niedziela, 31 lipca 2016

Zoo: Kiedy to się wreszcie skończy?

Od 1.01.2020 zapraszam na moją nową stronę Slowasawazne.pl

Pamiętacie jeszcze Harambe? Pytam, bo media coraz bardziej przypominają cyrk na kółkach (z ludźmi i zwierzętami). Coraz rzadziej przekazują zrównoważone informacje o świecie, coraz częściej wypluwają sensacje i skandale. W potopie świeżych newsów, fala najnowszej sensacji zalewa poprzednią i oszołomieni zapominamy co było wcześniej. Przypomnę więc, że Harambe był siedemnastoletnim gorylem, który mieszkał w ogrodzie zoologicznym w Cincinnati. Nie byłoby w tym nic sensacyjnego – w końcu jesteśmy przyzwyczajeni do wystawiania dzikich zwierząt dla zaspokojenia ciekawości ludzi - gdyby małe dziecko nie okazało się być bardziej ciekawe niż inni i, wykorzystując parosekundową nieuwagę matki, nie dostało się na wybieg goryli.

Jako że słowo "nie" utrudnia czasem zrozumienie, dokończę zdaniem twierdzącym: po tym jak czterolatek pokonał dość łatwą przeszkodę w postaci rzędu krzaków, natrafił na betonową ścianę, po której ześlizgnął się prosto do płytkiej fosy otaczającej wybieg goryli. Do fosy wszedł Harambe zainteresowany niespodziewanym gościem. Na przemian przyglądał się chłopczykowi, stał nad nim, a także – co można zobaczyć na video – chwycił go za rękę i ciągnął przez fosę. Tłum przyglądający się sytuacji zachowywał się głośno. Ludzie byli zaskoczeni, przerażeni i kto wie, może też podekscytowani niespodziewanym show. Pewnie robili zdjęcia. Ktoś zrobił video, które potem pojawiło się na internecie. Dziś bez digitalizacji doświadczenie jest uznawane za niekompletne, czasem wręcz za w ogóle nieprzeżyte.

Po 10 minutach pracownicy zoo zastrzelili Harambe. Po dwóch dniach dyrektor placówki tłumaczył się gęsto na zorganizowanej przez siebie konferencji prasowej. Bynajmniej nie z tego, że na terenie jego zoo zabezpieczenie wybiegu było tak słabe, że mógł je bez problemu pokonać czterolatek. Dyrektor tłumaczył się z decyzji o zabiciu Harambe. Incydent, którego rezultatem była śmierć goryla, wzbudził protest wielu ludzi. Jedni uważali, że goryl nie miał złych zamiarów i że na pewno nic by się nie stało (chyba pomylili dzikie zwierzę, które znalazło się w totalnie nowej i stresującej sytuacji do postaci z filmu rysunkowego). Inni sądzili, że można było unieszkodliwić Harambe środkiem usypiającym (choć dyrektor zoo stwierdził, że środek usypiający nie działa od razu i w pierwszej fazie może nawet pobudzić zwierzę). Byli też tacy, tych gniewu dyrektor bać się nie musiał, którzy zrzucili całą winę na matkę (a nawet na nieobecnego przy zdarzeniu ojca, za którego kryminalną przeszłość z zapałem zabrał się brytyjski tabloid DailyMail). Autorka petycji żądającej postawienia zarzutu zaniedbania matce chłopca zebrała w ciągu dwóch tygodni ponad 500 tysięcy podpisów i była bardzo niezadowolona, kiedy Prokurator Hrabstwa Hamilton, Joe Deter, ogłosił, że matce dziecka nie zostaną postawione żadne zarzuty, gdyż był to wypadek. Ta sprawa ma też rasistowskie dno, o którym opowiem w innym poście.

Wracając do Harambe, jestem ciekawa, czy tyle sprzeciwu wzbudziłaby jego śmierć gdyby był krokodylem. Prawdopodobnie śmierć gada przeszłaby bez większego echa, gdyż sympatia koreluje ze współczuciem dużo lepiej niż lęk jaki wzbudza zwierzę. Ale czy ta sympatia dla Harambe nie jest dość powierzchowna? Czy podziw dla dorodnego gorylego samca nie jest zbyt mocno połączony z zaspokajaniem ciekawości?: ciągle za ważny argument na rzecz chodzenia do zoo i zabierania tam dzieci podaje się przekonanie, że zobaczyć na żywo to zupełnie coś innego (lepszego) niż zobaczyć na filmie.

Tyle że chodząc do zoo, popieramy instytucję, która ze zwierząt czyni eksponaty. Tak zresztą nazywają je dyrektorzy takich miejsc, dumni ze swoich hodowli i „kolekcji” zwierząt. Na usprawiedliwienie swojej działalności kierownicy takich placówek podpierają się ochroną zagrożonych gatunków. Niestety większość zwierząt urodzonych w niewoli nigdy nie trafi na wolność. Nawet gdyby ktoś zechciał je wypuścić nie poradzą sobie, bo rodzice nie mogli im przekazać umiejętności gwarantujących przetrwanie.




Z drugiej strony, wraz ze wzrastającą populacją ludzi na ziemi, kurczą się naturalne środowiska, gdzie mieszkają zwierzęta gatunków, którym grozi wyginięcie. Winna jest nie tylko bezwzględna liczba ludności ale także jej apetyt na mięso, mleko i jajka. O ile sama produkcja żywności nieodzownie wiąże się z wykorzystywaniem ziemi i wody, o tyle produkcja żywności pochodzenia zwierzęcego czyni to bardzo nieekonomicznie krzywdząc zarówno zwierzęta poddawane hodowli i zabijaniu, jak i zwierzęta dzikie, którym odbiera tak dużo miejsca do życia. Ogrody zoologiczne stają się arkami Noego, które doświadczają potopu wciąż przybierającego na sile.

Jedynym sensownym kierunkiem ratowania bioróżnorodności jest inwestowanie w ochronę środowiska naturalnego: bezpośrednio poprzez obejmowanie miejsc ochroną, tworzenie rezerwatów, itp.; oraz pośrednio: poprzez promowanie bardziej oszczędnego stylu życia, w szczególności promowanie diety roślinnej i niemarnowania żywności. W żadnym wypadku nie jest to utrzymywanie arek Noego z zamkniętymi w nich na zawsze zakładnikami, takimi jak Harambe. 

Amerykański etolog Mark Bekoff w eseju opublikowanym na stronie Scientific American stwierdza, że w debacie o śmierci Harambe należy cofnąć się o jeden krok i zadać inne pytanie: Po pierwsze, dlaczego Harambe w ogóle był w zoo? Bekoff postuluje, by w przyszłości ogrody zoologiczne zaprzestały rozmnażania zwierząt i zmieniły swój status z hodowli na opiekę nad zwierzętami urodzonymi w zoo i niezdolnymi do życia na wolności. Z czasem ogrodów zoologicznych byłoby coraz mniej, aż do ich całkowitego wygaśnięcia, a zaoszczędzone pieniądze można by wydawać na ochronę populacji dziko żyjących zwierząt. Oto kierunek, w którym powinniśmy podążać.

P.S. Ogrodowi w Cincinnati radziłabym poważnie przyglądnąć się ogrodzeniom. Musi z nimi być coś nie tak, skoro mały urwis bez większego problemu przedostał się na wybieg. Dziecku na szczęście nic się nie stało. Jednak ktoś inny – Harambe – przypłacił to życiem. Stracił wszystko co miał. Jego bliscy na pewno mocno to przeżyli. O tym jednak media już nie napisały.




Chcesz wiedzieć więcej?
  1. Esej M.Bekoffa "Why was Harambe the gorilla in a zoo in the first place?" - naprawdę warto przeczytać w całości (link)
  2. Mój poprzedni tekst o Harambe "Harambe - tylko goryl czy aż goryl" (link
  3. Strona kampanii "Nie chodzę do zoo" z filmami z polskich zoo (link) prowadzonej przez grupę Basta Inicjatywa na Rzecz Zwierząt (link)


niedziela, 24 lipca 2016

Sen nocy letniej

Od 1.01.2020 zapraszam na moją nową stronę Slowasawazne.pl

- Cześć, pochodzę z książki Douglasa Adamsa „Restauracja na końcu Wszechświata”. Byłam tam kelnerką  i oferowałam swoje ciało na obiad. Oczywiście pełna fikcja literacka. A do naszego miasteczka przybyłam już po śmierci autora - przywitała się krowa.

- Witaj, świetnie mówisz po polsku  – odpowiedziała z uśmiechem polska łaciata, która nie uciekła z transportu do rzeźni.  Ten wyczyn nie udał się też milionom jej kuzynek i tysiącom sióstr urodzonych ze sztucznego zapłodnienia nasieniem anonimowego ojca. Były hodowane dla trójpaku: mleko, cielęcina, wołowina. – Jestem Katarzyna. A ty jak masz na imię? – zapytała.

- W zasadzie Douglas zostawił mi wolną rękę w tym zakresie. Mówcie mi Daisy – odpowiedziała Daisy, która zajmowała niewielkie gospodarstwo 15 minut na kopytach od ścisłego centrum gęsto zaludnionego, tfu, zazwierzęconego miasteczka, do którego pozostali przybyli po zmartwychwstaniu, czy - jak kto woli – po przejściu przez Tęczowy Most.

- Mam na imię Zofia. Ja też sama wybrałam swoje imię – przywitała się kura o pięknym, brązowym upierzeniu, które zdążyło już odrosnąć, podobnie jak uda, skrzydła, piersi i głowa. Przybyłam tu, kiedy nie udało mi się załapać na Meat Free Monday. Najwyraźniej organizator akcji, Paul McCartney, zaleca troskę  o zwierzęta tylko na początku tygodnia. I to tylko o te z nas hodowane na mięso. We wtorek wsadzono mnie do ciężarówki, bo znosiłam już za mało jajek, a wieczorem odebrano mi to, na czym - według etyka Petera Singera – zwierzętom nieszczególnie zależy.

- Odebrano Ci życie – pokiwała ze smutkiem Daisy. Paul był kiedyś, że tak powiem, bardziej całotygodniowy w kwestii niejedzenia mięsa – dodała z nutą sarkazmu. – Ale faktycznie, nabiał i jajka wcinał bez zastanowienia. A Peter, lepiej nie mówić. Wyzwalać zwierzęta chce tylko od cierpienia. Ludzie czytają jego książki bez zrozumienia i nazywają go ojcem praw zwierząt. Prawa zwierząt bez prawa do życia? Ech – westchnęła Daisy.

- Kunegunda – przywitała się krótko świnia, którą (po tym jak wydała na świat wiele prosiąt) jedzono z umiarem. – Jestem ofiarą kampanii „Ograniczaj mięso”. Podobne do Meat Free Monday. Jeden czort. W ulotce brak informacji, że nie da się zabić zwierzęcia „tylko trochę” oraz że trzy kotlety w tygodniu zamiast siedmiu też wymagają zabicia jakiejś świni. Nie uwzględniono też faktu, że ludzie się samooszukują: mówią, że jedzą mniej i sami w to wierzą, podczas gdy tak naprawdę jedzą tyle samo albo nawet więcej. 

Wszechświatowa krowa (obecnie małomiasteczkowa Daisy) westchnęła głęboko. Na co zdała się ironia Adamsa, skoro nikt jej nie załapał? Jak można uwierzyć, że zwierzę samo oddaje się do zjedzenia? A jednak witryny sklepów mięsnych były wytapetowane wizerunkami uśmiechniętych zwierząt. Z kartonów mleka uśmiechały się „wypasione” krowy. Ludzie uspokajali się myśląc, że „przecież one są hodowane właśnie po to”. Wierzyli, że to robi moralną różnicę. Mit o nieuniknionym przeznaczeniu i o wolontariacie zwierząt poświęcających się dla ludzkości był doniosły i całkiem przyjemny. Nie mówiąc już o tym, że niektórzy nie potrzebowali nawet tego.

- Dlaczego „Kunegunda”? Nie próbowałaś czegoś bardziej swojskiego? – zaciekawiła się Daisy.  

- Swojskości to miałam po uszy w kojcu porodowym. Małorolne gospodarstwo, dwadzieścia stanowisk, dużo odebranych mi dzieci i dużo niesprzątanego gówna. Swojska bezwzględność i swojski smród. Esencja nieprzemysłowej eksploatacji. Moje imię to jedyna rzecz, która pozwalała mi pamiętać, że jestem zwierzęciem, a nie maszyną czy śmieciem.

- Mówią - odezwała się Daisy - że należy zlikwidować fermy przemysłowe i będziemy mieli z powrotem raj na ziemi: małe gospodarstwa, gdzie ręka rolnika czule głaszcze zwierzęta  i głaskać przestaje tylko wtedy, gdy zwierzęta oddalą się pląsając po trawie i ręka staje się za krótka. 

- Tak, przytaknęła Kundegunda, tak mówią. No, może nie nazywają tego rajem na ziemi. Nie są na tyle bezczelni. Ale sugerują, że w tym leży rozwiązanie problemu. Muszę przyznać, że jestem do tego nastawiona bardzo sceptycznie. Może ciasnota i gówno utrudniają mi przyjęcie dobrej nowiny. A może fakt, że w tym raju też odbierają i zabijają moje dzieci. A, i byłabym całkiem zapomniała, również fakt, że mnie też w końcu wsadzili do transportu do rzeźni. Pewnie z troski o mój macierzyński instynkt: żebym mogła spotkać się z moimi dziećmi w zaświatach.

- Trochę grubymi nićmi to szyte – zadumała się Zofia. Skoro byli tak pełni troski, czemu nie ujawnili jej od samego początku, tylko chowali, jak dobry prezent pod choinkę. To jedno, a drugie – przecież oni nie wierzą, że zwierzęta żyją po śmierci. Kunegundo, chyba dokonałaś projekcji własnej troski na twoich „gospodarzy”.

- Fakt - westchnęła Kunegunda. W najlepszym razie wydawali się obojętni.

- Profesor Zimbardo, ten od Stanfordzkiego Eksperymentu Więziennego, twierdzi, że zachowanie ludzi w dużej mierze zależy od sytuacji, w jakiej się znajdą i od roli, jaką pełnią. Studenci-strażnicy zachowywali się podle wobec studentów-więźniów, bo taka rola przypadła im w udziale. Nieraz siły działające na nas w danej sytuacji są istotniejsze niż nasz charakter czy osobowość. Może gospodarze nie są tacy źli sami z siebie, tylko fakt, że grają rolę rolników przed sobą nawzajem i przed społeczeństwem sprawia, że się tak zachowują - stwierdziła Katarzyna.

- Oglądałam wykład z nim na Youtube’ie - dorzuciła Zofia. - Letnicy mieli go na laptopie. Byłam akurat w pobliżu po zniesieniu jajka. Pamiętajcie, że Zimbardo nie zwalniał sprawców z odpowiedzialności. Twierdził tylko, że siły sytuacyjne mogą być czymś w rodzaju okoliczności łagodzących. Od siebie dodam, że coś mi się widzi, że rolnicy grają rolę rolników, a konsumenci konsumentów w społeczeństwie, gdzie ramy relacji między ludźmi a innymi zwierzętami nakreśla szowinizm gatunkowy. A może zapędziłam się w interpretacji?

Pianie koguta obudziło Marię. Otworzyła oczy i poczuła pod policzkiem fakturę papieru. Zasnęła czytając „Restaurację na końcu Wszechświata”. Na ekranie laptopa zastygł bez ruchu profesor Zimbardo wygłaszający wykład o efekcie Lucyfera na SWPS. Maria związała włosy w mało staranny kucyk, narzuciła rozpinany sweter na sukienkę, w której zasnęła i wyszła z wynajmowanego pokoju. Gospodarstwo agroturystyczne, w którym spędzała urlop, miało dużo zwierząt. Kątem oka zauważyła odjeżdżającą spod płotu ciężarówkę. Szybkim krokiem przemierzyła podwórze i weszła do obory. Łaciata i Mućka stały tak jak wczoraj, choć wyglądały na niespokojne. Ich dzieci w oborze już nie było. 


______ 
Dowiedz się więcej:

1. Ubojnia kur poprodukcyjnych (link)
2. A jeśli dzień życia nioski to strata 7 groszy na dzień... (link)
3. Mleko z krowy jak deszcz z chmury? Nie do końca. Po drodze są cielęta. (link)
4. Peter Singer zawsze był (i jest) utylitarystą i nigdy tego nie ukrywał. Nie jest zwolennikiem praw zwierząt. (link)
5. Najbardziej znane teorie praw zwierząt opracowali: filozof Tom Regan (link) i prawnik Gary Francione (link)
6. A, no i profesor Zimbardo! Nie tylko o banalności zła ale i o banalności dobra (link)