niedziela, 11 października 2015

Co z tym stresem?

Od 1.01.2020 zapraszam na moją nową stronę Slowasawazne.pl

Jak zarządzać stresem? Dlaczego zarządzać a nie zwalczać stres albo go unikać? Bo aktywizm na rzecz praw zwierząt, podobnie jak aktywizm na rzecz praw człowieka, jest nieodłącznie związany ze stresem. Kto pragnie angażować się w działania przez wiele lat i nie ulec wypaleniu, musi nauczyć się radzić sobie z niepewnością, frustracją, ze świadomością cierpienia i śmierci zwierząt i z obojętnością większości społeczeństwa. Musi równocześnie zapobiegać własnemu zobojętnieniu, które jest kuszącą alternatywą dla sprawiającej ból wrażliwości. Temat radzenia sobie ze stresem przywodzi mi na myśl następujące nazwiska: Stephen Covey, David Burns, Dean Ornish i Daniel Kahneman. Oczywiście to mój subiektywny wybór.



W swojej bestsellerowej książce na temat przywódstwa i rozwoju osobistego pt. "7 nawyków skutecznego działania", Stephen Covey mówi o nawyku proaktywności: koncentrować należy się na swoim polu wpływu, bardziej niż na polu zainteresowań. Pole wpływu to rzeczy, które mogę zrobić ja, pole zainteresowań to rzeczy, które robią inni. „Ludzie proaktywni mają własną pogodę” powiada Covey. Natomiast ludzie reaktywni bardziej zależą od środowiska zewnętrznego i łatwiej ulegają frustracji, gdy nazewnątrz pada deszcz. W rozdziale o nawyku „zaczynaj z wizją końca” Covey nie patyczkuje się z czytelniczką i od razu przechodzi do sedna. Mówiąc o końcu ma na myśli … śmierć i proponuje eksperyment myślowy polegający na wyobrażeniu sobie własnego pogrzebu. Pyta co każda z nas chciałaby usłyszeć w mowach pogrzebowych o sobie i swoim życiu. Innymi słowy pyta co w naszym życiu jest najważniejsze. Paradoksalnie to pytanie zadajemy sobie wyjątkowo rzadko. Zamiast tego wpadamy w wir życia i działania, zajmujemy się stawianiem kolejnych kroków, opracowywaniem metod sprawnego przemieszczania się z punktu A do punktu B. Covey przyrównuje to do pracowitego wchodzenia po szczeblach wysokiej drabiny bez sprawdzenia, czy jest przystawiona do właściwej ściany. No właśnie.

W książce „Najpierw rzeczy najważniejsze” o zarządzaniu czasem, Covey dzieli zadania, które sobie (mniej lub bardziej) planujemy, na cztery poręczne grupy (cztery ćwiartki): 1. Sprawy ważne i pilne, 2. Sprawy ważne i niepilne, 3. Sprawy nieważne i pilne  oraz 4. Sprawy nieważne i niepilne. Bez starannego planowania popadamy często w kołowrót ćwiartki pierwszej polegający na załatwianiu spraw ważnych, które w niewyjaśnionych okolicznościach stały się pilne (gramy rolę strażaka gaszącego pożary), aby następnie, w stanie ogólnego wyczerpania, oddawać się rzeczom niepilnym i nieważnym (np. czytaniu portali plotkarskich) z ćwiartki czwartej. Oprócz pożarów własnych zajmujemy się też często rzeczami pilnymi i nieważnymi, z których większość stanowią priorytety innych ludzi  pragnących wykorzystać nasz brak asertywności. Która ćwiartka leży wiecznie zaniedbywana? Numer dwa: rzeczy ważne lecz niepilne. To najczęsciej rozwój umysłowy, intelektualny i duchowy, dbanie o zdrowie fizyczne i psychiczne, utrzymywanie dobrych relacji z innymi ludźmi. Covey obrazowo nazywa to ostrzeniem piły, a ludzi to zaniedbujących porównuje do drwali, którzy z tępym narzędziem wyruszyli do pracy i dziwią się, że im nie wychodzi. Jak można się łatwo domyślić, zaniedbywanie tego obszaru rodzi frustrację, z którą trudno sobie szybko poradzić.

David Burns jest psychiatrą i psychoterapeutą, który spopularyzował i rozwinął terapię kognitywno-behawioralną szczególnie w leczeniu depresji i fobii. W swojej bestsellerowej książce „Feeling Good”, w części IV „Zapobieganie depresji i rozwój duchowy” spory rozdział poświęcił walce z perfekcjonizmem. Postrzegany jako zaleta, w rzeczywistości perfekcjonizm przyprawia swojego wyznawcę o tonę zmartwień. Burns przypomina, że perfekcjonizm to szkodliwa iluzja, bo tak naprawdę wszystko zawsze da się jeszcze bardziej poprawić. Perfekcjonizm jest według autora jak pięknie rzeźbiony drogowskaz wskazujący kuszącą ścieżkę, za której zakrętem stoi kamienny mur. Próbując go pokonać rozbijamy sobie głowę. Burns rzuca czytelniczkom wyzwanie „Czy potrafisz być przeciętna?” A fuj! – podskoczą niektóre urażone do żywego, przerażone upiorną wizją przeciętności. Ale zanim uciekną w popłochu, radzę przynajmniej przyjrzeć się propozycji tego, bądź co bądź uznanego naukowca i lekarza.

Przeciętność jawi się jako coś nudnego, ale życie pokazuje jak mylne jest to przekonanie. Przeciętność w rozkładzie Gaussa zajmuje tak dużo miejsca, że musi w niej być sporo ciekawych rzeczy. Przeciętność jest jak łąka usiana polnymi kwiatami, albo las świerkowy, albo zwyczajnie falujące morze. Przeciętność dzieje się codziennie, czy tego chcemy czy nie. Przyjęcie wyzwania Davida Burnsa pozwala z większą swobodą podejmować działania i być bardziej kreatywną i wydajną. Perfekcyjność nie istnieje, a nadzwyczajność jest rzadka. Jeśli wydaje nam się inaczej, to prawdopodobnie znalazłyśmy się w szponach megalomańskiej wyobraźni lub w towarzystwie podejrzanych pochlebców. 



O Deanie Ornishu czytałam już dawno temu przy okazji – no właśnie, co to była za okazja? Chyba szukałam informacji zdrowotnych związanych z dietą wegetariańską i zanteresowała mnie kwestia leczenia miażdżycy ze względu na parę spektakularnych przykładów tej choroby w mojej rodzinie. Ornish oparł swój bardzo skuteczny program leczenia i (uwaga!) cofania miażdżycy na paru filarach: dieta zbliżona do roślinnej, ruch, wsparcie bliskich i techniki redukcji stresu. Zainteresowało mnie to aktywne podejście do stresu. Nie była to typowa, kompletnie bezużyteczna porada „proszę unikać stresów”, na którą każdy uśmiecha się pod nosem  lub rozkłada ręce i idzie (stresować się) dalej, ale właśnie konkretne techniki, możliwe do wykonania, tanie lub darmowe, których zastosowanie pomaga relaksować się i jest przeciwwagą do tego, co nieuniknione w życiu. Ornish poleca jogę i medytację, ale z pewnością wachlarz możliwości jest dużo szerszy.

I wreszcie Daniel Kahneman. A co on robi w tym towarzystwie? Ten amerykański psycholog i Laureat Nagrody Nobla z 2002 roku za wkład psychologii do ekonomii, wraz z Amosem Tverskim opracował teorię perspektywy opisującą procesy decyzyjne w warunkach niepewności. Jest też autorem znakomitej książki „Pułapki myślenia. O myśleniu szybkim i wolnym”. Ta książka naprawdę pomaga, jeśli nawet nie uniknąć wszystkich pułapek (co jest oczywiście całkowicie niemożliwe), to przynajmniej zrozumieć skąd biorą się błędy w myśleniu własnym i innych ludzi. To zaś oszczędza sporą dozę frustracji. Na przykład terroryzm poprzez swoją spektakularność i ciągłe pokazywanie w mediach uruchamia tzw. kaskadę dostępności: potrafimy z dużą łatwością przywoływać obrazy i przykłady aktów terrorystycznych. To z kolei sprawia, że przeszacowujemy ich skalę i prawdopodobieństwo wystąpienia, a co za tym idzie, boimy się bardziej niż trzeba. Równocześnie poważniejsze problemy, nie tak spektakularne a więc mniej atrakcyjne dla mediów, pozostają mniej zauważane.

Przy smutnej okazji kolejnego ataku, jakiego dokonał bronią palną amerykański obywatel na innych amerykańskich obywateli, Prezydent Obama poprosił o porównanie liczby śmierci w incydentach z bronią palną w USA z liczbą śmierci obywateli amerykańskich w wyniku aktów terrorystycznych poza terenem USA w latach 2001 do 2013. Pierwsza liczba to 406,496 osób, druga - 350. Mimo że statystyki nieubłaganie pokazują, że większym problemem jest broń palna w domach zwykłych obywateli, poziom sprzeciwu wobec jej posiadania jest nieporównywalnie niższy od poziomu lęku wobec terroryzmu. Ja dodam jeszcze liczbę śmierci do których dochodzi rocznie w USA w związku z czynnym i biernym paleniem papierosów: 480,000. I czym – spośród tych trzech problemów - rząd USA powinien zajmować się najwięcej?

Bardzo nagłaśniane przypadki znęcania się nad zwierzętami wyzwalają podobny mechanizm (kaskady dostępności) niezależnie od tego jak często faktycznie występują. Im bardziej spektakularna forma eksploatowania zwierząt, tym więcej media będą o niej mówić pozostawiając w cieniu formy równie szkodliwe lecz niespektakularne. Wystarczy porównać ilość byków zabijanych rocznie w Hiszpanii podczas korridy (24 tys. w 2009 r) z liczbą byków, krów i cieląt, które zabija produkcja mięsa i mleka w tym kraju (6,0824 mln). Tu też można zapytać czym aktywistki powinny zajmować się najwięcej?

Kahneman wymienia i opisuje sporo błędów wynikających z naszego szybkiego myślenia. Książka ma jednak nie tylko wartość poznawczą, bo autor mówi też jak radzić sobie z niektórymi pułapkami, oszczędzając przy tym czas, często też pieniądze i nerwy.

Autorzy, których wymieniłam oczywiście w żaden sposób nie wyczerpują tematu radzenia sobie ze stresem. Są jednak dla mnie źródłem nieustającej inspiracji.  

Przypisy





piątek, 11 września 2015

Regionalizm

Od 1.01.2020 zapraszam na moją nową stronę Slowasawazne.pl

Świadomość śmiertelności. Nie, bardziej świadomość ograniczeń. Ale zarazem lepsze rozeznanie we własnych możliwościach, lepsza koncentracja na własnym polu działania, polu wpływu. Tak, Stephen Covey. Większa świadomość kurczącego się czasu, który pozostał do działania, czytania, śmiania się. Tyle rzeczy rozpoczętych i tyle rozpraszaczy. Tyle planów na różnych etapach planowania.

Potrafię docenić fakt, że mogę robić najprostsze rzeczy. Widzieć kolory jesieni, kolor jakiego nabierają budynki w blasku słońca. Słyszeć muzykę, szum miasta. Czuć zapach metra, kawy, wędzonego tofu. Chodzić po płytach chodnikowych bez nadeptywania na przerwy. Biegać za piłką na korcie. To wszystko wciąż mogę i dużo więcej.

Nie uciekam przed zagładą. Budynek, w którym mieszkam, stoi niepodziurawiony bombami. O własnej śmierci myślę wciąż abstrakcyjnie - jako o śmiertelności. Teraz myślę sobie, że mam szczęście. Bo kiedy mówię, że to "czas pokoju", coraz bardziej wiem, że to regionalizm.



poniedziałek, 13 lipca 2015

A jakie jest wasze zdanie?


Od 1.01.2020 zapraszam na moją nową stronę Slowasawazne.pl

Sportowy serwis plotkarski donosi, że pewien piłkarz-celebryta zrobił sobie zdjęcie ze strzelbą, podpisał je "czas na polowanie" i zamieścił na Instagramie. Fani mieli podzielić się na dwie grupy. Jedni wsparli swojego bohatera, inni byli oburzeni i pytali czy zabijanie zwierząt jest dla celebryty rozrywką.

Według serwisu, zdjęcie spotkało się z ostrą krytyką i w rezultacie piłkarz miał zdjąć je z internetu. Nie wiemy, czy rzeczywiście poluje. A jeśli jeszcze tego nie robił, być może do tego się przymierza. Z innych doniesień prasowych wiemy jednak, że ktoś na pewno zabija za niego. W diecie sportowca pojawiają się przecież zwierzęta, pardon, mięso. Niektóre z nich też zabito strzelbą. Dokładniej - pistoletem bolcowym. Albo bardziej tradycyjnie - nożem.

Samodzielne zabijanie wzbudza jednak więcej emocji. Od razu przed oczami stają sceny …. no właśnie, sceny zabijania,  które jako żywo nie chcą się nam wyświetlać, kiedy na stół wjeżdża „standardzik” np. schabowy z ziemniakami i kapustą. Dlatego wśród przeciwników myślistwa, znajdziemy sporo konsumentów zwierząt udomowionych (broń boże nie mylić z domowymi, no chyba że królik). Samodzielne zabijanie z broni palnej jest też wyzwaniem dla mężczyzn tak silnych, że bez problemu naciskają spust i, coraz częściej, dla kobiet, którym emancypacja kojarzy się z dorównywaniem mężczyznom w bezwzględności. Zdolność do zastrzelenia jelenia, dzika czy zająca bywa też przepustką do świata elit. Dasz bór, dasz znajomości, dasz władzę.

Na końcu sportowo-plotkarski serwis pyta: "A jakie jest wasze zdanie?" Ja też zapytam: a jakie ma być?:

(a) niech chłopak strzela do czujących istot, musi sobie jakoś wydatkować nadmiar energii, a rośliny niestety nie uciekają?
(b) niech zabija strzelbą, poćwiczy celność, przyda mu się w sporcie?
(c) niech zabija słabszych; bez tego nie będzie męski?

Plotkarski portal wbrew pozorom nie opisuje rzeczywistości bezstronnie. Strzelanie czy niestrzelanie do zwierząt to dla niego dwie równorzędne opcje. Pardon, ta pierwsza jest lepsza, bo może zwiększyć oglądalność. A skoro tak, to punkt wyjścia jest taki: mamy gdzieś zwierzęta.

Żeby się przekonać o tej tendencyjności, wyobraźcie sobie taką hipotetyczną sytuację: Sportowy serwis plotkarski donosi, że pewien sportowiec-celebryta zrobił na wakacjach w Tajlandii zdjęcie nagich dzieci, w kadrze umieścił swoją dłoń z opakowaniem prezerwatyw, podpisał je "czas na polowanie" i zamieścił na Instagramie. Następnie usunął fotografię, bo zebrał sporo negatywnych komentarzy. A serwis was pyta „Jakie jest wasze zdanie?”

sobota, 11 lipca 2015

Koniec świata

Od 1.01.2020 zapraszam na moją nową stronę Slowasawazne.pl

Najnowszy koniec świata miał nastąpić 21 grudnia 2012 roku. Tak zapowiadał kalendarz Majów. Czy miał oznaczać koniec świata Majów, ludzi na Ziemi, całej Ziemi, a może Wszechświata? Niektórzy mówią jednak, że Majowie nie mieli nic takiego na myśli. A gdyby mieli, to co?

Dla Kościoła Katolickiego jedną z oznak nadchodzącej Apokalipsy było zapewne pojawienie się w sprzedaży w USA w 1960 roku tabletki antykoncepcyjnej. Gdybyż to była jedna tabletka, można by rewolucję zdusić w zarodku. Niemniej, było ich dużo więcej, a popyt rósł, również wśród katoliczek. W Polsce pojawiły się w 1966 roku. Tabletki, nie katoliczki. Te ostatnie - tysiąc lat wcześniej.

W 1968 roku encyklika Humanae Vitae przestrzegała przed antykoncepcją, która „otwiera szeroką i łatwą drogę zarówno niewierności małżeńskiej” (chyba chodzi o kobiety, mężczyznom brak pigułki nie przeszkadzał), „jak i ogólnemu upadkowi obyczajów” (ale zaraz, obyczaje mają przecież to do siebie, że się zmieniają). Papież wyraził też obawę, że mężczyźni „przyzwyczaiwszy się do stosowania praktyk antykoncepcyjnych, zatracą szacunek dla kobiet i lekceważąc ich psychofizyczną równowagę, sprowadzą je do roli narzędzia, służącego zaspokajaniu swojej egoistycznej żądzy, a w konsekwencji przestaną je uważać za godne szacunku i miłości towarzyszki życia”. Czy to nie Kościół właśnie sprowadza kobiety do roli narzędzia, kiedy oczekuje, że będą cały czas gotowe na ciążę, a jak już w nią zajdą, to mają poświęcić zdrowie i życie nawet dla płodu, który jeszcze niczego nie czuje? Czy kobieta postawiona przed takimi wymaganiami może cokolwiek planować, rozpatrywać się jako jednostka, a nie podporządkowane mężowi i dzieciom urządzenie domowo-kuchenne?. Nie mówiąc już o tym, że zdanie o żądzy sugeruje, że tylko mężczyźni mają seksualne pragnienia. Dla kobiety katoliczki koniec świata następuje chyba wówczas, gdy poważnie weźmie całą naukę stworzoną przez mizoginistycznych mężczyzn rządzących jej Kościołem.

Kolejnym końcem świata jest zgoda na małżeństwa homoseksualne w USA. Co to będzie? Czy małżeństwom heteroseksualnym zagrozi rozpad? Czy dotąd prawidłowo funkcjonujące głowy rodzin, mężowie żonom i ojcowie dzieciom odkryją uroki gejowskich pubów i zwiększą ich przychody o miliony procent w poszukiwaniu homopołówki? Czy dzieci rodzin heteroseksualnych ustawią się w kolejce do homonowożeńców z wnioskiem o adopcję? Czy opiekuńcze matki i oddane heterożony pobiegną pląsać po łąkach z innymi kobietami, a następnie zalegną z nimi w krzakach na krzykliwych kopulacjach? To po to było to całe in vitro i banki dzieci nienarodzonych, żeby przygotować się na plagę małżeństw, które po bożemu dzieci mieć nie mogą?

Mały Alvy Singer w filmie Woody’ego Allena „Annie Hall” ma depresję. Matka prowadzi go do doktora twierdząc, że to wszystko przez złe lektury. Alvy mówi, że Wszechświat się rozszerza i pewnego dnia się rozpadnie. Skoro Wszechświat jest wszystkim, to – konstatuje Alvy – będzie to koniec wszystkiego. Matka w nerwach dodaje, że Alvy przestał robić zadania domowe i tłumaczy synowi, że Wszechświat nie ma z nimi nic wspólnego. Żyją w Brooklynie, który się nie rozszerza. Doktor kiwa głową i mówi, że Brooklyn nie będzie się rozszerzał przez miliony lat. Podobnie konstatują chyba przeciwnicy środków antykoncepcyjnych, czy małżeństw homoseksualnych: stawmy opór zmianom,  przynajmniej na dłuższy czas powstrzymamy koniec świata (jaki znamy).

Koniec świata (jaki znamy) nastąpiłby również wtedy, gdyby rządy wyciągnęły praktyczne wnioski z poważnych raportów o dewastacji środowiska jaką uskuteczniamy samym rolnictwem. W 2006 roku Organizacja Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) wydała raport „Livestock’s Long Shadow”, w którym przyznała, że produkcja zwierzęca (mięso, mleko, jaja, skóry, futra, itp.) jest odpowiedzialna za emisję większej ilości gazów cieplarnianych niż cały transport lądowy, morski i powietrzny. W 2010 roku, Program Środowiskowy Narodów Zjednoczonych (UNEP) wydał raport pt. „Assessing the Environmental Aspects of Consumption and Production”. Na stronie 82 dokumentu czytamy "Oczekuje się, że wpływ rolnictwa (na środowisko) znacząco wzrośnie w związku ze wzrostem populacji i rosnącą konsumpcją produktów odzwierzęcych. Odmiennie niż w przypadku paliw kopalnych, trudno szukać alternatyw: ludzie muszą jeść. Znaczące zmniejszenie wpływu rolnictwa byłoby możliwe tylko pod warunkiem znaczącej, globalnej zmiany diety, odejścia od produktów odzwierzęcych."

Argument ekologiczny przeciwko produkcji mięsa, mleka, jajek, a więc także i skór jest bardzo silny. Dlaczego Unia Europejska wciąż przeznacza środki na działalność, która niszczy środowisko i może być z łatwością zastąpiona inną, już istniejącą działalnością – uprawą roślin do konsumpcji dla ludzi? Pewnie byłby to koniec świata, który przynosi zyski pewnej grupie ludzi, świata, który zadowala krótkowzrocznych polityków i polityczki. Co jeszcze bardziej frapujące, trudno zrozumieć dlaczego wiele organizacji ekologicznych nie ma w swojej agendzie kampanii promującej dietę roślinną. Zauważył to ze zdumieniem autor filmu „Cowspiracy”.

Koniec świata jaki znałam nastąpił dla mnie już parę razy. Ważny koniec przyszedł 11 lat temu. Doszło do mnie, że nie ma dobrego uzasadnienia dla rzeźni, jaką urządzamy zwierzętom – dosłownie i w przenośni. Kasa? Przyzwyczajenia? Przyjemność? Przepraszam bardzo. Świat, który padł składał się z murów jakimi kultura oddzieliła mnie od zwierząt. Przypominał rodzaj wymyślnego labiryntu, wewnątrz którego byłam ja i inni ludzie. Chodziły tam też psy i zaglądały koty. Na zewnątrz stały świnie, krowy czy kury. Do środka wjeżdżały tylko jako kotlet schabowy, mleko w kartonie czy jajka w zgrabnym opakowaniu z nadrukowaną trawą. Coś musiało jednak docierać do wnętrza labiryntu. W końcu zburzyłam mury. Koniec świata jaki znałam ustąpił nowemu. Wzięłam głęboki oddech i rozejrzałam się po moim nowym świecie.



poniedziałek, 22 czerwca 2015

Pompujemy!

Od 1.01.2020 zapraszam na moją nową stronę Slowasawazne.pl

Pojęcie "zwierzęta" jest jak turystyczny materac. Szybko się pompuje i jeszcze szybciej można je odpompować. Różnica jest taka, że zamiast powietrza dysponujemy treścią. Bynajmniej nie pokarmową. Choć to zależy. Jeśli ktoś je zwierzęta, to i owszem. Co gorsza, jeśli je kocha, to także. Taka to uroda tego pojęcia.

Pompowanie do granic logicznej wyporności następuje wtedy, gdy mówimy „człowiek i zwierzęta”. Pompujemy zaciekle, trzeba w końcu wcisnąć wszystkie gatunki jakby nie było olbrzymiego królestwa. Wszystkie, wszyściuteńkie – koralowce, gąbki, pszczółkę Maję, psa Lessiwróć i Irasiad, obowiązkowo fioletową krowę Milkę, wszystkie karpie, szczególnie te bożonarodzeniowe, cielęcinę, pardon, cielęta, świnie i świnki, kurczaczki wielkanocne i te z dużymi piersiami w sam raz na patelnię. Ło rany ileż ich jest, tych zwierząt, z jednym wyjątkiem: Homo sapiens.

(Owszem zdarza się zassać także niektórych ludzi, najchętniej tych mniej cywilizowanych, którzy nie mają na koncie wielkiej inkwizycji, wielkiej kolonizacji, wielkich izmów popartych nowoczesną technologią.)

Odpompowywanie też się zdarza i to całkiem często. Wystarczy powiedzieć „Kocham zwierzęta” i na obiad zjeść schabowego. „Zwierzęta” nam schudły o wszystkie świnie. Czyli bardzo, wiadomo przecież jak grube to zwierzęta. Zapić kefirem, dobić jajkami na twardo i poszły sobie krowy i kury. Zamiast na grzyby wybrać się na ryby i materac całkiem cieniuteńki. Jako kandydata do nagrody „Serce dla zwierząt” zaprosić kucharza, któremu na patelni niejedno zwierzę wyjawiło swe ostatnie sekrety i materac leży płaski jak deska.

Karolowi Darwinowi przydałaby się większa trumna, żeby łatwiej było się przewracać.

wtorek, 9 czerwca 2015

Pierś z kurczaka

Od 1.01.2020 zapraszam na moją nową stronę Slowasawazne.pl

W menu restauracji - "pierś z kurczaka". Ciekawa jestem, czy na sali operacyjnej, po mastektomii powstaje pierś z kobiety, albo po innej amputacji - noga z człowieka. Niemniej w restauracji, którą mijałam, zrobiono pierś z kurczaka. Czyli de facto on tej piersi nie miał? No tak, przecież to był chłopak. Pierś tę pewnie ulepiono z jego nogi, ją zaś  wyrzeźbiono z uda cielęcia. A wszystko to za przyzwoleniem, a nawet aprobatą zwierząt, którą sfabrykowano z czegoś jeszcze innego. Bo przecież zwierzęta tylko czekają, żeby z nich coś zrobić. Żeby, jak stwierdził pewien filozof, ich życie nie było bez sensu.