sobota, 30 grudnia 2017

Jak skutecznie nie przejść na weganizm? Poradnik - część 1

Od 1.01.2020 zapraszam na moją nową stronę Slowasawazne.pl

Żyjemy w niespokojnych ideologicznie czasach. Google wyrzuca coraz więcej wyników dla słowa "weganizm". To zmiana ostatniej dekady. Coraz więcej ludzi zna przynajmniej jednego weganina lub wegankę. Menu w restauracjach coraz częściej zawiera dania oznaczone literką "V" (i nie chodzi tu o vendettę kucharza na niegrzecznych klientach). W większych miastach funkcjonują nawet całe lokale gastronomiczne, gdzie nie uświadczy się kotleta schabowego, piersi z kury czy nawet ryby, a do kawy dolewają tylko biały napój roślinny. Ktoś by pomyślał, że to żart, ale istnieją też "burgerownie", w których nie dostanie się ani kawałka prawdziwego mięsa czy sera, bo wszystko zrobione jest z roślin. O zgrozo, czasem można się nawet nie zorientować, że na talerzu pojawiło się coś wegańskiego, bo w takich miejscach oznaczeń w menu już nie ma! Zgroza wynika zaś z tego, że porządny nieweganin nie chce jeść wegańskich rzeczy i bratać się z jakąś obcą mu ideologią, która coraz śmielej wysuwa swoje macki. 

Dociekliwiec dopyta: a co z owocami, frytkami, ryżem, kaszą, grochem, fasolą, kapustą, marchewką, brokułem i orzeszkami ziemnymi (lista roślin jadalnych pozostaje niewyczerpana)? No dobra, nieweganin też je rośliny, ale nie będzie ich nazywał wegańskim jedzeniem. Wystarczą mu nazwy dotychczasowe.

Weganie narzekają, że do produkcji schabowego, nabiału i jajek krzywdzi się zwierzęta. Ewidentnie chcą nieweganom zagrać na emocjach, bo kto chciałby być sprawcą krzywdy zwierząt? Kto chciałby płacić za krzywdę zwierząt? Wiadomo, że nikt się do tego nie pali, ale nikt też nie chce rezygnować ze swoich od lat pielęgnowanych przyzwyczajeń, ulubionych smaków, sprawdzonych przepisów, gładko przebiegających spotkań z serwującą pyszny rosół babcią, częstującą sernikiem ciocią? Kto chciałby rezygnować z pięknego wełnianego płaszcza, eleganckich skórzanych butów, no kto? 

Dlatego rośnie potrzeba posiadania poręcznych, gotowych do natychmiastowego użycia, argumentów, które skutecznie bronić będą spokoju niewegan. Rośnie potrzeba kompleksowych wytycznych, które wrażliwym ludziom pozwolą pewnie i trwale nie przechodzić na weganizm. 



Wytyczna 1 Przypomnieć historię ludzkości lub przynajmniej lokalną tradycję

Praktycznie każdy myślący człowiek zastanawiając się nad historią ludzkości jest w stanie przywołać w wyobraźni postać człowieka - odważnego łowcy biegającego z dzidą za dużym zwierzem, najlepiej mamutem, czy też postać człowieka - łowcy spełnionego, opiekającego mięso nad ogniskiem. Nie należy oczywiście zapędzać się myślą do polowania na dinozaury, gdyż styczność człowieka i dinozaura miała miejsce tylko u Spielberga w „Jurassic Park”. Obraz człowieka-łowcy jest bardzo poręczny, choć równocześnie trzeba sobie zdawać sprawę, że człowiek był także zbieraczem jadalnych roślin. Zbieractwo to kładzie nam się trochę cieniem na idealnym obrazie mięsożernych ludzi prehistorycznych, ale nie ma argumentów idealnych. 

Przypominając historię ludzkości, musimy też niestety mieć na uwadze, że od zarania dziejów człowiek nie tylko jadł mięso (jego proporcjonalny udział w diecie pozostaje kwestią sporną), ale także robił różne inne rzeczy, które podkopują nam trochę sens opierania się na argumencie „ale człowiek zawsze…”. Są to na przykład rzeczy, których dziś nie pochwalamy, takie jak zabijanie ludzi, mimo że niewątpliwie należą do naszej historii i natury. Są to także rzeczy, które robimy dziś inaczej, przerywając niejako ciągłość historii, np. używamy kuchenek zamiast ogniska,  komunikujemy się nie tylko twarzą w twarz ale za pomocą komórek, zaś wiedzę nabywamy nie tylko od najbliższych, ale także w szkole i na internecie. 

Możemy oczywiście sięgnąć do nieco młodszej, lokalnej historii, choćby tej opisywanej w „Trylogii” Sienkiewicza. Przypomnimy komu trzeba, że prawdziwy Polak siada do stołu suto zastawionego mięsem. Trzeba jednak liczyć się z tym, że może nam zostać wytknięte, że Sienkiewicz opisywał zwyczaje grupy stanowiącej zaledwie drobny ułamek społeczeństwa, podczas gdy ponad 80 procent ludności żywiło się głównie zbożem i warzywami. Jednak, jako że dzisiejsza większość pochodzi od dawnej mniejszości (wszyscy mamy przecież szlacheckie korzenie), a chłopom pańszczyźnianym aż tak źle się dziać nie mogło, na co wskazuje dzisiejsze menu restauracji typu „Chłopskie jadło”, to może jakoś się obronimy tą naszą podkolorowaną historią przed inwazyjnymi zakusami weganizmu.

Wytyczna 2 Odwołać się do Ustawy o ochronie zwierząt 

Bardzo poręcznym argumentem jest istniejące prawo. Mamy w Polsce pięknie brzmiącą Ustawę o ochronie zwierząt, w której znęcanie się nad zwierzętami jest karalne – można dostać nawet wyrok więzienia. W ogóle sama nazwa powinna załatwić sprawę i zamknąć usta maruderom. Można co najwyżej zastanawiać się nad tym z jaką skutecznością realizowane jest to prawo, ale przecież wiadomo, że są też przepisy zabraniające zabijania, gwałcenia i okradania ludzi, a to się dzieje mimo wszystko. Po prostu nic nie jest doskonałe.  

Dodatkowo, zwierzęta są zabezpieczane przez kampanie dbające o ich dobrostan. Jest trochę organizacji zajmujących się właśnie dobrostanem zwierząt, a to dążących do zmiany prawa, a to zachęcających firmy do przechodzenia na przykład z jajek trójek na dwójki. Nie dość więc, że jest ta ustawa, to obserwujemy stały postęp i regularnie słyszymy o sukcesach tych organizacji. Życie nie jest idealne, ale można powiedzieć, że serce rośnie. I tylko ci weganie marudzą.

Niestety problemy pojawiają się przy nieco dokładniejszej lekturze tej ustawy i rozporządzeń, które są takimi dokładniejszymi wytycznymi dotyczącymi tego jak należy ze zwierzętami postępować. Okazuje się na przykład, że ruchliwe z natury zwierzęta jakimi są kury wolno trzymać w małych klatkach całe ich życie. Można też prowadzić selekcję hodowlaną w sposób, który sprowadza na zwierzęta choroby i cierpienie tylko po to, by na nich zarobić (np. zarabiać na olbrzymich laktacjach krów kosztem nawracających zapaleń wymienia) lub po to, by zaspokajać wrażenia estetyczne (np. cieszyć się płaskimi twarzami persów za cenę ich problemów z oddychaniem). Jak to się ma do zakazu znęcania się? 

Ustawa o ochronie zwierząt zabrania zabijania zwierząt, co jest w sumie logiczne. Ochrona powinna mieć jakieś minimalne standardy. Pojawiają się w niej jednak wyjątki. No dobra, wiadomo, eutanazja z przyczyn humanitarnych powinna być dozwolona, ale niestety są też inne punkty, których cele mają się słabo do głównych założeń ustawy (khm, a raczej w ogóle, bo większość wymienionych wyjątków dotyczy realizowania interesów ludzi) i sumują się na ponad 800 milionów zwierząt lądowych rocznie, nie licząc zwierząt wodnych. 

Organizacje dobrostanowe do tych swoich kampanii dodają tak krzepiące zdjęcia, że można zapomnieć przynajmniej na chwilę trochę niepokojące wnioski płynące z analizy Ustawy, która pierwotnie wzbudziła takie nadzieje. O ile prawo, wiadomo, zmienia się bardziej powoli, o tyle nadzieja we współpracy organizacji z korporacjami i to nie płonna, przecież już dziś obiecują zejście na jaja dwójki. Te szczęśliwe kurki w objęciach aktywistów, albo pławiące się w promieniach słońca na tle zielonej trawki. Ech, nieużyte wegany, spójrzcie sobie na to i zapamiętajcie. 

Niestety i tu dociekliwy człowiek nie zazna dłużej spokoju. Obraz zaczyna się sypać jak stary tynk z elewacji, kiedy przejrzymy Youtuba w poszukiwaniu filmów z ferm nieklatkowych. Trudno pogodzić wesołe obrazki kampanii z realiami tych ferm. Po drugie, korporacje mogą, ale nie muszą spełnić swoje obietnice, tym bardziej, że dają sobie na ich spełnienie często 5-10 lat. Pytanie, kto ich będzie wtedy sprawdzał, nie mówiąc już o pamiętaniu o złożonej obietnicy. A jeśli obietnicy nie spełnią, to jakie czekać na nich mają konsekwencje? Po trzecie wreszcie, wracamy do tej gorzkiej myśli, że to wszystko jednak z ochroną ma niewiele wspólnego.  Aby korzystać nadal spokojnie z tej wytycznej, trzeba jednak trzymać się bardzo ogólnych założeń Ustawy, którą rzadko kto szczegółowo analizuje, i kampanijnych obrazków, których związek z rzeczywistością mało kto sprawdza. Trzeba też zapomnieć, że sami dokonaliśmy tych sprawdzeń i analiz.

W kolejnym poście przedstawię parę dalszych wytycznych przewodnika. Jak widać argumentów idealnych nie ma, ale tak już jest skonstruowany ten świat, że posługujemy się tym, co mamy, a nie tym co najbardziej chcielibyśmy mieć.

Koniec części pierwszej. Część druga (LINK).


niedziela, 17 grudnia 2017

Martwy karp, czyli święte prawo konsumenta

Od 1.01.2020 zapraszam na moją nową stronę Slowasawazne.pl

Ze skargą do Wyborczej zgłosiła się w tym roku klientka rzeszowskiego supermarketu. Skandalicznie zachował się sprzedawca na stoisku rybnym. Odmówił zabicia karpia. Może nie miał przeszkolenia, może nie chciał. Na pewno klientkę zszokował. 

Ale to był wyjątek, bo o karpiach co roku rozmawia się podobnie. Główny nurt tej rozmowy prowadzonej w polskich mediach jest trzyskładnikowy. Po pierwsze, statystyki  i finanse na temat sprzedaży detalicznej. Ile karpi wyhodowano na te święta? Ile w tym roku się sprzeda? Jakie będą ceny? Jak ma się sprawa w porównaniu do lat poprzednich? Po drugie, kulinaria. Odgrzewanie starych przepisów wigilijnych na dania z karpia, a także nowinki, jeśli takowe w danym sezonie się pojawiają. Po trzecie, warunki sprzedaży żywych karpi i zabijania tych zwierząt w sklepie. Media chętnie powtarzają dwa postulaty: że ryby nie powinny być przetrzymywane bez wody i że powinny być zabijane przez przeszkolony personel sklepu. De facto to coś więcej niż postulaty. To przepisy Ustawy o ochronie zwierząt, których mało kto przestrzega.

Jaki jest wspólny mianownik trzech składników tej rozmowy? Wspólna baza tak oczywista, że nikt nie kwapi się jej artykułować? Jest nią święte prawo konsumenta do konsumowania zwierząt i święty obowiązek zwierząt pozostania na talerzu. Tym bardziej święte jest to prawo i święty obowiązek, że najważniejsze w roku Święta już za pasem. 

Aby zwierzęta pozostały na talerzu muszą przyjąć rolę rzeczy, nawet jeśli w pewnym zakresie z rzeczami utożsamić się ich nie da. W końcu wiele zwierząt, przynajmniej zwierzęta kręgowe, do których zaliczamy nie tylko psy, koty i papugi, ale także krowy, świnie, kury czy ryby, posiadają w różnym zakresie rozwinięte odczuwanie emocji, zdolność zapamiętywania, uczenia się, posiadania dążeń i preferencji, a także – co niezmiernie istotne – zdolność do cierpienia.

To co robimy z wieloma zwierzętami sprawia, że postrzegamy je jak rzeczy. Skoro zaś postrzegamy je jak rzeczy, tym łatwiej przychodzi nam traktować je jak rzeczy, zapominając o ich emocjach, preferencjach, potrzebach i  zdolności do cierpienia. Dzieje się tak, kiedy nimi handlujemy wyceniając wartość ich ciała i życia; kiedy je sprzedajemy, nieważne czy na sztuki czy na kilogramy, tak jak ziemniaki lub mąkę; gdy powołujemy do życia z myślą o realizacji naszych zamiarów i traktujemy jak surowiec (mięso/skóra/wełna/futro) lub maszynę (mleko/jaja/kolejne zwierzęta), wykorzystujemy i zabijamy lub płacimy, by ktoś to za nas zrobił, gotujemy i zjadamy. Nie da się jednocześnie robić wszystkich tych rzeczy i traktować zwierzęta jako podmioty życia, czyli istoty, którym nie jest wszystko jedno, co się z nimi dzieje w świecie. 

Równoczesne traktowanie jak rzecz i jak nierzecz jest wewnętrznie sprzeczne. Eksploatacja praktycznie uniemożliwia szacunek, a rosnący szacunek coraz bardziej utrudnia eksploatację. Albo więc bezceremonialnie jemy zwierzęta i utrwalamy obojętność i pogardę wobec zwierząt, które jemy, albo kiełkujący szacunek wobec dotąd krzywdzonych zwierząt dopuszcza zwątpienie, poczucie winy i utrudnia jedzenie nabiału, jaj, mięsa i konsumowanie pozostałych produktów czy usług pochodzących z eksploatacji zwierząt.

Wbrew pozorom trzeci składnik rozmowy o rybach, czyli dyskusja o warunkach w jakich są sprzedawane, przez kogo i jak zabijane, także wpisuje się w traktowanie zwierząt jako rzeczy, bo nie podważa prawa konsumenta do konsumpcji zwierząt ani obowiązku zwierząt do bycia przedmiotem konsumpcji. Dyskusja ta toczy się właśnie na tej kanwie, gdzie dozwolone są wyłącznie pytania dotyczące METODY hodowania, transportowania, przetrzymywania i zabijania “żywego towaru”, i gdzie grubym nietaktem byłoby pytanie CZY hodować, transportować, przetrzymywać i zabijać SKORO nie musimy tego robić. Nie ma się co dziwić, że dyskusja właśnie tak wygląda jeśli weźmiemy pod uwagę, że większość dyskutantów to nie osoby postronne, neutralne i niezaangażowane, lecz po prostu konsumenci zwierząt. O konflikcie interesów jednak wspominać nie musimy, bo konsumpcja jest oczywista. 

Organizacje zajmujące się zwierzętami w większości wchodzą w tę dyskusję nie próbując zmieniać reguł gry, nie podkopując bazy: świętego prawa konsumenta do konsumowania. Dyskusja o dobrostanie eksploatowanych zwierząt to de facto wciąż rozmowa, w której jest domyślna zgoda na to, by zwierzęta były przedmiotem konsumpcji. “Nie kupuj żywych ryb” oznacza w rzeczywistości komunikat “kupuj ryby już zabite i konsumuj spokojnie”. “Lud lubi karpia, karp lubi lód” to przesłanie “kupuj ryby już zabite, choć wciąż świeże i wyłożone w sklepie na ladzie z lodem, i konsumuj spokojnie”. 

W kontekście rozmowy o dobrostanie karpi, mówi się o “humanitarnym” traktowaniu zwierząt i o niezadawaniu “niepotrzebnego” cierpienia. Wszyscy kiwają głowami i przywołują Ustawę o ochronie zwierząt oraz, domyślnie, karpie konsumują. Jednak skoro w kontekście relacji międzyludzkich “misja humanitarna” polega na pomocy tym, którzy znaleźli się w potrzebie, dlaczego mówiąc o zwierzętach uporczywie używamy wyrażenia “humanitarne traktowanie”, kiedy de facto mówimy o krzywdzeniu i zabijaniu? Skoro zaś dowiedziono, że odpowiednio ułożona dieta roślinna zapewnia człowiekowi wszystkie składniki odżywcze, to niepotrzebne cierpienie dzieje się na każdej fermie, gdzie zwierzęta są hodowane na mięso, mleko i jaja, w każdej rzeźni, do której trafiają zwierzęta hodowane na mięso, mleko i jaja, w każdym stawie hodowlanym i na każdym statku rybackim, poza regionami i sytuacjami, w których dieta roślinna może być niedostępna. 

Traktować zwierzęta naprawdę humanitarnie - to chronić, otaczać opieką, udzielać pomocy. Rzeczywiście nie zadawać niepotrzebnego cierpienia - to przede wszystkim wybrać weganizm.


Tradycyjna, rok w rok powtarzana trójskładnikowa dyskusja o karpiach, której nienaruszalnym elementem jest święte prawo konsumenta do konsumowania zwierząt, została zaburzona zaskakującą wiadomością z Rzeszowa.  Pracownik supermarketu nie zastosował się do polecenia klientki, która jak co roku przyszła kupić karpia. Sprzedawca odmówił zabicia karpia. Wstrząśnięta odmową konsumentka zadzwoniła do Wyborczej i zrelacjonowała zajście:

Zapakował rybę w jakieś siatki i tak niosłam go do domu, gdzie na balkonie zakończył swój żywot. Sprzedawca i tak skazał ją na męczarnię w siatce, w której ją niosłam.

Czy to naprawdę sprzedawca skazał rybę na męczarnię czy raczej klientka, która dokonała zakupu i świadoma cierpienia zwierzęcia, zabrała je w siatce bez wody do domu? Czy to faktycznie sprzedawca skazał rybę na męczarnię, skoro klientka supermarketu wcale nie musiała tej ryby kupować? Czy to sprzedawca skazał rybę na męczarnię, skoro klientka nie tylko zabrała rybę w siatce bez wody ale jeszcze wystawiła zwierzę na balkon i wszystko na to wskazuje, że zostawiła tam rybę aż ta umarła? Taki wniosek sam się nasuwa, bo według relacji przedstawionej w gazecie klientka wyznała redakcji, że (a) kupuje ryby, aby je zjeść, (b) nie zamierza sama ryb zabijać, (c) nie wspomniała o nikim, kto zrobiłby to za nią i (d) nie postanowiła zrezygnować ze świętego prawa do konsumpcji i np. wsadzić rybę czym prędzej do wody i zacząć jej szukać dobrego lokum (tak, wiem, że konsumentów przyzwyczajonych do swojego świętego prawa, taki scenariusz może dobrze rozbawić).

W rozmowę, gdzie dominuje relacja człowiek-konsument kontra zwierzę-przedmiot konsumpcji wbija się też, wciąż z rzadka dopuszczany do mediów, wątek o zmianie tej relacji. Dominująca relacja to szowinizm gatunkowy, pojęcie wprowadzone w latach 70-tych XX wieku przez angielskiego psychologa Richarda Rydera, który po prostu nazywa władczy stosunek ludzi do zwierząt. Ryder wprowadził ten termin krytykując ludzi za to, że swoje najbardziej błahe interesy traktują jako ważniejsze od interesów zwierząt, np. chęć zaspokojenia smaku, kontynuowania tradycji i określonego stylu życia przedkładają nad cierpienie, często ogromne, i pozbawianie życia zwierząt. Można też powiedzieć, że interesy zwierząt przestają się praktycznie liczyć, gdy na przeciw wychodzą im interesy człowieka. Człowiek chce zjeść kotlet wieprzowy, zaplecze ferm i rzeźni stoi w gotowości, choć człowiek mógłby zjeść falafela. Człowiek chce napić się kawy z mlekiem krowim, fermy mleczne, mleczarnie i rzeźnie nie przestają pracować (Rzeźnie? Tak, mleko to pociążowa laktacja, zatem do rzeźni trafiają cielęta płci męskiej i wszystkie krowy, które przestały być sprawnymi maszynami do ciąż i laktacji). Człowiek chce karpia na Święta, stawy rybne, samochody dostawcze i wreszcie sklepy z przepełnionymi żywym towarem zwierzętami pracują na okrągło. 

Wątek o zmianie szowinizmu gatunkowego w humanitarne traktowanie zwierząt (w pomocowym znaczeniu tego słowa) i faktyczne niezadawanie im niepotrzebnego cierpienia jest podejmowany przez nieliczne organizacje, którym bliskie są prawa zwierząt czy to formułowane przez filozofa Toma Regana czy przez prawnika i filozofa Gary’ego Francione’a, który za podstawowe prawa zwierząt uznaje prawo do niebycia traktowanym jak rzecz, a więc jako wolność od bycia eksploatowanym. Podstawą tej rozmowy jest więc podważenie świętego prawa człowieka-konsumenta do konsumowania zwierząt, podważenie oczywistości szowinizmu gatunkowego i rozmowa o weganizmie. Jesteśmy już w dużej mierze weganami w stosunku do psów i kotów. Czas na sprzeciw wobec eksploatacji innych, równie czujących i myślących zwierząt. 

----- 
Czytaj dalej:

  • Dieta roślinna jest możliwa, a jeśli dobrze się ją ułoży, jest zdrowa, zapewni składniki odżywcze, a nawet pomoże w profilaktyce niektórych chorób. Takie jest stanowisko największej na świecie organizacji zrzeszającej dietetyków, amerykańska Academy of Nutrition and Dietetics (LINK)  i wersja starsza, po polski (LINK
  • Artykuł o sprzedawcy, który odmówił zabicia ryby (LINK
  • Termin “podmiot życia” /"subject of a life" wprowadził twórca pierwszej teorii praw zwierząt filozof Tom Regan (LINK)
  • Książka "Abolitionist Approach to Animal Rights", Gary Francione, Anne Charlton (LINK)



niedziela, 10 grudnia 2017

Nakarmi, odmłodzi, uleczy, zdrowie zabezpieczy. Weganizm?

Od 1.01.2020 zapraszam na moją nową stronę Slowasawazne.pl

Znajoma, wiedząc, że jestem weganką, zapytała mnie gdzie może zjeść bezglutenowy obiad. Nie miałam pojęcia. Nie mam nic do glutenu. Jestem tylko weganką. Najwyraźniej jednak „wegański” i „bezglutenowy” skleiły się ostatnio w dwupak dając na przykład wegańskiego burgera bezglutenowego czy bezglutenową wegańską pizzę. Idźmy dalej, wegańskie bezglutenowe ciasto bez białego cukru. A może wegańskie bezglutenowe kotlety bez soi? 

Czy wegański produkt zawsze jest bezglutenowy? Czy wegański produkt musi być bez soi i cukru? Aż się prosi zapytać czy wegańskie jedzenie jest zawsze bez czegoś, czy jest wybrakowane i niesmaczne? Czy weganizm to nowy trend w zdrowym odżywianiu? A może nawet dieta cud? No i wreszcie czy weganizm to tylko dieta? Uwaga spoiler: wcale nie!



Moda na weganizm zredukowała go do diety roślinnej. Najpopularniejsze obecnie są wegańskie blogi kulinarne, a w mediach o weganizmie najczęściej mówi się i pisze właśnie przez pryzmat diety. Faktycznie najwięcej wegańskich wyborów dotyczy jedzenia, bo większość z nas je parę razy dziennie. Jednak w weganizmie chodzi o dużo więcej.

Moda na dietę roślinną napędzana jest poszukiwaniem diety idealnej, która ma wyleczyć lub uodpornić nas na wszystkie choroby, zapewnić optymalne zdrowie, a także pozwolić zachować młody wygląd przez całe życie. Dietę wegańską wpisuje się w ten sposób w wachlarz diet, których ludzie próbują w poszukiwaniu cudownego panaceum na wszystkie bolączki.  Dieta wegańska zredukowana do diety leczniczej lub diety cud występuje w gronie diety bezglutenowej, diety bezcukrowej, diety surowej, frutarianizmu a nawet  - o zgrozo – bretarianizmu. 

Jak to jest z tymi dietami? Dieta bezglutenowa jest często stosowana bez uzasadnienia medycznego. Ktoś ma jakieś bliżej niesprecyzowane dolegliwości i zamiast udać się do lekarza po diagnozę, postanawia spróbować diety bezglutenowej, którą stosuje i zachwala już grono koleżanek i kolegów. Odpada zwykłe pieczywo pszenne czy żytnie, pizza i kasza jęczmienna. Dieta bezcukrowa do zera eliminuje składnik, który wystarczy ograniczać. Zamiast kupować mniej ciastek, adept diety bezcukrowej odmawia spożycia wszystkiego, co zawiera dodany cukier, ograniczając zakres gotowych produktów, które mógłby kupić lub zjeść idąc w odwiedziny. Dieta surowa sugeruje przestawienie się w pełni na jedzenie surowe, choć część produktów łatwiej zjeść i przyswoić w formie gotowanej, nie mówiąc już o tym, że surowa dieta jest bardziej kłopotliwa w przygotowaniu i stosowaniu; może także utrudniać uzyskanie niektórych potrzebnych składników odżywczych. Dieta owocowa nie jest w ogóle zrównoważonym sposobem odżywiania, zaś bretarianizm stanowi już nie tyle dietę co formę wiary w możliwość niejedzenia w ogóle i odżywiania się samą „praną”. 

Dla wielu osób, przejście na dietę roślinną motywowane lękiem o własne zdrowie, stanowi dopiero pierwszy krok w stronę eksperymentowania z dietami. Niestety. Następnym „logicznym” krokiem ma być któraś z proponowanych diet: wykluczenie gotowania, glutenu, cukru, a także soi. Nazywanie tego surowym weganizmem, czy bezglutenowym weganizmem jest niewłaściwe, bo weganizm, jak już mówiłam wcześniej nie jest dietą. Można co najwyżej mówić o różnych dietach roślinnych – czyli np. o surowej diecie roślinnej czy bezglutenowej diecie roślinnej. Wstawiona w taki kontekst dieta wegańska często obrasta dodatkowymi, niepotrzebnymi ograniczeniami, które wbrew oczekiwaniom powodują zmęczenie, stwarzają dodatkowe trudności, zazwyczaj nie spełniają zawyżonych oczekiwań, powodują niedobory żywieniowe i kończą się porzuceniem roślinnego odżywiania, a tym samym przekreśleniem weganizmu.



Niestety naszym pragnieniem znalezienia diety idealnej instrumentalnie posługują się nie tylko samozwańczy guru żywieniowi, ale także niektórzy aktywiści prozwierzęcy chcący propagować weganizm. Intencje słuszne, ale cel nie uświęca środków. Niedawno nakręcony amerykański film „What the Health” jest przykładem takiej wegańskiej propagandy obiecującej gruszki na wierzbie, chyba w nadziei, że ludzie poszukujący panaceum na swoje choroby i dolegliwości spróbują diety roślinnej i przy okazji zainteresują się losem zwierząt eksploatowanych w celu produkcji jaj, nabiału i mięsa, a  na dalszym etapie, być może także ich zainteresowanie poszerzy się o inne formy krzywdzenia zwierząt – np. w przemyśle odzieżowym czy rozrywkowym, kosmetycznym i medycznym. 

Dietetyczka Virginia Messina, specjalizująca się od parudziesięciu lat w dietach roślinnych i weganka, równocześnie osoba, której zależy na upowszechnianiu dietetyki opartej na dowodach naukowych, napisała bardzo krytyczną recenzję tego filmu. Wytyka autorom, że przedstawiają twierdzenia nieznajdujące potwierdzenia w dowodach naukowych. Wyolbrzymiają zarówno szkodliwość produktów odzwierzęcych porównując np. przetworzone mięso do papierosów, jak i fantastyczość produktów roślinnych sugerując, że można być zdrowym i wyleczyć choroby takie jak niedokrwienną chorobę serca tylko na diecie roślinnej. Nauka o związku diet z chorobami i zdrowiem jest dużo bardziej złożona i wyciąganie prostych wniosków, choć atrakcyjne, w rzeczywistości nie jest możliwe. Messina krytykuje także przytaczane przykłady błyskawicznych "uzdrowień" dietą roślinną - zwyrodnienia stawów, tocznia rumieniowatego układowego, czy depresji. Podkreśla, że nie ma dowodów naukowych na takie leczące właściwości diety roślinnej i konstatuje, że wiarygodność ruchu wegańskiego jest podważana właśnie przez takie przekłamania, wyolbrzymienia na temat zdrowotnych aspektów diety roślinnej. 

Choć dieta roślinna nie jest dietą cud, to istnieją dowody naukowe, że może mieć WIELE zalet prozdowotnych, służyć w profilaktyce i leczeniu NIEKTÓRYCH chorób, ale trzeba uczciwie powiedzieć, że z powodzeniem takim samym narzędziem może być dieta w większości roślinna i zawierająca w mniejszości produkty odzwierzęce. Dopiero z etycznego punktu widzenia, wtedy gdy sprzeciwiamy się eksploatacji zwierząt promocja diety stuprocentowo roślinnej ma pełen sens, co Messina wielokrotnie potwierdza na swoim blogu.

Dieta wegańska powinna być dobrze ułożona, tak aby mogła służyć naszemu zdrowiu. Nie wystarczy zastąpić kotleta wieprzowego kotletem sojowym, jajecznicę tofucznicą, kanapki z serem żółtym z krowiego mleka kanapką z serem żółtym z soi. Gdybyśmy tak zrobili, moglibyśmy mieć dość monotonną dietę. Trzeba się trochę wysilić, poznać podstawowe grupy pokarmowe na diecie roślinnej, doczytać o witaminie B12 i witaminie D, pomyszkować trochę po wegańskich blogach, nauczyć się czytać etykiety w sklepie spożywczym. Jest parę rzeczy do zrobienia, które same się nie zrobią. Czasem nawet warto wybrać się do dietetyka znającego się na dietach roślinnych. 

Dieta wegańska, jak napisałam, nie ma nic wspólnego z wykluczaniem glutenu, cukru, soi, soli czy przetworzonych produktów. Dieta wegańska to dieta roślinna, kropka. Może być nisko lub wysokokaloryczna, mało lub bardzo przetworzona, surowa lub gotowana, smażona i pieczona. Słodka, słona, pikantna, kwaśna, gorzka. Dieta wegańska może być sycąca i smaczna. Warto czytać i próbować przepisy i produkty, by się o tym przekonać. 

Weganizm zaś nie ogranicza się do wegańskiej diety. To sprzeciw wobec krzywdzenia i zabijania zwierząt. W praktyce oznacza to unikanie produktów pochodzących z eksploatacji i krzywdzenia zwierząt i usług związanych z taką eksploatacją i krzywdą. Zwierzęta eksploatuje się nie tylko w celu uzyskania jaj, nabiału i mięsa, ale także dla uzyskania wełny, skóry czy futer. Wykorzystuje się je w laboratoriach testując różne substancje i produkty. Zwierzęta są też wykorzystywane w jeździectwie, cyrkach, parkach rozrywki i ogrodach zoologicznych. Hoduje się zwierzęta domowe, aby spełniały funkcję ozdobną, towarzyszącą, wartowniczą, ratunkową i wiele innych. Wszędzie tam, gdzie zwierzę jest przedmiotem bardziej niż podmiotem, tam mamy do czynienia z krzywdzącym wykorzystywaniem, któremu weganizm się sprzeciwia. Siłą rzeczy więc nie może ograniczać się do diety. 



Weganizm jest innym spojrzeniem na zwierzęta od tego, do czego przyzwyczaił nas szowinizm gatunkowy mający na względzie interesy człowieka i dyskryminujący z zasady nawet najbardziej żywotne interesy zwierząt. Weganizm jest ruchem społecznym postulującym zmianę zasad postępowania wobec zwierząt. Zmiana ta bezwzględnie musi zacząć się od każdego z nas z osobna. Nie ma bowiem poważnego myślenia o zwierzętach bez weganizmu, chyba że pod słowo „zwierzęta” podstawimy tylko ulubione gatunki zwierząt, takie jak psy i koty. Podobnie jak nie ma poważnego myślenia o prawach człowieka bez feminizmu i antyrasizmu, chyba że pod słowo „człowiek” podstawimy tylko białego mężczyznę. 

Wciąż jednak udajemy, że nie ma konfliktu interesów pomiędzy naszym zatroskaniem o zwierzęta, a jedzeniem mięsa, sera żółtego, jajek, noszeniem skórzanych butów i wełnianych swetrów. Jednak prawdziwy sprzeciw wobec krzywdzenia zwierząt nie da się połączyć z regularną, nieincydentalną eksploatacją zwierząt. Musimy wreszcie stawić temu czoła i równolegle do rozmowy o dobru zwierząt prowadzić rozmowę o weganizmie.


Więcej informacji:

  • Grupy pokarmowe na diecie roślinnej: produkty zbożowe (kasze, ryż, pieczywo, makarony), rośliny strączkowe (fasole, groch, ciecierzyca, soczewica, soja, przetwory sojowe), inne warzywa, owoce, orzechy i pestki (LINK - po angielsku)
  • Mój artykuł o witaminie B12: "B12? Tak, biorę" (LINK)
  • O witaminie B12 i D na blogu dla sportowców na diecie roślinnej Veganworkout.org.pl (LINK)
  • Dieta roślinna jest możliwa, a jeśli dobrze się ją ułoży, jest zdrowa, zapewni składniki odżywcze, a nawet pomoże w profilaktyce niektórych chorób. Takie jest stanowisko największej na świecie organizacji zrzeszającej dietetyków, amerykańska Academy of Nutrition and Dietetics (LINK)  i wersja starsza, po polski (LINK)
  • Przepisy kuchni wegańskiej z wielu blogów w programie Stowarzyszenia Empatia „Weganizm.Spróbujesz?” (LINK)
  • Wegecentrum - specjalistyczne dietetyczne porady na temat diet roślinnych (LINK)
  • Krytyczna recenzja „What the Health” napisana przez dietetyczkę Virginię Messinę (LINK)