wtorek, 4 września 2018

Jaki weganizm jest mile widziany?

Od 1.01.2020 zapraszam na moją nową stronę Slowasawazne.pl

Weganizm wchodzi  dziś do mainstreamu, choć wciąż jest niszowy. W swojej niszy występuje zaś w paru „odmianach” usytuowanych bliżej lub dalej od swojego oryginalnego kształtu z lat 40. XX wieku i oryginalnej definicji opracowanej przez The Vegan Society w w latach 70. Weganizm jest różnie postrzegany, odbierany, wykorzystywany i promowany. W jakich „odmianach” weganizm jest mile widziany, a w jakiej wciąż nie za bardzo? Dlaczego w związku z weganizmem regularnie pojawia się irytujące hasło „wszystko albo nic” i co ono tak naprawdę znaczy? 

Mile widziane odmiany weganizmu

Weganizm jako jedna z modnych diet? Wchodzi całkiem nieźle. Popierają go nawet burgerownie przerabiające na co dzień setki kilogramów mięsa, sera i jajek. W końcu na takim weganizmie można zarobić: wie o tym inteligentny przedsiębiorca i do standardowej oferty dorzuci produkty „odpowiednie dla wegan”. Jak to zgrabnie ujął pewien biznesmen reklamując poszerzone menu swojej restauracji: #gomeat #govegan. A więc modna dieta, czyli kolejny segment konsumencki.

Weganizm jako sposób na utrzymanie zdrowia, urody i długowieczności? Proszę bardzo. Promotorów „cudownej” roślinnej diety nie brakuje (dieta cudowna jest bardziej atrakcyjna niż dieta po prostu zdrowa). Wszyscy prędzej czy później będziemy mieć problemy ze zdrowiem, nasza młodzieńcza uroda przygaśnie i przyjdzie się zmierzyć ze starzeniem skóry, chorobami i zbliżającą się śmiercią. Z nadzieją słuchamy więc opowieści o ozdrowieńczych właściwościach diety roślinnej, oglądamy filmiki o dziarskich dziewięćdziesięcioletnich weganach biegających maratony lub wyginających się w trudnych jogicznych pozycjach. Jeśli zaś roślinna dieta nie spełni oczekiwań zawsze będzie można przerzucić się na coś innego, np. paleo. 

Weganizm dla środowiska? Owszem, coraz częściej czytamy w raportach naukowych, że produkcja zwierzęca jest najbardziej marnotrawnym sposobem produkcji żywności (marnującym cenne zasoby) i produkującym dużo zanieczyszczeń.  Tutaj argument za dietą roślinną, która jest częścią weganizmu, jest rzeczywiście poważny, choć de facto ze względów ekologicznych wystarczyłoby, gdybyśmy wszyscy stosowali dietę opartą na roślinach, niekoniecznie stuprocentowo roślinną. 

Weganizm jako jedna z opcji na liście „co możesz zrobić dla zwierząt? Da radę. Zawsze można wybrać coś innego z listy.  Choćby podpisać petycję lub ustawić stały przelew dla organizacji, która w naszym imieniu będzie działać dla zwierząt. 



Mniej apetyczny weganizm etyczny


Co wspólnego mają ze sobą te mile widziane formy weganizmu? Po pierwsze, ograniczają weganizm do diety. Po drugie są opcjonalne, zawsze zastępowalne czymś innym. Co mają wspólnego z oryginalnym weganizmem grupy, która w 1944 roku odłączyła się w Anglii od Towarzystwa Wegetariańskiego i utworzyła Towarzystwo Wegańskie? Najlepiej będzie jeśli po prostu przypomnę definicję:

"Weganizm to filozofia i sposób życia, który stara się wykluczyć - w stopniu w jakim jest to możliwe i wykonalne - wszystkie formy eksploatacji i okrucieństwa wobec zwierząt w związku z produkcją żywności, ubrań czy w jakimkolwiek innym celu; co za tym idzie weganizm promuje rozwój i wykorzystywanie alternatyw wolnych od składników odzwierzęcych i niezwiązanych ze zwierzętami, które są korzystne dla ludzi, zwierząt i środowiska."

Jak widać, oryginalny weganizm jest pojęciem dużo szerszym, a sednem sprawy są zwierzęta i nasz etyczny do nich stosunek.  Weganizm zgodny z tym, jak zdefiniowało go The Vegan Society, jest dziś paradoksalnie na marginesie, wypierany przez powyżej opisane odmiany. W związku z tym bywa nazywany „etycznym weganizmem”, żeby można go było odróżnić od roślinnej diety. 

Skoro środkiem ciężkości weganizmu jest etyka, nie może być on opcjonalnym składnikiem z szerokiego repertuaru naszych prozwierzęcych zachowań. Jeśli poważnie rozmawiamy o pozytywnym stosunku do zwierząt, o autentycznym sprzeciwie wobec przemocy, eksploatacji i zabijaniu zwierząt, to staje się jasne, że weganizm nie jest żadną opcją, lecz etycznym minimum, jakie jesteśmy winni zwierzętom. Program minimum oznacza po prostu nie krzywdzić i propagować niekrzywdzenie.

Jak podkreśla definicja opracowana przez założycieli Towarzystwa Wegańskiego, weganizm należy realizować w stopniu możliwym i wykonalnym. Pierwsi weganie formułując swój postulat szacunku wobec zwierząt nie żądali zatem ani od siebie, ani od nikogo innego, bohaterstwa czy męczeństwa dla sprawy.  Byli etycznymi realistami.

Wszystko albo nic, czyli tendencyjne ramowanie weganizmu


Dlaczego zatem trudno jest promować program minimum i często towarzyszy mu paradoksalne i emocjonalnie naładowane oskarżenie „wszystko albo nic”? Na pewno nie ze względu na problem z wytłumaczeniem o co w weganizmie chodzi, skoro weganizm to po prostu sprzeciw wobec krzywdzenia zwierząt. Jednak postulat ten okazuje się dotyczyć nie tylko bliskich nam zwierząt domowych czy podziwianych zwierząt nieudomowionych, lecz także tych, o których nie mamy zwyczaju dużo myśleć – świń, krów, kur i innych tzw. zwierząt gospodarskich. 

Poza tym postulat weganizmu ingeruje w sfery życia, które uznajemy za prywatne (szczególnie jedzenie, ale także odzież i rozrywka) i etycznie neutralne (nie kojarzymy ich zazwyczaj z krzywdą zwierząt).  Stąd rodzi się słuszna skądinąd myśl, że wzięcie weganizmu na poważnie może wiązać się ze zmianami, które będą dotyczyć naszego codziennego życia. To budzi emocje, obawy, stres i spekulacje, że weganizm to jakaś skrajność. 

Oskarżenie weganizmu o skrajność, „wszystko albo nic” formułowane jest na wiele sposobów. Omówię parę z nich.

Dziecinne przewrażliwienie
Weganizm to skrajne przewrażliwienie, wybujała empatia. Zachowujmy umiar, zdrowy rozsądek, nie dajmy się zwariować – tak mówi część osób stykających się z postulatem weganizmu. 
Proponuję chwilę zastanowienia, konkretny przykład. W zasadzie smutny składnik polskiego krajobrazu – pies na krótkim łańcuchu, bez ochrony przed upałem i mrozem, często głodny, trzymany jako żywy detektor ruchu i alarm w jednej psiej, umęczonej życiem osobie. Niejednokrotnie porzucany lub zabijany, by wymienić go na nowy, sprawny „egzemplarz”.  Czy nasz sprzeciw wobec jego cierpienia i traktowania jak wymienialny przedmiot i wreszcie wobec jego zabicia nazwalibyśmy „skrajnym przewrażliwieniem”? Czy raczej zachowanie właściciela (niezasługującego na miano opiekuna) będzie skrajną nieodpowiedzialnością, brakiem przyzwoitości, a nawet okrucieństwem? 

No właśnie. Nasz sprzeciw jest zatem właściwą, rozsądną, empatyczną reakcją na dziejącą się krzywdę i niesprawiedliwość.  Weganizm też nie wchodzi w żadną skrajność. Jest takim samym sprzeciwem wobec krzywdy i niesprawiedliwości, tyle że obejmuje także inne zwierzęta. Jeśli mamy więc nazwać jakoś tę wegańską wrażliwość, to będzie to wrażliwość nie skrajna, lecz uniwersalna. Nie dziecinna (naznaczona impulsywnością i niewiedzą), lecz dojrzała, wynikająca z wiedzy i konsekwentna

Nierealistyczny idealizm
Weganie są dziecinnymi idealistami. Chcieliby raju na ziemi. Chcieliby zlikwidować całą przemoc, ból i śmierć. A tu jest ziemia, na której jedni zjadają drugich, lew poluje na antylopę. Takie jest prawdziwe życie, bądźmy realistami – powiadają niektórzy.
To prawda, że lew zjada antylopę, ale antylopa zjada rośliny. Dlaczego więc porównując się do zwierząt automatycznie widzimy się akurat w roli drapieżnika? Nasi najbliżsi krewni to przecież zwierzęta całkowicie lub prawie roślinożerne – szympansy, goryle i orangutany. Jeśli już musimy porównywać się do innych zwierząt, sensowniej byłoby spojrzeć na naczelne niż na wielkie koty. 

Oczywiście ewolucja naszego gatunku obejmująca nie tylko fizjologię naszych organizmów ale także zdolność do obróbki pokarmu pokazuje, że możemy odżywiać się na różne sposoby. Jesteśmy dużo bardziej elastyczni od naczelnych. Niemniej, współczesna wiedza z zakresu dietetyki wskazuje, że odpowiednio ułożona dieta roślinna jest zdrowa, a nawet może wspomagać leczenie i profilaktykę niektórych chorób. Jej wybór nie jest więc żadną skrajnością. 

Co więcej, dieta roślinna jest nieporówywalnie „lżejsza” dla środowiska i nie angażująca odrażającej gałęzi gospodarki jaką jest eksploatacja zwierząt. Przyjęta powszechnie pomogłaby ograniczyć przestrzeń, na której produkuje się żywność dla ludzi, a tym samym pozwoliłaby zachować więcej miejsca dla dzikich zwierząt. Wybór weganizmu, którego lwią częścią jest roślinna dieta, wydaje się więc wyborem nie tylko wykazującym odpowiedni poziom wrażliwości społecznej, ekologicznej i prozwierzęcej, ale także na wskroś rozsądnym i realistycznym. Weganie nie bujają w obłokach. 


Skrajny postulat. Po prostu faszyzm.
To już nie wystarczy nie nosić futra i nie chodzić do cyrku ze zwierzętami? Nie wystarczy, że adoptowaliśmy psa i kota? Mamy iść pod wegańskie dyktando i podporządkować życie zwierzętom? Chcą mi mówić co mam kłaść sobie na talerzu? To już nawet wegetarianizm nie wystarczy? Chcą nam wszystkiego zabronić. Nie damy sobą rządzić – mówią niektórzy z oburzeniem i niepokojem.
Kampanie jednotematyczne, takie jak postulowany zakaz ferm futrzarskich czy cyrków ze zwierzętami, w pewnym stopniu mogą mieć negatywny wpływ na postrzeganie weganizmu. Tak mocno skupiają się na swoim temacie, że powodują efekt soczewki. Wałkowanie negatywnego obrazu futer sprawia, że wielu ludzi wzdraga się z oburzenia na widok kobiety w futrze równocześnie czując się bardzo swobodnie w skórzanych butach i wełnianym płaszczu. W kampanii przeciwko cyrkom ze zwierzętami często powtarza się, że chodząc do takiego cyrku dzieci uczą się przedmiotowego traktowania zwierząt, ale równocześnie kampania ta funkcjonuje bez dysonansu poznawczego w szkołach, gdzie przedmiotowe traktowanie zwierząt jest na porządku dziennym - podręczniki uczą przecież, że krowa daje mleko, a stołówki codziennie serwują produkty pochodzące z miejsc, gdzie zwierzęta są traktowane jak maszyny czy surowiec. 

Adopcje zwierząt domowych najczęściej są postrzegane na tyle wąsko i w oderwaniu od bardziej uniwersalnych praw zwierząt, że zdarzają się (nierzadko) imprezy promujące adopcje, gdzie serwuje się produkty pochodzące z eksploatacji zwierząt niedomowych.

To na tym tle padają oskarżenia o wtrącanie się w prywatne sprawy, nakazywanie czy zakazywanie czegoś. Jest to tło naczyń rozłączonych. Brakuje ukazania, że produkcja futer, skór i wełny ma wspólny mianownik – krzywdę zwierząt. Że produkcja mięsa, mleka i jaj jest możliwa tylko wtedy, gdy traktujemy zwierzęta instrumentalnie – jak maszyny i surowiec. Że skoro jest coś nie w porządku z przedmiotowym traktowaniem słonia w cyrku, to także jest problem z traktowaniem  krowy jak maszyny do mleka czy świni jak maszyny do produkcji prosiąt (wieprzowiny). Że kury, świnie czy krowy tak samo jak koty czy psy czują strach i ból,  przywiązanie i przyjemność, chcą żyć. 

Potrzebny jest pejzaż naczyń połączonych, gdzie widać znak równości między cierpieniem świni i psa, gdzie budzi się taka sama niezgoda na przedmiotowe traktowanie kury i kota. Wtedy mamy szansę dostrzec, że jeśli prywatną sprawą nie jest bicie psa, to neutralnym wyborem nie jest jedzenie jajek, nabiału i mięsa, noszenie skór, wełny czy futer.

Jeśli chodzi o masowy i przygniatający wpływ, to ma go raczej machina marketingowa branż opartych o eksploatację zwierząt, nie weganie promujący etyczny weganizm. To właśnie ta machina wykazuje się bezwzględnością nie tylko wobec zwierząt ale także ludzi. Biznesowi zależy na tym, by sprzedać jak najwięcej. Sprzedaż jak największej ilości spożywczych produktów odzwierzęcych stoi jednak w sprzeczności z zaleceniami współczesnej dietetyki, według której zdrowa dieta to taka, w której produkty odzwierzęce się ogranicza. Można swobodnie stwierdzić, że branże te instrumentalnie traktują nie tylko zwierzęta, ale i ludzi potrzebnych im tylko do zarabiania pieniędzy. Z kolei spójny z prawami zwierząt i przeciwny przemocy etyczny weganizm jest także zgodny z prawami człowieka. Zarówno zwierzęta jak i ludzie są tutaj podmiotami, więc weganizm nie może mieć nic wspólnego z faszyzmem. To kompletne nieporozumienie. 

Radykalna asceza
Cóż nam zostanie, jakaś marchewka i sałata. Suche jedzenie bez smaku. Zapach i smak tektury. Godziny spędzone w kuchni, żeby ugotować coś, co i tak nie będzie smakować. Zero smacznych słodyczy. Plastikowe buty  i śmierdzące nogi – utyskują nieweganie.
„Wszystko albo nic” bywa przekonaniem, że weganizm zabiera wszystko, co swojskie, smaczne i wygodne i nie zostawia nic dobrego w zamian. To tak zwana fałszywa dychotomia, czyli przedstawienie sprawy w postaci dwóch odrębnych, wykluczających się możliwości, a nawet przeciwieństw: swojskiego, smacznego i wygodnego nieweganizmu i obcego, niesmacznego i niewygodnego weganizmu. 

To podejście charakterystyczne dla tych, którzy nie znają weganizmu z własnego doświadczenia i swoje przekonania czerpią z tego, jak weganizm sobie wyobrażają. Skąd bierze się takie podejście i dlaczego nie odzwierciedla rzeczywistości? Bierze się prawdopodobnie z obawy, jaką żywi większość z nas przed zmianą.  Szczególnie nie lubimy zmian, które wymagają od nas zmiany nawyków. 

Ale, po pierwsze, czy weganizm oznacza przejście z trybu całkiem swojskie na tryb całkowicie obcy? Zastanówmy się przez chwilę. Nie będąc weganami jemy już przecież trochę rzeczy, które są roślinne i nie są to tylko owoce. Warto przyjrzeć się swojemu obecnemu menu i zobaczyć co roślinnego jemy i nam to smakuje – co już jest swojskie. Nie będąc weganami nosimy wiele ubrań, które są z włókien naturalnych lub syntetycznych. Te rzeczy będą nam nadal towarzyszyć. Nie ma więc dychotomii swojskie teraz tylko obce później. Co najwyżej zostawimy za sobą część swojskości, ale także część zabierzemy ze sobą. 

Smak jest kwestią gustu, ale też skojarzeń. Polska kuchnia jest skoncentrowana na produktach odzwierzęcych i one mają nieść główny smak i sytość. To jednak cecha tej kuchni, a nie brak możliwości po stronie kuchni roślinnej. Faktycznie, robienia smacznej i sycącej kuchni roślinnej trzeba się nauczyć, ale szczególnie dziś, przy tak dużej liczbie przepisów na internecie, warsztatów i wydanych książek na ten temat nie stanowi wielkiego wyzwania. Większość wegan, wbrew pozorom, stwierdza, że wachlarz wyborów kulinarnych nie zawęził się im, lecz poszerzył. I nie jest to hasło marketingowe. Po prostu często okazuje się, jak wielu produktów roślinnych wcześniej nie jedliśmy i jak mało potrafiliśmy zrobić nawet z najprostszych roślin, takich jak choćby fasola czy marchewka.

Z wygodą bywa różnie, ale z biegiem czasu jest coraz łatwiej – raz, że weganizm przestaje być dla nas czymś nowym i jest już po prostu zestawem trochę innych nawyków, - dwa, że rośnie dostępność gotowych produktów wegańskich w sklepach i dań w restauracjach. 

Purytańskie zadęcie
Mamy studiować skład każdego produktu? Chyba ze sklepu przed północą nie wyjdziemy. Co komu zaszkodziło jedno jajko czy trochę mleka do kawy? A jeśli znajdę się w szpitalu bez dostępu do diety wegańskiej? A jeśli będę biedna to mam boso chodzić i nie przyjąć darowanych mi skórzanych butów? Czy tu chodzi o zwierzęta, czy o jakąś wydumaną czystość? – dopytują niektórzy, niestety także propagatorzy rzekomo pragmatycznego podejścia

Tak się składa, że masowa eksploatacja zwierząt generuje olbrzymią ilość składników, które branża spożywcza (i nie tylko) wykorzystuje, bo są ogólnie dostępne i tanie. Dlatego możemy się natknąć na tłuszcz wieprzowy w niektórych pierogach z kapustą i grzybami, żelatynę w galaretce, sery krowie w pesto, jajka i masło w większości tradycyjnych wypieków. Faktycznie trzeba pooglądać etykiety, żeby ominąć takie niespodzianki. Jednak w miarę szybko opanowujemy tę kwestię, ogarniamy większość standardowo kupowanych produktów i z pewnością nie siedzimy z tego powodu dłużej w sklepie. 

Komu zaszkodziło jajko i trochę mleka? Odpowiednio – kurze i krowie. Patrząc na mały kawałek produktu trudno uwierzyć, że stoi za nim instrumentalne traktowanie i eksploatacja. Niemniej tak właśnie jest. Otrzeźwiającą lekturą są portale hodowców i rolników. Nie pozostawiają wątpliwości co do tego, że na straconej pozycji są zwierzęta wepchnięte w sytuację, gdzie są traktowane jak maszyna do produkcji jajek czy mleka. Ich narodziny, życie i śmierć podlegają logice wydajności i opłacalności. Jeśli mamy problem z wyobrażeniem sobie tego, warto przywołać w pamięci tzw. pseudohodowle – suki traktowane jak maszyny rozpłodowe bez względu na ich zdrowie i życie traktowane są tak samo jak krowy i kury na "standardowych" fermach (dużych i małych). 

Sprzeciw wobec eksploatacji tych mniej widocznych zwierząt, jakimi są kury, krowy czy świnie, wymaga większego wysiłku, większej wyobraźni, ale nie jest bardziej purytański niż sprzeciw wobec instrumentalnego traktowania zwierząt domowych.

A jeśli znajdę się w trudnej sytuacji, w szpitalu, na bezludnej wyspie, w obozie dla uchodźców, w biedzie zależna od innych, to zrobię to, co będzie możliwe i wykonalne, nie muszę być bohaterką ani męczennicą. Tak radzili już pierwsi weganie w latach 40. XX wieku. Już wtedy weganizm był odpowiednio wrażliwą, racjonalną i rozsądną odpowiedzią na eksploatację zwierząt. Pamiętacie ich definicję weganizmu? 

____________________ 

Czytaj dalej:

  • Multum przepisów kuchni wegańskiej - Weganizm Spróbujesz (link)
  • Kwestia (wegańskiego) nawyku - blog Stowarzyszenia Empatia (link)
  • Dieta roślinna odpowiednia w każdym wieku - stanowisko największej na świecie organizacji dietetyków - amerykańskiej Academy of Nutrition and Dietetics (dawniej American Dietetic Association) (link)
  • Corey Lee Wrenn "The politics of the pure vegan myth" (link)
  • Raporty dotyczące środowiska i dotykające produkcji zwierzęcej - m.in. Livestock's Long Shadow (FAO, 2006), Assessing the Environmental Impacts of Consumption and Production. Priority Products and Materials (UNEP, 2010), Feeding a Thirsty World (Stockholm International Water Institute, SIWI, 2012)
  • Recenzja filmu "What the Health", w szczególności segmentu o zdrowiu, w którym autorzy nieźle odjechali obiecując cudowne właściwości diety roślinnej zamiast po prostu powiedzieć o jej całkiem fajnych walorach. Czyli jak NIE NALEŻY opowiadać o weganizmie. Recenzję napisała Virginia Messina - dietetyczka o wieloletnim stażu specjalizująca się w diecie roślinnej i autorka szeregu książek na ten temat (link)