sobota, 11 lipca 2015

Koniec świata

Od 1.01.2020 zapraszam na moją nową stronę Slowasawazne.pl

Najnowszy koniec świata miał nastąpić 21 grudnia 2012 roku. Tak zapowiadał kalendarz Majów. Czy miał oznaczać koniec świata Majów, ludzi na Ziemi, całej Ziemi, a może Wszechświata? Niektórzy mówią jednak, że Majowie nie mieli nic takiego na myśli. A gdyby mieli, to co?

Dla Kościoła Katolickiego jedną z oznak nadchodzącej Apokalipsy było zapewne pojawienie się w sprzedaży w USA w 1960 roku tabletki antykoncepcyjnej. Gdybyż to była jedna tabletka, można by rewolucję zdusić w zarodku. Niemniej, było ich dużo więcej, a popyt rósł, również wśród katoliczek. W Polsce pojawiły się w 1966 roku. Tabletki, nie katoliczki. Te ostatnie - tysiąc lat wcześniej.

W 1968 roku encyklika Humanae Vitae przestrzegała przed antykoncepcją, która „otwiera szeroką i łatwą drogę zarówno niewierności małżeńskiej” (chyba chodzi o kobiety, mężczyznom brak pigułki nie przeszkadzał), „jak i ogólnemu upadkowi obyczajów” (ale zaraz, obyczaje mają przecież to do siebie, że się zmieniają). Papież wyraził też obawę, że mężczyźni „przyzwyczaiwszy się do stosowania praktyk antykoncepcyjnych, zatracą szacunek dla kobiet i lekceważąc ich psychofizyczną równowagę, sprowadzą je do roli narzędzia, służącego zaspokajaniu swojej egoistycznej żądzy, a w konsekwencji przestaną je uważać za godne szacunku i miłości towarzyszki życia”. Czy to nie Kościół właśnie sprowadza kobiety do roli narzędzia, kiedy oczekuje, że będą cały czas gotowe na ciążę, a jak już w nią zajdą, to mają poświęcić zdrowie i życie nawet dla płodu, który jeszcze niczego nie czuje? Czy kobieta postawiona przed takimi wymaganiami może cokolwiek planować, rozpatrywać się jako jednostka, a nie podporządkowane mężowi i dzieciom urządzenie domowo-kuchenne?. Nie mówiąc już o tym, że zdanie o żądzy sugeruje, że tylko mężczyźni mają seksualne pragnienia. Dla kobiety katoliczki koniec świata następuje chyba wówczas, gdy poważnie weźmie całą naukę stworzoną przez mizoginistycznych mężczyzn rządzących jej Kościołem.

Kolejnym końcem świata jest zgoda na małżeństwa homoseksualne w USA. Co to będzie? Czy małżeństwom heteroseksualnym zagrozi rozpad? Czy dotąd prawidłowo funkcjonujące głowy rodzin, mężowie żonom i ojcowie dzieciom odkryją uroki gejowskich pubów i zwiększą ich przychody o miliony procent w poszukiwaniu homopołówki? Czy dzieci rodzin heteroseksualnych ustawią się w kolejce do homonowożeńców z wnioskiem o adopcję? Czy opiekuńcze matki i oddane heterożony pobiegną pląsać po łąkach z innymi kobietami, a następnie zalegną z nimi w krzakach na krzykliwych kopulacjach? To po to było to całe in vitro i banki dzieci nienarodzonych, żeby przygotować się na plagę małżeństw, które po bożemu dzieci mieć nie mogą?

Mały Alvy Singer w filmie Woody’ego Allena „Annie Hall” ma depresję. Matka prowadzi go do doktora twierdząc, że to wszystko przez złe lektury. Alvy mówi, że Wszechświat się rozszerza i pewnego dnia się rozpadnie. Skoro Wszechświat jest wszystkim, to – konstatuje Alvy – będzie to koniec wszystkiego. Matka w nerwach dodaje, że Alvy przestał robić zadania domowe i tłumaczy synowi, że Wszechświat nie ma z nimi nic wspólnego. Żyją w Brooklynie, który się nie rozszerza. Doktor kiwa głową i mówi, że Brooklyn nie będzie się rozszerzał przez miliony lat. Podobnie konstatują chyba przeciwnicy środków antykoncepcyjnych, czy małżeństw homoseksualnych: stawmy opór zmianom,  przynajmniej na dłuższy czas powstrzymamy koniec świata (jaki znamy).

Koniec świata (jaki znamy) nastąpiłby również wtedy, gdyby rządy wyciągnęły praktyczne wnioski z poważnych raportów o dewastacji środowiska jaką uskuteczniamy samym rolnictwem. W 2006 roku Organizacja Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) wydała raport „Livestock’s Long Shadow”, w którym przyznała, że produkcja zwierzęca (mięso, mleko, jaja, skóry, futra, itp.) jest odpowiedzialna za emisję większej ilości gazów cieplarnianych niż cały transport lądowy, morski i powietrzny. W 2010 roku, Program Środowiskowy Narodów Zjednoczonych (UNEP) wydał raport pt. „Assessing the Environmental Aspects of Consumption and Production”. Na stronie 82 dokumentu czytamy "Oczekuje się, że wpływ rolnictwa (na środowisko) znacząco wzrośnie w związku ze wzrostem populacji i rosnącą konsumpcją produktów odzwierzęcych. Odmiennie niż w przypadku paliw kopalnych, trudno szukać alternatyw: ludzie muszą jeść. Znaczące zmniejszenie wpływu rolnictwa byłoby możliwe tylko pod warunkiem znaczącej, globalnej zmiany diety, odejścia od produktów odzwierzęcych."

Argument ekologiczny przeciwko produkcji mięsa, mleka, jajek, a więc także i skór jest bardzo silny. Dlaczego Unia Europejska wciąż przeznacza środki na działalność, która niszczy środowisko i może być z łatwością zastąpiona inną, już istniejącą działalnością – uprawą roślin do konsumpcji dla ludzi? Pewnie byłby to koniec świata, który przynosi zyski pewnej grupie ludzi, świata, który zadowala krótkowzrocznych polityków i polityczki. Co jeszcze bardziej frapujące, trudno zrozumieć dlaczego wiele organizacji ekologicznych nie ma w swojej agendzie kampanii promującej dietę roślinną. Zauważył to ze zdumieniem autor filmu „Cowspiracy”.

Koniec świata jaki znałam nastąpił dla mnie już parę razy. Ważny koniec przyszedł 11 lat temu. Doszło do mnie, że nie ma dobrego uzasadnienia dla rzeźni, jaką urządzamy zwierzętom – dosłownie i w przenośni. Kasa? Przyzwyczajenia? Przyjemność? Przepraszam bardzo. Świat, który padł składał się z murów jakimi kultura oddzieliła mnie od zwierząt. Przypominał rodzaj wymyślnego labiryntu, wewnątrz którego byłam ja i inni ludzie. Chodziły tam też psy i zaglądały koty. Na zewnątrz stały świnie, krowy czy kury. Do środka wjeżdżały tylko jako kotlet schabowy, mleko w kartonie czy jajka w zgrabnym opakowaniu z nadrukowaną trawą. Coś musiało jednak docierać do wnętrza labiryntu. W końcu zburzyłam mury. Koniec świata jaki znałam ustąpił nowemu. Wzięłam głęboki oddech i rozejrzałam się po moim nowym świecie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz