wtorek, 18 października 2016

Jak czytać, żeby doczytać: eksperymenty na zwierzętach

Od 1.01.2020 zapraszam na moją nową stronę Slowasawazne.pl

W wydaniu tygodnika „Polityka” z 12.10.2016 pojawił się artykuł Łukasza Kwiatka i Mateusza Hohola pt. „Ale mądrale!” o myśleniu przyczynowo-skutkowym u człowiekowatych, a dokładniej o eksperymentach, które mają te umiejętności sprawdzać. Pominę protekcjonalny tytuł, który pewnie nadała redakcja, a zajmę się opisem jednego z eksperymentów i tym, czego się z niego można dowiedzieć, ze szczególnym naciskiem na to, czego dowiedzieć się nie sposób.

Autorzy opisują eksperyment dość standardowo. Mój komentarz nie dotyczy więc tego konkretnego artykułu, ale raczej przeciętnego sposobu pisania o eksperymentach na zwierzętach, z którym spotykamy się w prasie popularnonaukowej.

Podstawowe elementy opisu to nazwa jednostki badawczej, nazwiska badaczy (choć nie zawsze), gatunki zwierząt poddanych eksperymentowi, rok/lata i przebieg eksperymentu oraz wnioski dotyczące samego badania i odniesienie do korzyści jakie mogą mieć z tego ludzie. W artykule mamy więc Instytut Antropologii Ewolucyjnej Maxa Plancka w Lipsku, zespół badaczy, których nazwisk akurat nie ujawniono i gatunki zwierząt na których eksperyment przeprowadzono - szympansy, bonobo, goryle i orangutany. Doświadczenie, którego ram czasowych nie znamy, odbyło się w jakimś laboratorium (jest mowa o pomieszczeniach, w których przebywają małpy) i polegało m.in. na sprawdzaniu jak zwierzęta sobie poradzą, by zdobyć pokarm, który nie jest bezpośrednio dostępny, tylko wymaga dobrania jednego z narzędzi znajdujących się w drugim pomieszczeniu.  Autorzy przytaczają wniosek sformułowany przez Michaela Tomasello, dyrektora tego instytutu i badacza naczelnych (być może był on zatem w zespole badaczy), który mówi, że zwierzęta posługiwały się „sekwencją wnioskowań przyczynowo-skutkowych o strukturze „jeżeli – to”. Dziennikarze przytaczają źródło tej wypowiedzi, którym jest książka Tomasello pt. „Historia naturalna ludzkiego myślenia”, zatem korzyścią, jaką mogą mieć z tego eksperymentu ludzie jest najwyraźniej pogłębienie samowiedzy.

No dobrze, dowiedzieliśmy się już całkiem sporo. Czego zatem w tym opisie i jemu podobnych opisach brakuje? Szczegółowych informacji o zwierzętach. Nie wiemy skąd pochodzą zwierzęta, gdzie się urodziły, gdzie mieszkają i co się z nimi stało po zakończeniu eksperymentu. Nie posiadamy nawet informacji ile zwierząt użyto do eksperymentu. W takich opisach jest to dość standardowe posunięcie: dziennikarzy interesuje tylko gatunek, zaś konkretne zwierzęta pozostają anonimowe. Nie wiemy też zazwyczaj w jaki sposób eksperyment naruszył życie tych zwierząt, jak wpłynął na ich zdrowie psychiczne i fizyczne. Bez odpowiedzi pozostaje pytanie jak „zmotywowano” zwierzęta do wzięcia udziału w eksperymencie? Czy głodzono je, żeby ich zainteresowanie zdobyciem pokarmu wzrosło? Ile razy powtarzano doświadczenie, żeby uzyskać wiarygodne rezultaty?

Jesteśmy tak przyzwyczajeni do pewnego typu narracji, że powyższe pytania rzadko, jeśli w ogóle, przychodzą nam do głowy. Jest tak podobnie w przypadku produktów odzwierzęcych – poddajemy się pewnemu szablonowemu myśleniu, według którego tak to już jest, było i będzie, że mięso, mleko i jaja są akceptowalnymi produktami spożywczymi, pochodzą z ferm, a zwierzęta są po to, żeby nam służyć. Dodajemy sobie, że prawo zabrania zadawania niepotrzebnego cierpienia i już. Szablon gotowy.

Jeśli jednak już tak się stanie, że niestandardowe pytania przyjdą nam do głowy, to bywamy bezradni, bo nie za bardzo wiemy, gdzie szukać wiarygodnych odpowiedzi, nie mówiąc już o podważaniu tego „było/jest/będzie”. Ja sama, mimo dziesięcioletniego aktywizmu, nie wiem wszystkiego, ale nauczyłam się analizować dostępne materiały dużo bardziej krytycznie i znajdować odpowiedzi na przynajmniej część pytań. I zachęcam wszystkich do krytycznego czytania, oglądania i myślenia.

Małpy, które są używane w eksperymentach odbywających się w jakichś pomieszczeniach – tak, jak w tym eksperymencie – muszą żyć w niewoli. Skąd się wzięły? Mogły zostać porwane z ich naturalnego środowiska (ale często prawo tego zabrania), mogły urodzić się w laboratoryjnych programach hodowlanych albo w ogrodach zoologicznych, które również prowadzą hodowle. Jak było w tym przypadku? Odwiedziłam stronę Instytutu, na której znalazłam Wydział Prymatologii, jednak w opisie jego działań znalazłam tylko badania prowadzone w naturze. Coś się nie zgadzało. Ten eksperyment był przecież przeprowadzany w budynku. Szukałam dalej i informacje o badaniach mnie interesujących, znalazłam dopiero w zakładce Wydziału Psychologii, który zajmuje się także zdolnościami poznawczymi naczelnych. Na samym dole znalazłam informację, że małpy nie są nigdy pozbawiane wody i jedzenia, a doświadczenia z zakresu rozwiązywania problemów, czyli takie, jak  te opisane w artykule, są przeprowadzane w oparciu o smakołyki, które zwierzęta otrzymują bardzo rzadko (i w ten sposób są bardziej zmotywowane). Można odetchnąć z ulgą, ale nie do końca. Ta uwaga świadczy bowiem o tym, że w innych ośrodkach badawczych takie eksperymenty są przeprowadzane na zwierzętach pozbawianych jedzenia i wody; Centrum zastrzega więc, że akurat ono takich rzeczy nie robi.

Kolejny link skierował mnie na stronę Wolfgang Kohler Primate Research Center (WKPRC) w Lipsku, na moje szczęście posiadającą również wersję w języku angielskim. Tam dowiedziałam się, że WKPRC jest projektem prowadzonym w ramach Instytutu we współpracy z Ogrodem Zoologicznym w Lipsku. A więc zwierzęta wykorzystane do eksperymentu mieszkają w niewoli, w zoo. Zakładka "Ape list" przedstawia zdjęcia zwierząt pogrupowane gatunkami (nie wiem dlaczego szympansy są podzielone na Grupę A i B) i krótkie opisy każdego z nich: imię, płeć, data urodzenia, imiona rodziców, miejsce urodzenia, od kiedy w zoo w Lipsku. Brak jest informacji o charakterze, upodobaniach, przyjaciołach, itp., co jest standardem w schroniskach dla takich zwierząt (np. w kanadyjskiej fundacji Fauna). Są to zwierzęta w bardzo różnym wieku, najstarsza jest szympansica Jeudi, rocznik 1966. Są też zwierzęta z lat 70., 80., 90. i urodzone w 2016 roku. Małpy albo urodziły się w Lipsku, albo pochodzą z innych miast w Niemczech, Wielkiej Brytanii, Francji a nawet USA. Pewnie zostały kupione z innych ogrodów zoologicznych. W WKPRC jest 24 szympansów, 10 bonobo, 4 goryle i 8 orangutanów. Nie wiemy ile i które z nich były użyte do tego eksperymentu.

Możemy oczywiście powiedzieć, że podobnie anonimowo traktuje się ludzi w opisach eksperymentów z ich udziałem. Jest tu jednak dość ważna różnica. Kiedy eksperyment dotyczy ludzi, spodziewać się możemy – i słusznie – że uczestnicy udzielili świadomej zgody na badanie, przed eksperymentem żyli życiem niezależnym od placówki badawczej, a po jego zakończeniu i otrzymaniu obiecanej zapłaty, życie swoje kontynuowali. W przypadku zwierząt tak nie jest. Po pierwsze, nie uzyskuje się świadomej zgody uczestników. Oczywiście trudno o taką zgodę, ale jeśli tak, to oczywistym wnioskiem nie powinno być pominięcie tego punktu i przejście do realizacji eksperymentu, lecz raczej refleksja czy można w ogóle eksperyment przeprowadzić. Odpowiedzią na to pytanie mają zajmować się komisje bioetyczne, jednak biorąc pod uwagę panujący szowinizm gatunkowy trudno o pewność, że członkowie komisji są żywo zainteresowani dobrem zwierząt. Gdyby tak było, 99,9 procent eksperymentów nigdy nie miałaby miejsca.

W opisie eksperymentów na zwierzętach używa się często tych samych określeń stosowanych w odniesieniu do ludzi: zwierzęta uczestniczyły w eksperymencie, brały w nim udział, były uczestnikami. Określenia te sugerują dobrowolność, której przecież nie było. Sugeruje się dialog i współdziałanie, podczas gdy zwierzęta są tu bezbronne i nie mają nic do powiedzenia. Tak naprawdę, zwierzęta były użyte i wykorzystane – to są właściwe słowa adekwatnie oddające rzeczywistość.

Jeśli chcemy poznać historię eksperymentu, która uwzględnia zwierzę nie jako anonimowego przedstawiciela gatunku, lecz jako istotę z własnym charakterem, upodobaniami i biografią, polecam film „Project Nim” i dwie książki: „Najbliżsi krewni” Rogera Foutsa i „Szympansy z Azylu Fauna” Andrew Westolla. Tam dowiemy się też jakie koszty fizyczne i psychiczne poniosły zwierzęta poddane eksperymentom. Dodam tylko, że o ile człowiekowate doczekały się swoich biografii, o tyle wciąż bezimienne pozostają miliony zwierząt innych gatunków poddawane eksperymentom, w szczególności myszy i szczury, i miliardy zwierząt hodowanych na mięso, dla mleka i jaj. Będzie tak dopóty, dopóki będziemy słuchać takich narracji nie przerywając.



Czytaj więcej:
  • Badania zdolności poznawczych u Człowiekowatych na Wydziale Psychologii Instytutu im. Maxa Plancka w Lipsku (link
  • Lista zwierząt w Wolfgang Kohler Primate Research Center (link
  • Fundacja Fauna, gdzie przebywają szympansy wcześniej wykorzystywane w laboratoriach czy cyrkach. Tam przebywa Loulis i Tatu - członkowie rodziny Washoe opisanej w książce „Najbliżsi krewni” (link)
  • Film „Projekt Nim” – reż. James Marsh, film dokumentalny BBC (link)
  • Porównajcie opis szympansa na stronie centrum badawczego (link) i sanctuary (link), a zobaczycie, gdzie podchodzi się do zwierzęcia jak do istoty z osobowością, uczuciami i biografią;
  • Etolog poznawczy Marc Bekoff – o wygaszaniu ogrodów zoologicznych (link)


niedziela, 2 października 2016

Brzydkie słowo na "H"

Od 1.01.2020 zapraszam na moją nową stronę Slowasawazne.pl

Ha jak humanitarny. Pierwsze skojarzenie? Ładne: pomoc humanitarna. Jest niesiona ofiarom klęski żywiołowej czy wojny. Dotyczy ludzi. W Polsce najbardziej znaną organizacją angażującą się w takie działania jest Polska Akcja Humanitarna. Drugie skojarzenie? Brzydkie, karykatura pierwszego: ubój humanitarny. Jest uskuteczniany na zwierzętach wybranych gatunków. W Polsce realizują go liczne ubojnie, zwane też niekiedy zakładami mięsnymi.

Polska Akcja Humanitarna kopie studnie, by ludzie mieli wodę, prowadzi program dożywiania dzieci, dostarcza najpotrzebniejsze przedmioty – zestawy odzieży, środki higieny osobistej, koce, namioty, moskitiery. Zapewnia też pomoc medyczną. Ubojowcy zaś odbierają zwierzętom życie, czyli to, co najcenniejsze. Zadają nieodwracalną krzywdę. Ale jeśli zabijają zgodnie z odpowiednimi przepisami, nazywa się to „ubojem humanitarnym”.  Czy można sobie wyobrazić większe oddalenie od pierwotnego znaczenia słowa? Dlaczego z jednej strony wpłacamy na PAH,  z drugiej mówimy bez wysiłku: akceptuję ubój, byle robiono to humanitarnie?

”Ubój” to usankcjonowane prawem masowe zabijanie zwierząt hodowanych na mięso, skóry, futra i wełnę oraz dla mleka i jaj. Jest dozwolony przez Ustawę o ochronie zwierząt. Logicznie myślący kosmita zapoznający się z naszą kulturą i rozumiejący podstawowe znaczenia słów w języku polskim dojdzie zatem do wniosku, że ubój podpada pod ochronę zwierząt. Oczywiście, jak możemy się domyślić, Ustawa dodaje, że uśmiercanie, którego jedną z form jest ubój, może odbywać się wyłącznie w sposób „humanitarny polegający na zadawaniu przy tym minimum cierpienia fizycznego i psychicznego”. No i zajefajnie - myślimy sobie krojąc nożem i widelcem smażoną kurzą pierś lub tłukąc kotlet wieprzowy tłuczkiem do odpowiednich zwierząt, pardon, tłuczkiem do mięsa. Kosmita też póki co uspokojony. Mamy tu przecież do czynienia z … ochroną podczas zabijania. Ustawa chroni zwierzęta do samego końca. Hurra! Możemy spać i trawić spokojnie.

Zaraz, zaraz. Jeśli możemy mówić o humanitarnym uboju (tj. ochronie podczas zabijania), dlaczego akceptujemy go w odniesieniu do świni, kury czy krowy, ale już niekoniecznie wobec psa czy kota? Odpowiadamy krótko i zwięźle, my obywatele i obywatelki, oraz konsumenci i konsumentki, że pies i kot to zwierzęta domowe, a świnia, kura i krowa to zwierzęta gospodarskie. Tych pierwszych ubój nie dotyczy, dopiero tych drugich tak. Lekcja z dzieciństwa doskonale przyswojona. W ilu książeczkach człowiek się tego naczytał po tym, jak czytała nam mama (dziś coraz częściej też tata).  Masowość zabijania, widok wszystkich możliwych etapów rozcinania zwierząt „gospodarskich” na części pierwsze, a następnie pyszne z nich dania utwierdzają nas w przekonaniu, że możemy to zabijanie nazywać „ubojem”, oraz że państwo zadba o to, by ilość cierpienia fizycznego i psychicznego była minimalna. Minimalna w stosunku do czego? Ano w stosunku do tego, co trzeba zrobić, żeby zwierzę zabić.

A czy trzeba zwierzę zabić? To pytanie nie pada. Jesteśmy przecież przyzwyczajeni do zabijania, zapewnieni o jego humanitarności, działamy w kontekście ustawy o ochronie zwierząt, a ochrona ta obejmuje ubój zwierząt gospodarskich. Pytanie czy trzeba zwierzę zabić nie pada też dlatego, żeśmy już sobie na nie odpowiedzieli. Tak sprytnie, że bez zadawania. Ubój musi być przecież akceptowany na zasadzie domyślności przez społeczeństwo, które z niego na co dzień korzysta: konsumentów mięsa, mleka i jajek, sklepy, hurtownie, przetwórnie, rzeźnie i hodowców. Tak, również wegetarianie korzystają z uboju „zużytych” krów i kur, który załatwia problem karmienia i leczenia zwierząt „niewydajnych” i tym samym umożliwia masową sprzedaż nabiału i jaj w cenach ogólnodostępnych produktów żywnościowych.

Oczywiście ubój zwierząt nie dotyczy tych wegetarian, którzy zaopatrują się u dobrych i bogatych wiejskich kobiet trzymających krowy, ich potomstwo a także kury do naturalnej śmierci i opłacających rosnące rachunki za leczenie starzejących się zwierząt u zaprzyjaźnionych lekarzy weterynarii a następnie utylizujących zwłoki za dodatkową opłatą. Tacy wegetarianie oczywiście nie tykają półek z nabiałem i jajami w sklepie ani nie jedzą produktów z dodatkiem nabiału czy jaj w restauracjach.  Osobiście nie spotkałam takich wegetarian. Znam za to takich, którzy twierdzą, że kury i krowy przez nich wykorzystywane mają „dobre życie”. O śmierci jakoś nie wspominają, ale zapewne zwierzęta te dostają ochronę podczas zabijania. Wracamy zatem do uboju „humanitarnego”, który zgodnie z Ustawą o ochronie zwierząt ma dotyczyć rocznie około 800 milionów zwierząt lądowych w Polsce.

Pozostawię na chwilę bez odpowiedzi pytanie o odbieranie życia, żeby przyjrzeć się temu, co nas tak uspokaja, kiedy mówimy „byle to było humanitarnie”. Jak już wspomniałam, mamy Ustawę o ochronie zwierząt (pierwsze „uf”) i mamy akt wykonawczy do tej ustawy – rozporządzenie, które mówi kto może zajmować się ubojem i jak ubój ma przebiegać w przypadku poszczególnych gatunków zwierząt (drugie „uf’). Mamy nawet Parlamentarny Zespół Przyjaciół Zwierząt, którego członkowie korzystają z uboju. Muszą więc być przekonani, jako przyjaciele, że cierpienia jest tam tylko tyle ile trzeba, żeby zwierzę zabić. Wiadomo przecież, że przyjaciół zabija się tylko humanitarnie (trzecie „uf”). Muszą wierzyć, że osoba pełnoletnia po zawodówce i trzymiesięcznej praktyce w ubojni z pewnością będzie żywo zainteresowana tym, by zwierzęciu zadać ni mniej ni więcej tylko to minimum cierpienia, które będzie miała skrzętnie wyliczone. Muszą ufać, że nie tylko nastawienie pracowników będzie nosiło cechy ochrony podczas zabijania, ale że również cały sprzęt działać będzie bez zarzutu, a zwierzęta będą spokojne i z losem swym pogodzone. Rozporządzenie opiera się chyba na takim założeniu, gdyż drób i króliki, zgodnie z pkt 4 par 7, wolno podwieszać i ogłuszać pod warunkiem, że będą sobie wisieć „rozluźnione”. Kto był ze zwierzętami u weterynarza wie najlepiej jak bywają tam zrelaksowane, zatem w ubojni zapewne można uzyskać podobny efekt, szczególnie gdy zawisną głową w dół. Nie od dzisiaj wiadomo, że zwierzęta oddają nam się z ufnością (kolejne uf).

Nasze humanitarne przepisy, których najczęściej nie znamy, wydają nam się jeszcze bardziej humanitarne, gdy zestawimy je z inną, obcą praktyką zabijania. Tak było już wielokrotnie podczas kampanii przeciwko ubojowi rytualnemu, gdzie humanitaryzm polskiego uboju świecił jasnym światłem obnażając barbarzyński mrok tego gorszego, okrutnego uboju, podczas którego przekraczane jest minimum cierpienia potrzebnego do przerobienia zwierzęcia w porządny stek czy hamburgera. Humanitarny i niezawodny ubojowiec, humanitarne, zawsze udane ogłuszenie w 800 milionach przypadków rocznie – nasza cywilizacyjna zdobycz w ochronie zwierząt (podczas zabijania) starły się z cywilizacją, która za punkt honoru stawia sobie, by zwierzęta cierpiały parę minut dłużej.  Niejeden humanitarysta mógł dać upust antysemityzmowi, dla którego znalazł przecież namacalne podstawy.

Kampania przeciwko ubojowi rytualnemu, a także przepisy, które mają umożliwić nazywanie uboju humanitarnym skupiają się na odpowiedzi na pytanie: JAK należy zwierzęta zabijać. Równocześnie nie dopuszczają do stawiania pytania: CZY można zwierzęta zabijać? A dokładniej: czy można, z moralnego punktu widzenia, zabijać zwierzęta dla steku, hamburgera, mleka do kawy, jajecznicy? Czy można usprawiedliwić zabijanie, które służy podtrzymaniu mojego stylu życia? I rodzi to kolejne pytania: Jeśli odpowiadam sobie, że tak, można zabijać zwierzęta z wymienionych wyżej powodów,  to w jaki sposób dochodzę do wniosku, że krowom można to robić a psom już nie? Tylko na podstawie tradycyjnego podziału na domowe i gospodarskie? I nie jest to zachęta do zabijania także psów, lecz pytanie o to, dlaczego przechodzimy do porządku dziennego z zabijaniem krów (i innych zwierząt). Dla większości z nas nie jest to przecież kwestia naszego życia, bo możemy stosować dietę roślinną.

Humanitarny ubój to ściema podobnie jak byłby nią humanitarny rozbój, humanitarne włamanie lub humanitarny gwałt. Ubój, podobnie jak rozbój, włamanie i gwałt, jest zadaniem krzywdy - niezasłużonej i niekoniecznej. Etykieta „humanitarności” może więc służyć tylko jako jedno: wielka zasłona dymna. Gdyby pomoc humanitarna dawana przez PAH znaczyła tyle co „humanitarny” w kontekście uboju zwierząt należałoby przed taką pomocą przestrzegać.

Czytaj więcej:
- Ustawa o ochronie zwierząt (link)
- Rozporządzenie Ministra Rolnictwa i rozwoju wsi z 9 września 2004 roku w sprawie kwalifikacji osób uprawnionych do zawodowego uboju oraz warunków i metod uboju i uśmiercania zwierząt (link)