postanowiłam odpowiedzieć na pytanie czym różnią te dwa rodzaje ferm. Wyszło mi pięć punktów:

1. Większość obywateli i obywatelek regularnie je kurczaki i praktycznie nie nosi futra.

2. Większość nie widzi niczego niewłaściwego w eksploatacji kur i jednocześnie dostrzega, że z eksploatacją norek i lisów jest coś nie tak.

3. Większość nie postrzega kur jako czujące, myślące zwierzęta, które chcą żyć i unikać cierpienia. Ta sama większość znacznie chętniej pomyśli w ten sposób o norkach i lisach.

4. Większość jest chętna do podejmowania tematu ferm drobiarskich raczej w kontekście trucia środowiska i utrudniania życia lokalnej społeczności, jednak z pominięciem krzywdy tysięcy uwięzionych na fermach zwierząt. Raporty oddziaływania takich ferm na środowisko można przeczytać na wielu portalach, gdzie ekologia jest uznawana za istotny temat. Większość z nich pomija milczeniem fakt, że fermy te są miejscem systemowego i masowego krzywdzenia zwierząt. Ta sama większość zainteresowana wyłącznie nieekologicznością ferm drobiarskich jest skłonna, w przypadku ferm futrzarskich, obok ekologii poddać refleksji także cierpienie norek i lisów.

5. Większość nie szuka informacji, czy rzeczywiście trzeba jeść mięso (a także jaja czy nabiał). Gdy docierają do nich informacje, że możliwa jest dieta roślinna, nie podejmują tematu albo przytaczają argumenty, które według nich rozsądnie uzasadniają ich prawo do takiej konsumpcji. Ta sama większość bez większego trudu zgodzi się, że noszenie futra to zbytek i kaprys okupiony cierpieniem zwierząt.

Skąd takie różnice, skoro większość obywateli i obywatelek, nie tylko w dzieciństwie, przyznaje, że kocha zwierzęta?. Ok, najczęściej chodzi o zwierzęta, które mieszkają z nimi w domu i są traktowane jak członkowie rodziny. Ale nie tylko. Schroniska i organizacje zajmujące się adopcją zwierząt domowych także mogą liczyć na społeczne wsparcie. Większość bywa też dość często wrażliwa na los zwierząt należących do gatunków zagrożonych, wspierają działania zmierzające do ochrony gatunkowej, by zwierzęta takie mogły nadal żyć, rozmnażać się, mieć gdzie żyć. Większość (bez szału ale jednak), jest gotowa poprzeć zakaz ferm futrzarskich i cyrków ze zwierzętami. 

Skoro mówimy, że kochamy i faktycznie potrafimy kochać (przynajmniej niektóre) zwierzęta, a przez miłość mam na myśli nie tylko fascynację i przyjemność trzymania przy sobie, ale także gotowość do poświęcenia czasu, uwagi, pieniędzy, komfortu, czy np. wakacji na rzecz zwierząt, to odłóżmy na bok fakt, że równocześnie jemy mięso, nabiał i jaja (my – czyli ta społeczna większość) i spójrzmy jeszcze raz na powyższe różnice między fermami drobiarskimi i futrzarskimi, a w zasadzie na różnice naszego postrzegania tych jakże podobnych do siebie miejsc: 

1. To prawda, że większość obywateli i obywatelek je kury i nie nosi futer. Dlaczego? Kurze mięso jest tanim i łatwo dostępnym produktem, którym regularnie karmiona jest większość dzieci. Z takim doświadczeniem wchodzimy w kolejne lata naszego życia. Natomiast futrzane płaszcze są drogim produktem, noszonym od czasu do czasu, na którego zakup stać osoby dobrze zarabiające. 

2. W związku z punktem 1, większość jest przyzwyczajona do jedzenia kur (i nie tylko). Przyzwyczajenie sięgające dalej niż nasze pierwsze wspomnienia sprawia, że uznajemy to za oczywiste, naturalne, normalne i bezdyskusyjne. Jesteśmy oswojeni ze skojarzeniem kurczak – mięso. Nawet jako nastolatki mamy już doświadczenie powtarzania tego skojarzenia wiele tysięcy razy: podczas oglądania i kupowania kurzych piersi w sklepie czy kurzych udek w fast foodzie, podczas oglądania reklam, jedzenia, w trakcie patrzenia jak jedzą to inni, rozmawiania o przepisach na rumiane skrzydełka, czy podczas robienia kanapki z kurczakiem na drugie śniadanie. 

Wyszukiwanie obrazów w Google - hasło: KURCZAK


Skoro tak, to równie bezdyskusyjne staje się zaplecze naszego przyzwyczajenia – fermy drobiarskie. Nie może z nimi być coś „nie tak”, bo podważyłoby to bezdyskusyjność naszych przyzwyczajeń i skojarzeń. Z futrami zaś mamy mniejszą styczność (choć nie tak małą jak mogłoby się wydawać – w końcu sporo zimowych ubrań ma futrzane obszycia), dlatego – być może – łatwiej nam zgodzić się, że coś może być z tym nie tak.

3. W związku z punktem 1, choć zarówno kury jak i norki czy lisy są czującymi, zwierzętami, wolimy o regularnie jedzonych przez nas kurach myśleć przedmiotowo - jak o żywym mięsie, które prędzej czy później trafi na nasze talerze. Dzieje się tak nie dlatego, że jesteśmy sadystami. Wręcz przeciwnie, działa tu redukcja dysonansu poznawczego: sprowadzając czujące zwierzęta do kawałka mięsa redukujemy nasz dyskomfort wynikający z przekonania, że jesteśmy przeciwni krzywdzeniu innych. Taki zabieg jest niezbędny dla zachowania równowagi psychicznej w społeczeństwie, które równocześnie angażuje nas od najwcześniejszych lat naszego życia w eksploatację zwierząt, i które uczy, że mamy nie krzywdzić zwierząt. 

Kury, podobnie jak norki czy lisy, odbierają świat za pomocą zmysłów, przetwarzają docierające do nich informacje w mózgach, myślą, przeżywają emocje, są zdolne do odczuwania bólu i przyjemności. Eksploatacja i pozbawianie życia nie jest ani w interesie kur, ani norek czy lisów. Redukcja dysonansu poznawczego, która działa tak bardzo na niekorzyść kur (jak i wszystkich zwierząt, z których eksploatacji regularnie korzystamy), nie dotyka w takim stopniu norek i lisów tylko i wyłącznie dlatego, że większość z nas nie nosi futer. Ironia losu? Niesprawiedliwość? Z pewnością tak. Różnica w zdolności do myślenia, odczuwania między kurami a norkami i lisami? Z pewnością nie.

4. W związku z punktem 1, brak zapału do szukania informacji na temat diety roślinnej, jest u większości dość powszechny. Redukcja dysonansu poznawczego, o której pisałam powyżej, praktycznie załatwia nam sprawę. Skoro kurczak to kawałek mięsa, a kura i krowa to takie coś, co stoi za produkcją jajek i mleka, to w zasadzie nie interesują nas pytania: Czy musimy jeść mięso? Czy musimy jeść jaja i nabiał? Wystarczy, że możemy, bo kiedy myślimy, że kochamy zwierzęta, nasze skojarzenia ograniczają się do zwierząt domowych i zagrożonych gatunków, nie zaś do kur, krów czy świń, które tak naprawdę wyłączyliśmy w naszej wyobraźni z kategorii „zwierzęta”. 

Redukcja dysonansu poznawczego nie jest jedyną przyczyną, dzięki której akceptujemy masową eksploatację niektórych zwierząt. Dzieje się też tak dlatego, że działa presja kultury, której mocnym składnikiem jest szowinizm gatunkowy. Działa on wobec zwierząt tak jak rasizm wobec ludzi należących do historycznie i współcześnie dyskryminowanych grup „rasowych”, czy jak seksizm wobec historycznie i współcześnie dyskryminowanej płci – kobiet. 

Głównym założeniem szowinizmu gatunkowego jest przekonanie, że ludzie mogą nie brać poważnie nawet najistotniejszych interesów zwierząt (np. ich zdrowia i życia) tylko dlatego, że zwierzęta te nie są ludźmi. Praktycznym przejawem szowinizmu gatunkowego jest właśnie eksploatacja zwierząt. Im bardziej je eksploatujemy, tym bardziej utwierdzamy się w przekonaniu, że jest to właściwe i bezdyskusyjne. Jeśli zaś nasza empatyczna natura podpowiada, że coś jest nie tak, mamy zawsze do dyspozycji redukcję dysonansu poznawczego i tysiące dotychczasowych przykładów z własnego życia, życia rodziny, edukacji szkolnej i reklamy, które wszystkie są przejawem tej właśnie szowinistycznej kultury. 

Dlatego fermy drobiarskie stanowią niekwestionowaną część szowinistycznego krajobrazu. Jedyną rzecz nad jaką będziemy się ewentualnie zastanawiać to ich wpływ na środowisko. Dlatego łatwym wyjątkiem mogą być tylko takie formy wykorzystywania, które są dla większości rzadkie – jak fermy futrzarskie obsługujące zdecydowaną mniejszość społeczeństwa. Dlatego nasz stosunek do zwierząt domowych zasadniczo wpisuje się w szowinizm gatunkowy (kiedy nie zważając na zdrowie zwierząt, tworzymy rasy, które mają sprostać naszym estetycznym zachciankom). Oczywiście adoptujemy też zwierzęta bezdomne i traktujemy jak członków rodziny – to jednak jest WYJĄTEK od reguły, którą jest szowinizm gatunkowy.  

Podobnie jak rasizm i seksizm, czy inne formy dyskryminacji ludzi, także szowinizm gatunkowy jest uprzedzeniem, które z jednej strony towarzyszy nam od zawsze, lecz z drugiej strony, z którego szkodliwości zaczynamy sobie coraz lepiej zdawać sprawę. Mówi się o tym otwarcie od lat 70. XX wieku (pojęcie „speciesism” ukuł angielski psycholog Richard Ryder). 



Praca nad własnymi uprzedzeniami nie jest łatwa, szczególnie jeśli występują one powszechnie w społeczeństwie i są wspierane przez wychowanie, edukację i kulturę. Wiemy to wszyscy w odniesieniu do ksenofobii (której odmianą jest rasizm) i seksizmu. Jest to szczególnie aktualne dziś, gdy współczesna polityka tak mocno uwikłana jest w populistyczne sianie strachu przed „obcymi”, że jesteśmy w stanie wyłączać zwykłą przyzwoitość i empatię wobec uchodźców, czyli ludzi, których życie i zdrowie jest zagrożone. Jest to także aktualne dziś, gdy akcja #MeToo pokazuje jak duża jest skala agresywnego, przemocowego seksizmu i jak seksizm każe wielu mężczyznom "płakać", że teraz „nie będzie już można niewinnie flirtować”. Jest to także aktualne w odniesieniu do szowinizmu gatunkowego. Zdamy sobie z tego sprawę wszyscy (lub większość z nas zdolna do zwykłej empatii), jeśli poddamy dyskusji to, co dotąd uznawaliśmy za normalne i bezdyskusyjne – naszą eksploatację zwierząt.

Weganizm, czyli sprzeciw wobec traktowania zwierząt jak zasoby, przedmioty, maszyny, sprzeciw wobec eksploatacji zwierząt i wprowadzenie go w życie poprzez odrzucenie jajek, nabiału, mięsa, skór, wełny (a nie tylko futer i cyrków ze zwierzętami) jest na wyciągnięcie każdej ręki, którą kieruje empatyczna głowa. Tak, będą sytuacje, w których będzie trudniej go realizować, ale jak każda walka ze szkodliwymi uprzedzeniami i przyzwyczajeniami, ten wysiłek jest wart poniesienia, dla lepszego, bardziej pokojowego, mniej brutalnego świata.

-------------------------- 
Czytaj dalej:
  • "Nakarmi, odmłodzi, uleczy, zdrowie zabezpieczy. Weganizm?" (LINK)
  • "Pieśń słowika, piersi z kury" (LINK)
  • "Uniwersalny zegar przemocy tyka" - o seksizmie (LINK)
  • O rasizmie (LINK)
  • Statystyki sprzeciwu wobec zwierzętom w cyrkach (55%) (LINK) i fermom futrzarskim (67%) (LINK)