wtorek, 17 kwietnia 2018

Ile zwierząt ratuje weganin i czy jest to właściwe pytanie

Od 1.01.2020 zapraszam na moją nową stronę Slowasawazne.pl

Na różnych stronach internetowych czytamy, że weganin w ciągu roku ratuje tyle a tyle zwierząt. Wyliczenia różnią się od siebie zapewne biorąc pod uwagę inne dane wyjściowe. Chodzi oczywiście o zwierzęta, których weganin nie zje i o te, z których eksploatacji nie skorzysta jako osoba niejedząca nabiału i jajek.



Niezależnie od tego jak wypadnie ta statystyka, czy będzie to 100 czy 200 zwierząt, zasadniczo się z nią nie zgadzam. Powtórzę: nie zgadzam się z twierdzeniem, że weganin ratuje zwierzęta odmawiając szeroko pojętej konsumpcji produktów odzwierzęcych (jedzenia, odzieży, itp.). Lokalnie, weganin przestaje być źródłem popytu, pełna zgoda. Kiedy idzie do marketu, nie kupuje mięsa ani wędlin, zostawia na półkach kartony z mlekiem, jogurty, sery oraz jajka, to prawda. W sklepie obuwniczym nie kupuje skórzanych butów, i tak dalej.  Na podstawie dokładnego kwestionariusza jego życia sprzed przejścia na weganizm, można obliczyć ile produktów odzwierzęcych konsumował rocznie i jakie przełożenie miało to na ilość krzywdzonych i zabijanych zwierząt. A zatem możnaby na tej podstawie powiedzieć za krzywdę i śmierć ilu zwierząt rocznie już odpowiedzialny NIE jest teraz, kiedy jest weganinem. 

Niemniej, nie przekłada się to na proste stwierdzenie, że on-weganin czy ona-weganka tyle zwierząt de facto ratuje. Dlaczego? Odpowiedź jest dosyć prosta: świat, w którym żyjemy jest zbyt złożony, by mogłoby to być prawdą. Po pierwsze, nie żyjemy w świecie z pierwszej ręki. Nie jest tak, że nieweganin idzie do sąsiada po mięso, mleko i jaja, a sąsiad zabija i krzywdzi zwierzęta, bierze pieniądze i nieweganin dostaje to, po co przyszedł. Czasem tak się dzieje, gdy kupuje się bezpośrednio u rolnika, ale większość z nas, przez większą część czasu, w odniesieniu do większości produktów, kupuje z trzeciej, dziesiątej albo setnej ręki. Zarabia na tym nie tylko hodowca ale i wielu pośredników. Nawet kupując bezpośrednio u rolnika nieweganin nie jest jego jedynym klientem. Zresztą dlatego tak łatwo być nieweganinem i nie odczuwać żadnych wyrzutów sumienia. Ale to tak na marginesie. Zatem, gdy ów nieweganin, pewnego dnia przechodzi na weganizm, nie ratuje automatycznie zwierząt, za których krzywdę, cierpienie i śmierć wcześniej płacił. Nie bierze ich przecież do domu, pod swoją opiekę. Rolnik sprzeda swoje produkty innemu klientowi albo pośrednikowi. Łańcuch handlarzy, rzeźników, przetwórców, hurtowników i sklepów będzie działał nadal bez zarzutu dopóki odsetek wegan będzie niewielki, dopóki ci, którzy wycofali swój popyt i wyrażają sprzeciw wobec eksploatacji zwierząt, nie staną się nie tylko konsumencko ale i społecznie, obywatelsko i politycznie znaczącą grupą. 

Co zatem weganin robi? Robi to, co człowiek świadomy krzywdy zwierząt i jej przeciwny zrobić musi, jeśli nie chce żyć wypierając niewygodne fakty (niezaprzeczalny związek między produkcją jaj, mleka i mięsa, skór, wełny, futer itp. z krzywdą i zabijaniem zwierząt) lub „zapominając”, że eksploatowane kury, krowy, świnie czy owce to też zwierzęta, które krzywdy doznają tak samo jak psy czy koty. Weganin wycofuje swoje poparcie dla eksploatacji zwierząt. Nie chce za nią płacić. Opowiada się za prawami zwierząt, gdzie podstawowym prawem jest bycie traktowanym z szacunkiem (jak wyraził to filozof praw zwierząt Tom Regan) lub niebycie traktowanym jak czyjaś własność/rzecz (jak wyraża to filozof abolicjonistycznej teorii praw zwierząt Gary Francione). Faktycznie, nie da się połączyć szacunku wobec zwierząt ze zgodą na ich instytucjonalną eksploatację w sytuacji, gdy ma się wybór. 



Podkreślam kwestię wyboru, bo zdaję sobie sprawę, że wielu ludzi może wyboru nie mieć – na przykład jeśli żyją w warunkach, gdzie nie sposób uniezależnienić się od eksploatacji zwierząt (to bardziej dotyczy krajów rozwijających się), albo jeśli żyją uzależnieni od instytucji lub osób, które nie zamierzają dać im możliwości wyboru: bezdomni uzależnieni od darmowych posiłków, osoby w trudnej sytuacji ekonomicznej uzależnione częściowo od darów rzeczowych, uchodźcy w obozach dla uchodźców, więźniowie, czasem też pacjenci szpitali uzależnieni od szpitalnej diety, czy wreszcie dzieci rodziców, których wiedza na temat roślinnej kuchni ogranicza się do negatywnych stereotypów, albo dzieci rodziców, którzy nie mają żadnego problemu z eksploatacją wybranych zwierząt i wybór dziecka lub nastolatka zwalczają jako niezrozumiałą fanaberię lub objaw młodzieńczego buntu. Tak, są ludzie, którzy mimo przekonania, że zwierzęta nie zasługują na eksploatację, nie mają wyjścia i muszą czasowo lub stale z tej eksploatacji korzystać. 

Jednak założyciele pierwszego Towarzystwa Wegańskiego (Anglia, 1944 rok) od samego początku nie bujali w obłokach. Byli realistami do kwadratu.  Po pierwsze, widzieli krzywdę zwierząt tam, gdzie ona miała miejsce – nie tylko przy produkcji mięsa, ale także jaj i nabiału i wielu innych formach wykorzystywania zwierząt.  Po drugie, zdawali sobie sprawę, że żyjąc w świecie, gdzie eksploatacja zwierząt jest powszechna, nie da się od niej odciąć w 100 procentach. Dlatego, ze względu na ten podwójny realizm, odrzucili wegetarianizm jako kompletnie niewystarczający, i przyjęli weganizm z zastrzeżeniem, że należy go realizować w takim stopniu w jakim jest to możliwe i wykonalne, nie zaś "praktyczne i wygodne" – jak chcieliby niektórzy. Weganizmem nie jest zatem postawa flexi plexi – rano wegańskie śniadanie a po południu kurczak, bo tak mi się zachciało. Żeby mówić sensownie o sprzeciwie wobec eksploatacji zwierząt, musimy z jednej strony podejść realistycznie i przyznać, że weganizm nie oznacza życia „cruelty-free” a nawet nie jest to życie, w którym nikogo się nie krzywdzi (tak, żyjemy na ziemi). Z drugiej jednak strony, żeby nasz sprzeciw nie był gołosłowiem, nie może się kończyć tam, gdzie zaczyna się zachcianka, wkracza wygoda i przyzwyczajenie. Tak jak poparcie dla praw człowieka zobowiązuje do minimum przyzwoitości wobec innych ludzi (niekrzywdzenie) tak poparcie dla praw zwierząt zobowiązuje nas do minimum przyzwoitości wobec zwierząt (niekrzywdzenie, czyli weganizm).

Amerykański prawnik i filozof, twórca abolicjonistycznego podejścia do praw zwierząt Gary Francione od wielu lat postuluje, że weganizm powinien być traktowany jako moralna podstawa, punkt wyjścia w naszym stosunku do zwierząt, nie zaś zwieńczenie naszych starań w tym zakresie. W świecie, w jakim żyjemy, gdzie eksploatacja zwierząt jest powszechna i jako społeczeństwo powszechnie z niej korzystamy zanim jeszcze nauczymy się mówić i samodzielnie myśleć, taki postulat wydaje się radykalny. Jednak poddany refleksji okazuje się być rzeczywiście tym, czym jest w istocie – minimum przyzwoitości.



Skoro weganin nie ratuje zwierząt, to po co być weganinem? Czy nie jest to zatem gest czysto symboliczny, który równie dobrze można sobie odpuścić? Nie. weganizm każdego z nas z osobna, wszystkich tych, którzy deklarują, że zwierzę nie jest rzeczą i liczy się moralnie (w przeciwieństwie do pluszowego psa czy drewnianego krzesła) jest absolutnie niezbędnym krokiem każdego, kto w minimalnym stopniu chce zachować zgodność wyznawanych wartości (sprzeciw wobec krzywdzenia i eksploatacji zwierząt) i realizowanych czynów, ale także każdego, kto chce współtworzyć społeczeństwo, które oprócz seksizmu, rasizmu i innych form dyskryminacji wobec ludzi, odrzuci kiedyś także szowinizm gatunkowy i będzie dążyć do eliminacji eksploatacji zwierząt przynajmniej na poziomie systemowym, instytucjonalnym, ze szczególnym uwzględnieniem produkcji żywności i odzieży bez eksploatowania zwierząt. Utopia? Jeśli tak, to taka sama jak prawa człowieka – nigdy nie realizowane w pełni, w wielu aspektach i szczegółach kontrowersyjne, a jednak nieodzowne jako współczesny etyczny fundament społecznego życia.

Społeczeństwo odrzucające szowinizm gatunkowy i przyjmujące weganizm za właściwe minimum wobec zwierząt, nie będzie wspierać działalności polegającej na eksploatacji zwierząt, będzie ją na różne sposoby systemowo, instytucjonalnie i prawnie ograniczać tak, aby doprowadzić do jej eliminacji. Będzie za to wspierać roślinną produkcję żywności, produkcję odzieży bez skóry, wełny czy futra, rozrywkę bez wykorzystywania zwierząt i naukę bez eksperymentów na zwierzętach. W takim społeczeństwie w obiegu będzie coraz mniej produktów odzwierzęcych i ograniczać się będzie sytuacje, w których ludzie szanujący zwierzęta nie mieli dotychczas wyboru. Wegańskie stołówki dla bezdomnych, wegański catering w szkołach, szpitalach, więzieniach. Wegańskie dary rzeczowe dla potrzebujących. Wegańskie jedzenie w obozach dla uchodźców, edukacja dorosłych w zakresie zdrowego wegańskiego odżywiania dzieci, nastolatków i dorosłych. Wegańskie jedzenie tańsze, a nie droższe od niewegańskiego. Organizacje prozwierzęce promujące weganizm, bez mieszania go z wegetarianizmem. Antyszowinistyczne rozwiązania systemowe i edukacja społeczna świadomych obywateli i obywatelek.  

Takiego społeczeństwa nie zbudują nieweganie, ani reformatorzy niereformowalnego systemu masowej eksploatacji zwierząt. Nie można będąc konsumentem zwierząt walczyć o świat, w którym konsumpcję zwierząt mamy eliminować, podobnie jak nie da się walczyć o prawa kobiet równocześnie je molestując. Nie da się w sposób znaczący ograniczyć cierpienia w masowej eksploatacji zwierząt, nie mówiąc już o eliminowaniu z niego krzywdy i zabijania, które są dla takiego systemu niezbędne. Nie da się tkwić w szowinizmie gatunkowym i zarazem walczyć przeciwko niemu. To dwie sprzeczne tendencje, których nie sposób pogodzić. Dlatego społeczeństwo szanujące zwierzęta mogą stworzyć tylko weganie. Weganizm jest nie tylko moralnym minimum, ale jedyną nadzieją na przyszłość. W rosnącej grupie wegan otwarcie sprzeciwiających się każdej eksploatacji zwierząt (zamiast próbować ją reformować) rośnie potencjał do autentycznej społecznej zmiany. 



wtorek, 3 kwietnia 2018

Dlaczego nie poprę już kampanii przeciwko ubojowi rytualnemu

Od 1.01.2020 zapraszam na moją nową stronę Slowasawazne.pl
 Sytuacja polityczna rzeczywiście jest zła, bo zakaz uboju rytualnego zostanie połączony z antysemityzmem, a nie o to obrońcom zwierząt chodzi. Chodzi tylko i wyłącznie o zapobieganie cierpieniu zwierząt. Większość uboju rytualnego w Polsce przeprowadzana jest na eksport. Idealnie by było, gdyby Izrael sam zakończył kupowanie mięsa z uboju koszernego z Polski.
Tak napisano na jednym z profili eko/zwierzęcym udostępniając wpis Adama Szostkiewicza z Tygodnika Polityka na temat planowanego przez partię rządzącą PIS zakazu uboju rytualnego. Szostkiewicz podjął ten temat w kontekście nowelizacji Ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, która w międzynarodowym odbiorze została zinterpretowana jako groźba karania kogokolwiek, kto napisze, że Polacy lub Państwo Polskie mogli mieć jakiś udział w krzywdzeniu Żydów. 

Nie wiem, kiedy powstał facebookowy profil, na którym napisano powyższe słowa, ale osoba go animująca pisze tak, jakby urodziła się wczoraj. O łączeniu sprzeciwu wobec uboju rytualnego z antysemityzmem nie należy mówić jak o ewentualności, która może się zdarzyć w wyjątkowych okolicznościach. Te dwie rzeczy w Polsce zawsze szły w parze, a antysemityzm nigdy się w Polsce nie skończył, choć od ostatniego systemowego wybuchu antysemityzmu minęło 50 lat. Antysemityzm nie pozostawał też wyłącznie na poziomie złego słowa. Za złymi słowami szły także i czyny, na przykład pogromy (choć każdy przyzwoity człowiek chciałby, żeby Jedwabne nigdy się nie wydarzyło, to – jak się okazuje – „Jedwabnych” było wiele). Jeśli więc znajdzie się temat, którym można negatywnie Żydów wyróżnić, to na antysemickie hasła długo nie trzeba będzie czekać.

Działania przeciwko ubojowi rytualnemu nieodmiennie przyciągają i mobilizują antysemitów, podsycają antysemityzm, ujawniają nieuświadomiony antysemityzm (dobrzy my kontra źli oni) lub są antysemickie aluzyjnie (odniesienia do zarabiania pieniędzy), dosłownie lub nawet arogancko i nienawistnie. Nie jest to więc kwestia złej sytuacji politycznej, jak sugeruje eko/prozwierzęcy profil na Facebooku. Nie jest to wyjątek, który zdarza się w określonych okolicznościach. Powiązanie tych dwóch kwestii w Polsce to nieunikniona reguła. 

1. Jak przejawia się antysemityzm?
Antysemityzm w Polsce ma wiele odsłon. Pogarda, nienawiść, przemoc werbalna i fizyczna, przekonanie o wyższości Polaków nad Żydami, a więc różne formy dyskryminacji, pojawiają się zarówno na poziomie jednostkowym, jak i organizacyjnym, a nawet w polityce Państwa. Piszę w czasie teraźniejszym, bo choć Żydów dziś w Polsce niewielu to końca antysemityzmu nie widać.

W różnych czasach przyjmował i przyjmuje różne formy. W latach 30 XX wieku było to na przykład getto ławkowe - pod wpływem organizacji takich jak Młodzież Wszechpolska czy ONR rektorzy szeregu polskich wyższych uczelni wyznaczali w salach wykładowych ławki, w których musieli siedzieć studenci żydowskiego pochodzenia. W 1937 roku getto ławkowe doczekało się zgody polskiego Ministra wyznań religijnych i oświecenia publicznego! 

Filozof i etyk Mirosław Tryczyk w swojej książce „Miasta śmierci” opisuje 15 miejscowości na Podlasiu, gdzie w  latach 1941-43 Polacy dokonali pogromów na swoich żydowskich sąsiadach. Autor w wywiadzie dla Gazety Wyborczej przyznał, że przygotowując się do napisania książki w archiwach, IPN i czytelniach znalazł 128 takich miejsc.

Pisarz Mikołaj Grynberg w świeżo wydanej książce „Księga Wyjścia”, rozmawia z wieloma polskimi Żydami o antysemickiej nagonce 1968 roku i wygnaniu z kraju parunastu tysięcy obywateli i obywatelek polskich tylko dlatego, że byli Żydami. Ludzie ci, głównie pokolenie urodzone podczas II Wojny Światowej lub niedługo po niej, doświadczali antysemityzmu ze strony Polaków. Żydowskie dzieci były wyzywane lub bite przez rówieśników, obraźliwe napisy pojawiały się na murach domów, gdzie mieszkali Żydzi, a wraz z rządową nagonką 1968 roku antysemityzm uniemożliwiał dostanie się na studia, powodował utratę pracy, ostracyzm społeczny. Najwyraźniej trauma ocalonych z Holokaustu, których rodziny zostały zdziesiątkowane przez nazistowskie Niemcy, nie zdołała wzbudzić w wielu Polakach współczucia lub choćby zwykłej przyzwoitości. Różnie potoczyły się losy wypędzonych i pozbawionych obywatelstwa. Jednym życie ułożyło się lepiej, innym gorzej. Dla wielu była to dotkliwie odczuwana krzywda i niesprawiedliwość, pozbawienie domu, skazanie na wiele lat poszukiwania nowego miejsca, gdzie mogliby poczuć się znowu „u siebie”. 

Bycie Żydem jest wciąż w podtekście rozumiane jako coś złego, czego ludzie mają się wstydzić. Stąd „wytykanie” osobom publicznym żydowskiego pochodzenia, tak jakby miało to oznaczać skazę, która ujawniona rzuci cień na człowieka i inni zobaczą, że nie jest on tak „w porządku” jak wcześniej się wydawało. Zapomina się przy tym, że wielu Żydów zmieniało nazwiska nie dlatego, że mieli coś do zarzucenia swojemu pochodzeniu, ale z lęku przed prześladowaniem i dyskryminacją. I nie były to lęki urojone. Wielu rozmówców Mikołaja Grynberga wspomina z jaką niechęcią i agresją spotykali się w polskiej szkole, gdy tylko głośno wymówili żydowskie imiona swoich rodziców.

Dziś Młodzież Wszechpolska i ONR mają się nad wyraz dobrze. 11 listopada 2017 roku, odbył się kolejny Marsz Niepodległości, którego organizatorem od 2011 roku jest Stowarzyszenie Marsz Niepodległości skupiające członków Młodzież Wszechpolska i Obozu Narodowo-Radykalnego. Jednym z powtarzających się symboli był krzyż celtycki wykorzystywany przez rasistów i neofaszystów jako symbol rzekomej wyższości białej rasy. Krzyż ten pojawił się nie tylko na flagach niesionych przez poszczególnych uczestników marszu. Znak łączący krzyż celtycki z orłem miała na czapkach straż marszu! Niesiono duże transparenty z rasistowskimi napisami np. Europa będzie biała albo bezludna". Organizatorzy zaprosili na marsz przedstawicieli jawnie neofaszystowskich organizacji z innych krajów. Art. 256 Kodeksu karnego penalizuje nawoływanie do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych czy ze względu na bezwyznaniowość. Niemniej, Telewizja Polska w przyjaznym tonie emitowała transmisję z marszu, a policja nie zareagowała ani na rasistowskie symbole, ani na hasła.  

Według ostatniej nowelizacji  Ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej: „Kto publicznie i wbrew faktom przypisuje Narodowi Polskiemu lub Państwu Polskiemu odpowiedzialność lub współodpowiedzialność za popełnione przez III Rzeszę Niemiecką zbrodnie nazistowskie (…) lub za inne przestępstwa stanowiące zbrodnie przeciwko pokojowi, ludzkości lub zbrodnie wojenne lub w inny sposób rażąco pomniejsza odpowiedzialność rzeczywistych sprawców tych zbrodni, podlega karze grzywny lub karze pozbawienia wolności do lat 3. Jak komentuje Adam Leszczyński z oko.press, choć działalność naukowa i artystyczna nie jest przestępstwem w rozumieniu tej ustawy, "to prokurator będzie decydował co jest nauką, a co publicystyką. Za tą drugą można pójść na 3 lata do więzienia. Badacze Holokaustu jednoznacznie uznają, że ustawa ta będzie miała efekt mrożący” – czyli zniechęcający do prowadzenia badań na temat zachowań Polaków wobec żydowskich sąsiadów podczas II Wojny Światowej.

2. Jak przejawia się antysemityzm w kampanii przeciwko ubojowi rytualnemu?
Podczas konferencji prasowych, które odbyły się pod koniec 2012 i na początku 2013 roku pod egidą opozycyjnego Ruchu Palikota, usłyszeliśmy narrację, w której dokonano podziału na „bestialskie”, „niehumanitarne” zabijanie - ubój rytualny i (domyślnie) „ludzkie”, „humanitarne” zabijanie – każdy inny ubój stosowany w Polsce. Malarka i pisarka Hanna Bakuła, która chyba ze względu na dosadność używanego języka wzięła udział w tej konferencji stwierdziła, że to wstyd, że w Polsce dzieją się takie rzeczy, bo jesteśmy „krajem w środku Europy”, a nie „prymitywnym ludem”. Podsumowując konferencję Robert Biedroń powiedział, że w badaniach opinii publicznej Polacy są w zdecydowanej większości przeciwni ubojowi rytualnemu, w Europie Polacy opiekują się największą ilością zwierząt. Dodał też: „my mamy naprawdę olbrzymie serce jeżeli chodzi o zwierzęta, dlatego – zaapelował – zróbmy wszystko, aby ograniczyć ten niemoralny, bestialski, niehumanitarny proceder, który odbywa się na naszych oczach w Polsce.” W kampanii przewijało się odmieniane przez wszystkie przypadki słowo „cywilizowany”, którym określano standardowy ubój nierytualny. 

Ci źli oni kontra ci dobrzy my
Żeby zobaczyć co się tu tak naprawdę dzieje, trzeba przez chwilę odwrócić uwagę od brutalnych zdjęć i filmów, którymi epatuje ta kampania. Zamiast tego, trzeba skupić się na faktycznych implikacjach narracji jaką nam się proponuje. Otóż wyłania się z niej świat pęknięty na dwie części – sugeruje się nam, że po jednej stronie mamy niehumanitarne traktowanie zwierząt, które jest wręcz bestialstwem i może być uprawiane tylko przez niecywilizowane „prymitywne ludy”, zaś po drugiej stronie mamy humanitarne, ludzkie traktowanie zwierząt przez cywilizowany, kochający zwierzęta naród. Tak się składa, że zgodnie z narracją tej kampanii ci pierwsi to Żydzi i ewentualnie mała grupa chciwych Polaków, ci drudzy to po prostu Polacy, którzy - umówmy się, że w tej opowieści – raczej Żydami równocześnie być nie mogą. Trudno nie odnieść wrażenia, że sugeruje się nam, że jedni są źli, a drudzy dobrzy, jedni krwiożerczy, a drudzy gołębiego serca. Tak właśnie tworzy się stereotypową, dyskryminującą narrację. Tak, między innymi, wygląda antysemityzm.

Ubój rytualny, nierytualny ubój bez ogłuszenia, ubój prawdopodobnie z ogłuszeniem, choć niekoniecznie
Dlaczego ta spolaryzowana narracja jest całkowicie nieprawdziwa? Nie dlatego, że ubój rytualny jest czymś dobrym, ale dlatego, że po drugiej stronie lustra nie czeka na zwierzęta nic dobrego. Czy każdy inny niż rytualny ubój w Polsce musi być z ogłuszeniem? Nie. W uboju domowym nie ma nakazu ogłuszania zwierząt niekopytnych, takich jak ptaki, króliki, czy ryby. Czy ubój, w którym prawo wymaga ogłuszenia, zawsze odbywa się z ogłuszeniem? Śmiem wątpić. Dlaczego? Po pierwsze, ubój to zjawisko masowe. Dotyczy ponad 800 milionów zwierząt lądowych rocznie, które niekoniecznie spokojnym i zrównoważonym krokiem podstawiają głowę do ogłuszenia. Odbywa się z użyciem ogromnej ilości sprzętu, z którego jakością, działaniem i naprawianiem bywa różnie. Po drugie, bierze w nim udział duża grupa ludzi, od których praca ta wymaga przemocy i braku wrażliwości – jak w związku z tym mieliby wykonywać ubój ostrożnie i z wyczuciem? Myślę, że rozsądnie jest domniemywać, że nierzadko zwierzęta dodatkowo padają ofiarą ich frustracji i agresji. 

Kim są dla nas zwierzęta, których dotyczy/dotyka ubój?
Każdy wie jak wygląda życie psów w schroniskach – a pies rzekomo jest uznawany w Polsce za przyjaciela człowieka. Z różnych względów, w tym także systemowych, finansowych czy traktowania schroniska jako kolejnego biznesu, dochodzi w schroniskach do zaniedbań, a nawet do okrucieństwa. Jaką pozycję, w przeciwieństwie do psów, mają w Polsce krowy, świnie czy kury? W zasadzie są traktowane jak wciąż żywe mięso czekające na ubój i konsumpcję. Jest nawet na to branżowe słowo – żywiec rzeźny. Skąd więc pomysł, że skoro nawet przyjaciele człowieka mają smutne życie w schroniskach to nagle rzeźnie mają okazać się dla krów, świń i kur oazą humanitaryzmu za sprawą nakazu ogłuszenia ich przed zabiciem? 

Gdzie odbywa się ubój?
Co więcej, ubój odbywa się w zamkniętych ubojniach, nie na otwartych placach. Nawet jeśli ubój jest powszechnie dostępny kochającym zwierzęta Polakom, jak ma to miejsce w sklepach przed katolickimi (oops) Świętami Bożego Narodzenia, to większość z osób odwiedzających markety miała niejedną okazję zobaczyć jak to wygląda. Niezorientowanym podpowiem, że odbywa się z naruszeniem prawnie wymaganych standardów dotyczących przetrzymywania i sprzedaży karpi, skutkując ogromnym cierpieniem milionów zwierząt. I co? I pstro. Mimo tego, że dzieje się praktycznie na oczach wszystkich, proceder trwa w najlepsze i jakiekolwiek ewentualnie wymierzone kary nawet nie musną ogromnych zysków uzyskiwanych z takiej sprzedaży, która „oszczędnościowe” sposoby przetrzymywania ryb łączy z postawą „nasz klient, nasz pan” – jak chce żywego karpia w reklamówce to go dostanie (i zabije dokładnie tak jak będzie miał na to ochotę już w domu). 

Co przed ubojem?
Ja tu tylko o uboju, a przecież trzeba się cofnąć w etapach produkcji i zobaczyć transport z ferm do rzeźni, a wcześniej życie zwierząt na fermach, wszystkie praktyki zwiększające wydajność kosztem cierpienia zwierząt, które realizuje się wobec krów „mlecznych’, kur „niosek”, „tuczników”, „brojlerów”, itp. 

Utknęliśmy na pytaniu "JAK krzywdzić zwierzęta?"
Ja tu o produkcji jaj, mleka i mięsa, jakby to były niezbędne produkty i jakbyśmy byli postawieni wyłącznie przed wyborem JAK zrobić krzywdę zwierzętom, żebyśmy mogli przetrwać, a tu przecież od wielu lat wiadomo, że można żyć zdrowo na diecie roślinnej. Nie potrzebujemy tego całego zaplecza cierpienia i rzeźni, żeby zaspokajać nasze zapotrzebowanie na składniki odżywcze, jeść to czego nam potrzeba i robić z tego naprawdę fajną, sycącą i smaczną kuchnię. 

Humanitaryzm – czyli jak robić krzywdę bez wyrzutów sumienia
O jakim humanitaryzmie mówią więc ci, którzy uczepili się ogłuszenia jako dowodu na humanitaryzm? O jakim humanitarnym traktowaniu można mówić w momencie, gdy robi się zwierzęciu niezasłużoną i niepotrzebną krzywdę? O jakim humanitaryzmie można mówić w sytuacji, gdy wspiera się system, który powołuje na świat kolejne i kolejne miliony zwierząt tylko po to, żeby je wykorzystać dla mleka i jaj a następnie zabić lub, żeby je utuczyć i zabić na mięso, podczas gdy mleko, jaja i mięso to produkty zbędne? O jakim osiągnięciu cywilizacyjnym można mówić, gdy z taką łatwością i nonszalancją uspokajamy własne sumienie w obliczu krzywdy i przemocy jaką zadajemy na tak olbrzymią skalę?

Narracja stwarzająca sztuczny podział na „humanitarny” ubój z ogłuszeniem i „bestialski” ubój rytualny jest co najmniej dowodem na ignorancję, jeśli nie na głębokie zakłamanie. To, że jest tak głęboko nieprawdziwa, czyni ją jeszcze bardziej antysemicką. 

Religia i pieniądze, czyli stereotyp Żyda
Dodatkowo, w trakcie kampanii sformułowano dwa wzajemnie nawiązujące do siebie zarzuty. Po pierwsze, za oburzające uznano, że religia ma być ważniejsza od dobra zwierząt. Po drugie, powtarzano wielokrotnie, że w ubój rytualny to tak naprawdę dobry biznes. Religia, którą tutaj miano na myśli, to przede wszystkim judaizm, choć teoretycznie dotyczy to także islamu. Zarzuty religia + pieniądze nawiązują do siebie dlatego, że w polski stereotyp Żyda mocno wpisany jest judaizm (najlepiej ortodoksyjny), chciwość i koncentracja na zarabianiu pieniędzy. Choć popyt na mięso z uboju rytualnego wychodzi od praktykujących Żydów i muzułmanów, a podaż ma być zapewniana od polskich (czytaj nieżydowskich) przedsiębiorców, to wydaje mi się, że dorzucenie do dyskusji tematu pieniędzy, chciwości i pazerności na pieniądze musi być związane z podsycaniem stereotypu, być może na takiej zasadzie, że ściśle współpracujący z Żydami polscy przedsiębiorcy sami nabierają podobnych do stereotypu Żyda cech. 

Dlaczego tak myślę? Z prostego powodu – KAŻDA produkcja jakiegokolwiek produktu odzwierzęcego – mięsa, mleka, jaj, skóry, wełny czy futra – to dla producentów biznes i zarabianie pieniędzy. Nie robią tego dla przyjemności, chwały ani z powołania. Dlaczego więc nagle w przypadku uboju rytualnego formułuje się i często powtarza zarzut o chęć zarabiania pieniędzy? Ponadto, KAŻDA religia monoteistyczna, nie tylko judaizm i islam ale i chrześcijaństwo, w swoim głównym nurcie podtrzymuje hierarchię, w której człowiek ma prawo eksploatować zwierzęta niezależnie od tego, czy jest to konieczność czy po prostu ludzka wola. Dlatego dla każdej z tych religii nieistotne są dowody naukowe potwierdzające możliwość zaspokajania ludzkich potrzeb (w szczególności jedzenia) za pomocą produktów wyłącznie roślinnych. Stowarzyszenia dietetyków mogą sobie wydawać stanowiska popierające dietę roślinną, a papież, księża, rabini i imamowie nie muszą się tym w ogóle interesować. Co więcej, każda religia wytwarza swoje rytuały lub przetwarza na swoje potrzeby już istniejące tradycje, np. tradycyjne dania z produktów odzwierzęcych. W okolicy ważnych dla danej religii świąt pojawia się wzmożony popyt a to na jajka, a to na karpie, a to na jagnięcinę (podaję przykłady z bardziej znanego mi, katolickiego, kręgu kulturowego), a co za tym idzie, wzmaga się intensywność podaży, za którą stoi cierpienie zwierząt i pozbawianie ich życia (tak, kury nioski też trafiają do rzeźni). Nie ma więc szczególnego związku między judaizmem a cierpieniem zwierząt czy okrucieństwem wobec nich. Dlaczego więc nagle w przypadku uboju rytualnego formułuje się zarzut, że religia staje się ważniejsza od dobra zwierząt? 



 3. „Obrońcy zwierząt” skupiający się wokół tematu uboju rytualnego to różnorodna grupa, nie tylko pod względem stosunku do Żydów, ale też stosunku do zwierząt:
  • Niektórzy aktywiści twierdzą, że są przeciwni cierpieniu zwierząt i proponują równocześnie rozwiązanie polegające na tym, że Izrael zrezygnuje z kupowania mięsa z uboju rytualnego z Polski. Czy zapobiegnie się cierpieniu jeśli Izrael zacznie kupować takie mięso z innego kraju?
  • Są aktywiści, którzy deklarują sprzeciw wobec uboju rytualnego ze względu na niepotrzebne cierpienie zwierząt, a równocześnie w swojej działalności nigdy nie sprzeciwiali się „zwykłej” (nierytualnej) eksploatacji zwierząt na mięso, mleko czy jaja. Przecież powinni wiedzieć, że takie produkty nie są ludziom potrzebne do życia i zdrowia, więc całe cierpienie związane z ich produkcją też jest niepotrzebne.
  • Są i tacy aktywiści, którzy próbują udowodnić, że ubój rytualny to taka forma zadawania cierpienia zwierzętom, która nie jest godna „cywilizowanego” kraju (cokolwiek to znaczy). Ciekawa jestem jakie kryteria cywilizacji stosują? Najwyraźniej dość arbitralne. Dlaczego na miano cywilizowanej eksploatacji miałyby zasługiwać takie praktyki jak głodzenie zwierząt, by wymusić kolejny cykl eksploatacji („przepierzanie” u kur w produkcji jaj), trzymanie w bezruchu przez całe tygodnie zwierząt po to, by były de facto żywymi maszynami do odkarmiania młodych (kojce porodowe w produkcji wieprzowiny), itp. – to tylko pierwsze z brzegu przykłady? Dlaczego lubimy mówić, że miarą cywilizacji jest sposób w jaki traktujemy zwierzęta, po czym traktujemy zwierzęta jak rzeczy lub maszyny?
  • Są też „pragmatyczni” aktywiści, którzy z jednej strony są weganami, a z drugiej strony postanawiają brać udział w takich kampaniach i zostawiać swój weganizm „w domu”, spychając go do roli prywatnej preferencji, w celu załatwienia bieżącej sprawy. Zastanawiam się czasem dokąd dojdziemy, jeśli weganizm będzie regularnie spychany do takiej właśnie roli, zamiast stawać się kwestią równie publiczną co feminizm czy sprzeciw wobec rasizmowi i inne działania na rzecz praw człowieka.

 4. Dlaczego antysemityzm jest nieuchronnie związany z kampanią przeciwko ubojowi rytualnemu w Polsce?
Po pierwsze, tak jak pisałam wcześniej, antysemityzm nigdy w Polsce nie umarł. Dlatego jeśli znajdzie się negatywny temat, który dotyczy stricte Żydów, szybko znajdą się ludzie, dla których będzie to doskonały pretekst, żeby wyrazić swój antysemityzm. Ci sami ludzie nie ruszyliby palcem, gdyby ten temat Żydów nie dotyczył, lub sprzeciwialiby się mu bez wyrażania ksenofobii. Tak jest choćby w przypadku kampanii przeciwko produkcji stłuszczonych wątrób kaczych i gęsich. Francuska specjalność, która jeśli znajduje krytyków, to nie wzbudza równocześnie frankofobii.

Po drugie, kampania przeciwko ubojowi rytualnemu jest kampanią, która rozgrywa się według schematu dla kampanii jednotematycznej opisanego przez amerykańskiego prawnika i filozofa Gary’ego Francione’a, autora abolicjonistycznego podejścia do praw zwierząt. Francione w działaniach prozwierzęcych wyróżnia tzw. kampanie jednotematyczne, których celem jest załatwienie jednej sprawy: zmiana prawa zakazująca jakiejś praktyki stosowanej w eksploatacji zwierząt np. przycinania dziobów świeżo wyklutym kurkom w produkcji jaj, wyrywania kłów bez znieczulenia prosiętom w produkcji wieprzowiny, itp. lub zmiana prawa, która w praktyce ma doprowadzić do lokalnego zlikwidowania jakiejś branży, np. ferm futrzarskich czy cyrków ze zwierzętami. Kampania przeciwko ubojowi rytualnemu jest jedną z takich kampanii jednotematycznych – chodzi tu zakaz praktyki polegającej na uboju bez ogłuszania. 

Francione, propagujący prawa zwierząt i weganizm jest przeciwny kampaniom jednotematycznym (między innymi) właśnie dlatego, że praktycznie zawsze odbywają się według schematu, który wyróżnia wybrany do kampanii temat jednocześnie spychając w niebyt inne tematy, lub wręcz sugerując, że praktyka będąca przedmiotem kampanii to samo zło, podczas gdy inne praktyki (krzywdzenia) wobec zwierząt są w porządku. Jak to się dzieje? Francione wyjaśnia, że dzieje się to za sprawą praktycznej organizacji kampanii, która dla rozkręcenia się i działania potrzebuje zawiązania się koalicji osób i podmiotów. 

Jak wskazałam już wyżej, osoby, a więc także i podmioty, tworzące koalicję działającą na rzecz zakazu uboju rytualnego to grupa o bardzo różnych poglądach na temat zwierząt i ich eksploatacji. W żadnym wypadku nie charakteryzuje ich wspólny sprzeciw przeciwko eksploatacji zwierząt jako takiej. Przeciwnie, szereg osób eksploatację zwierząt akceptuje ją i z niej korzysta jedząc mięso, nabiał i jaja, nosząc skórę, wełnę czy (rzadziej) futra, a nawet czasem na niej zarabia (głośna przeciwniczka uboju rytualnego ma restaurację, w której sprzedaje dania z mięsa, nabiału i jaj). 

Koalicja polega jednak na tym, że musi działać razem. Skoro podejście do zwierząt i ich eksploatacji jest wśród koalicjantów tak różne, to ostatecznie wspólny mianownik jest najmniejszy z możliwych – jest nim temat kampanii. Wszyscy razem są przeciwni tylko jednej praktyce – ubojowi rytualnemu. Koalicjanci akceptujący inne formy eksploatacji nie tylko nie doznają żadnej krytyki ze strony stanowiących część koalicji pragmatycznych wegan, którzy schowali swój weganizm do kieszeni. Koalicjanci akceptujący inne niż ubój rytualny praktyki eksploatacji zwierząt włączają je w retorykę kampanii. Przeciwstawiają je ubojowi rytualnemu. Dlatego słyszymy, że ubój rytualny jest „bestialski”, a ubój z ogłuszeniem jest „humanitarny”, znaczy w porządku. Dlatego nie usłyszymy żadnej krytyki uboju z ogłuszeniem. Dlatego nie dowiemy się, że generalnie z eksploatacją zwierząt jest coś nie tak. Po prostu nie możemy tego usłyszeć od takiej koalicji.



Weganie, którzy z jakichś względów postanawiają dołączyć do kampanii nie chowając weganizmu do kieszeni, lecz mówiąc, że ubój rytualny jest tylko jedną ze złych rzeczy, które dzieją się, gdy jest zgoda na eksploatację zwierząt, stanowią nieistotny dla tej kampanii margines. Nie mogą stać się istotnym głosem, bo zagroziliby koalicji obrażając koalicjantów.

Zgadzam się z diagnozą Francione’a. Zbyt wiele lat działam w temacie praw zwierząt, zbyt wiele widziałam, by nie zgadzać się z jego konkluzjami. Byłam częścią tego marginesu, który próbował nadać inny ton działaniom paru kampanii jednotematycznych, w niewielkim zakresie również w temacie uboju rytualnego. 

Wiem, że sam fakt uczestnictwa w kampanii przeciwko ubojowi rytualnemu nie jest równoznaczny z byciem antysemitą. Niemniej, znając polskie realia, raz za razem wychodzący na światło dzienne antysemityzm i dynamikę kampanii jednotematycznych opisywaną przez Gary’ego Francione’a, nie mam już dziś żadnych złudzeń, że taka kampania, nie dość że nie służy zwierzętom, to przyciąga, podsyca, a nawet generuje antysemityzm. Dlatego odradzam branie w niej udziału.

----------------
Czytaj dalej:
  • Wywiad z Mirosławem Tryczykiem na temat książki „Miasta śmierci” (LINK)
  • O nowelizacji Ustawy o IPN (LINK)
  • O hasłach i symbolach na Marszu Niepodległości (LINK)
  • Konferencje prasowe w Sejmie (LINK, LINK)
  • Stanowisko Academy of Nutrition and Dietetics (dawniej American Dietetic Association) na temat diet wegetariańskich (w tym diety wegańskiej) (LINK)
  • List otwarty przeciwko planowanej na 14 kwietnia 2018 roku V Pielgrzymce Środowisk Narodowych na Jasną Górę, organizowanej przez Młodzież Wszechpolską, Obóz Narodowo-Radykalny i Ruch Narodowy (LINK)