poniedziałek, 31 grudnia 2018

Pozwolisz, że zamówię cheeseburgera? I inne pytania (zadawane weganom)

Od 1.01.2020 zapraszam na moją nową stronę Slowasawazne.pl

Jakiś czas temu napisałam tekst o tym, dlaczego weganizm jest czasem kojarzony z religią. To był wpis z serii o stereotypach na temat weganizmu. Napisałam, że utożsamianie weganizmu z religią bierze się z bardzo powierzchownej analogii: skoro większość znanych Polakom ograniczeń w diecie jest związanych z religią katolicką, (czasem z judaizmem i islamem), to weganizm, kojarzony głównie z ograniczeniami w diecie, też musi być jakąś religią. 

W inny, interesujący sposób, wytłumaczyła to prawniczka i weganka Sherry F. Colb, autorka książki „Mind if I Order the Cheeseburger”, pisząc w odniesieniu do tytułowego pytania: 

Etyczny weganin ma rzeczywiście coś wspólnego z wyznawcami jakiejś wiary: silne przekonanie, że pewne działania, które ludzie mogą legalnie realizować, są mimo to szkodliwe i najlepiej byłoby ich unikać. Dla weganina, podobnie jak dla osoby religijnej, różne podejścia do konsumpcji produktów odzwierzęcych nie są równoważne: jedno z tych podejść (weganizm) jest najlepsze, a pozostałe (różne wersje nieweganizmu) nie są wystarczające. Między innymi dlatego właśnie etycznemu weganinowi niezręcznie jest konfrontować się z pytaniem „Będzie Ci przeszkadzać, jeśli zamówię cheeseburgera (lub omlet lub kanapkę z kurczakiem)?” Uczciwa odpowiedź dla wielu wegan może brzmieć „Tak, będzie mi to przeszkadzać.” Etyczni weganie, podobnie jak członkowie jakiejkolwiek grupy, których łączą etyczne przekonania, w odniesieniu do pewnych pytań odrzucają pogląd, że kwestionowane zachowanie, tutaj: konsumpcja produktów odzwierzęcych, „nie jest właściwa dla nas, ale dla was jak najbardziej” tak jak kariera stomatologa lub siedmiogodzinny sen może nie jest dobrym wyborem dla jednych, ale dla innych ludzi i owszem.* 



Faktycznie, jeśli ktoś ocenia jako etycznie negatywną powszechnie akceptowaną i stosowaną praktykę, to stawia się poza domyślnym etycznym konsensusem większości i może przez tę większość zostać zidentyfikowany jako wyznawca jakiejś religii, lub gorzej, z członek sekty. Choć Colb jest Amerykanką i pochodzi z religijnej żydowskiej rodziny, to jej obserwacja pasuje także do polskich realiów. Myślę, że są dla tego pasowania dwa powody. 

Po pierwsze, w kraju tak jednorodnym religijnie jak Polska, gdzie ponad 90 procent osób pozostaje w bliższej lub dalszej, ale praktycznie nigdy nie zerwanej, zażyłości z Kościołem Katolickim, stawiam tezę, że tej większości przekonania na temat co jest moralnie dobre a co złe kojarzą się z wiarą/religią/kościołem. Jest tak między innymi dlatego, że to Kościół najwięcej o tym mówi, a poza nim ludzie trafiają w tym temacie na pustkę. Faktycznie brakuje systematycznej, powszechnie dostępnej alternatywy, by o dobru i złu rozmawiać w oderwaniu od religii. Wystarczy spojrzeć na kulawą historię nauczania etyki w szkołach i porównać ją z intensywną katechezą. W takich warunkach przekonanie, że np. ateiści nie mają kręgosłupa moralnego może padać na podatny grunt. Dobrze przyjmie się też przekonanie, że ktoś mówiący o etyce inaczej niż Kościół Katolicki zapewne jest wyznawcą jakiejś religii. 

Po drugie, nie wiem dokładnie jak ma się katolicyzm w innych krajach, ale w Polsce większość katolików (znowu moja obserwacja) zarazem uznaje się za członków Kościoła i nie stosuje się do wielu zasad jego nauki. Oficjalnie wierni nie sprzeciwiają się na przykład zakazowi stosunku przerywanego i używania środków antykoncepcyjnych czy zakazowi seksu przedmałżeńskiego. W praktyce, nic nie świadczy o tym, by się do tych zakazów powszechnie stosowali. Istnieje więc spory rozziew pomiędzy zgodnym kiwaniem głowami podczas kazania księdza, a niezgodnym z nim faktycznym podejściem do seksu i zapobiegania ciąży. To oczywiście nie jedyny przykład hipokryzji, ale taki, który dotyczy większości wiernych w znacznym okresie ich życia. To (nomen omen) rodzi pewną kulturę etycznego bycia i życia, kulturę nonszalancji, patrzenia z góry na tych, którzy naprawdę wierzą w jakieś zasady i starają się ich przestrzegać, którzy charakteryzują się żarliwością i starannością. Być może stąd protekcjonalny stosunek wielu polskich katolików do Świadków Jehowy i przekonanie, że jasne sprecyzowanie etycznych zasad i poważne ich traktowanie wiązać się musi z jakąś inną niż katolicyzm religią. Stąd nietrudno o potraktowanie weganizmu jako jakiejś religii, która rządzi się swoimi prawami. Protekcjonalny stosunek nie zachęca do próby zrozumienia, raczej dystansuje. Etykieta religii lub sekty przykleja się do weganizmu tym łatwiej. 

Choć Sherry Colb rozumie, skąd wzięło się skojarzenie weganizmu z religią, autorka myśli tej nie przyklaskuje. Podobnie jak w przypadku pozostałych pytań, które analizuje w swojej książce, Colb przedstawia nam jasną, zrozumiałą i przemyślaną odpowiedź. Czym różnią się religie od weganizmu? Dlaczego weganin krytykujący niewegan za jedzenie produktów odzwierzęcych jest jednak w innej pozycji niż katolik krytykujący muzułmanów za nieprzyjmowanie komunii? Oddam głos autorce:

Pomimo opisanego podobieństwa między etycznymi weganami a praktykującymi członkami grup religijnych, różnica między weganami a nieweganami pod pewnym względem jest zupełnie inna niż różnica między członkami różnych związków wyznaniowych. Kiedy jakaś religia jako jedyna zabrania określonej praktyki, wyznawcy tej religii nie mają wspólnej płaszczyzny z wyznawcami innej religii, aby odnieść się do tej praktyki. Wyobraźmy sobie katolika, który mówi do muzułmanina „Powinieneś przyjąć komunię, bo w ten sposób możesz okazać szacunek wobec Jezusa, Syna Bożego, który przyjął ciało, aby zbawić świat od grzechu.” 
Choć islam uznaje Jezusa za proroka, to nie przyjmuje chrześcijańskiego przekonania, że Jezus był Synem Boga. Zatem muzułmanie nie odczuwają potrzeby, by poprzez komunię okazywać szacunek boskiemu pochodzeniu Jezusa. Gdyby więc katolik nalegał, by muzułmanin przyjął komunię, mógłby wydać się nietolerancyjny, bo oznaczałoby to, że narzuca innej osobie stricte katolickie przekonania na temat rzeczywistości, a co za tym idzie, na temat moralności.
W przeciwieństwie do tego, etyczni weganie posiadają podstawowe przekonania na temat rzeczywistości, które są zasadniczo zbieżne z przekonaniami znajomych niewegan. Weganie i większość niewegan dzielą wiele przekonań, w tym, co najistotniejsze, że niepotrzebne zadawanie zwierzętom cierpienia i śmierci jest czymś, czego nie powinniśmy robić. (…) 
Ponieważ weganie i nieweganie dzielą te podstawowe wartości, które są fundamentem weganizmu, wydaje się rozsądne, że weganie zachęcają przyjaciół, którzy nie są weganami, żeby dali szansę weganizmowi. Wegańska perspektywa polega na tym, że wartości, które już - jako ludzkie społeczeństwo - uznajemy wskazują na weganizm jako bardziej pokojowy i moralnie spójny sposób życia. Weganie dostrzegają, że instytucje stojące za produkcją i konsumpcją jedzenia i odzieży aktywnie ukrywają prawdę dotyczącą tego, co dzieje się ze zwierzętami, których używamy, właśnie dlatego, że ta prawda byłaby głęboko raniąca dla tak wielu konsumentów, zarówno wegan jak i niewegan.*


Trudno mi dodać coś od siebie. Myślę, że Sherry Colb ujęła to doskonale. Jak zresztą wiele innych tematów tej książki. Autorka nie tylko uważnie, dokładnie i inteligentnie odpowiada na często zadawane weganom pytania (w tym nieśmiertelne pytanie o to, czy rośliny czują ból; i uwaga – spoiler – Colb zgodnie ze współczesną wiedzą potwierdza, że nie czują), ale także z empatią, cierpliwością i bez cienia złośliwości (za co ją podziwiam) szuka źródeł tych pytań.

Jestem weganką od 2005 roku i wiele już zdążyłam od tamtego czasu przeczytać i obejrzeć, a mimo to czytałam książkę Colb z wielkim zainteresowaniem i podziwem dla starannej, eleganckiej, empatycznej i – co także ważne – oryginalnej analizy. Jak podkreśla sama autorka, książka jest zarówno dla osób zadających te pytania i zainteresowanych weganizmem jak i dla tych, którzy do tej pory nie byli usatysfakcjonowani swoimi odpowiedziami.

* Fragmenty książki "Mind if I Order the Cheeseburger" - w moim tłumaczeniu
________________________________________ 

Czytaj i oglądaj dalej:
  • Sherry F. Colb "Mind if I Order the Cheeseburger" (link do ebooka)
  • Prezentacja Sherry F. Colb i Michaela Dorfa nt tej książki 56 min - video (link)
  • Mój tekst "To kolejna religia! - stereotypy o weganizmie" (link)




niedziela, 2 grudnia 2018

Dlaczego wegetarianie mogą dostać rybę na obiad i nie powinni się temu dziwić

Od 1.01.2020 zapraszam na moją nową stronę Slowasawazne.pl

Wegetarianie pytani, dlaczego nie jedzą mięsa odpowiadają najczęściej, że mięso jest niezdrowe, albo że nie chcą krzywdzić zwierząt. Czasem podają obie przyczyny łącznie. 

Nie zadają sobie przy tym trudu, by uściślić, co w ich mniemaniu znaczy „mięso”. Z tego powodu ściągają na swoją głowę same, głównie rybne, kłopoty, a kiedy te się pojawią, wegetarianie utyskują na głupotę i/lub ignorancję kelnerów, kucharzy i właścicieli restauracji. Czy słusznie?



Kiedy wegetarianie mówią, że nie jedzą mięsa, „w praniu” okazuje się, że nie jedzą ciał zwierząt. Nie jedzą zatem ssaków, ptaków, gadów, płazów, ryb, owadów i wszelkich innych organizmów, które zaliczają się do Królestwa zwierząt.

W zderzeniu z tradycją kulinarną Polski i wielu innych krajów, stwierdzenie, że nie je się mięsa, nie wystarczy, żeby na talerzu nie wylądowały przyrządzone fragmenty zwierząt. Przyczyna jest prosta: w języku kulinarnym „mięso” oznacza tylko ciała lub części ciała ssaków i ptaków. Nie trzeba być szczególnie bystrym, żeby się w tym zorientować. Wystarczy przeczytać spisy treści paru tradycyjnych książek kucharskich i przekartkować przepisy. 

Na wcale nie tak wąskim marginesie naszych rozważań zauważyć należy, że zdarzają się także hardkorowi zwolennicy mięsa, którzy za mięso uważać będą tylko ciała ssaków. W takiej sytuacji wegetarianin może spodziewać się nie tylko ryby, ale i kurczaka. Są też i tacy kucharze, czy gotujący członkowie rodziny, którzy za mięso uznają dopiero konkretny jego kawałek w postaci kotleta czy sznycla. Kostka rosołowa, na której ugotowali zupę lub skwarki, którymi okrasili pierogi, nie będą im się kojarzyły z mięsem i  zostaną zaproponowane wegetarianinowi z czystym sumieniem i bez złośliwości.

Jeśli niewegetarianie nie są wystarczająco bystrzy, by załapać o co chodzi w wegetarianizmie, to niestety tym bardziej ten sam zarzut można sformułować pod adresem wegetarian, którzy - nie wiedzieć czemu - dziwią się sposobowi myślenia powielanemu przez lata tradycji i tysiące tradycyjnych książek kucharskich i miliony ludzi wokół nich. Może zamiast przewracania oczami na kolejną propozycję ryby, mogliby przestać mówić, że nie jedzą mięsa, tylko unikając łatwego nieporozumienia, wyjaśnić innymi słowami co jedzą, a czego nie jedzą. 

Swoją drogą, jeśli twierdzą, że nie chcą krzywdzić zwierząt, to zamiast stronić od samych ciał zwierząt, mogliby przyjrzeć się produkcji mleka i jajek. Wtedy wyjaśnienie w restauracji mogłoby być jeszcze łatwiejsze (choć nie zawsze) i brzmiałoby: jem same rośliny.